123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 66

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 66

– Istnieje kilka wariantów... Najprostszy z nich – spadliśmy z urwiska i mamy teraz przedśmiertne halucynacje...

– W porządku. A inne warianty?

Irena westchnęła.

– To kolejny model, Janie. To kolejny model.

* * *

Schodzili coraz wolniej, w końcu Irena potknęła się i Semirol odruchowo podtrzymał ją pod ramię.

Bawiące się dzieci były potwornie, niewyobrażalnie wręcz brudne. Jedno miało na sobie tylko zgrzebną koszulę do pępka, drugie podarte, płócienne spodnie. Wszystkie bez wyjątku biegały boso; wszystkie próbowały trafić krowią kością w cel – rogatą, żółtą czaszkę.

Irena przełknęła ślinę, poznając Walka. Chłopak był trzy lata starszy niż tego wieczoru, gdy na prośbę Ireny przyniósł jej sportową gazetę. Brudny i półnagi jak pozostali, z długimi, zmierzwionymi włosami, wyraźnie przewodził zabawie – walił w tył głowy każdego, kto jego zdaniem nie przestrzegał reguł.

A jednak był to Walek. Z jakiegoś powodu Irena była o tym przekonana.

– Co za obyczaje – wymamrotał Semirol.

– Boję się, Janie – rzekła ledwie słyszalnie.

– Naprawdę? – zapytał z przekąsem. – Spójrz tutaj...

Zbudowany z całych pni dom sprawiał wrażenie muzealnego eksponatu stojącego pod gołym niebem. Rzeźbione zawijasy na bramie, starodawna kłódka, drzwi na ogromnych zawiasach, dach pokryty zdaje się czymś w rodzaju brązowej dachówki... Drewniane, zamknięte na głucho okiennice.

Cała ulica muzealnych, dziwacznych budowli, jak w skansenie. Dom sąsiadów... Studnia z żurawiem i drewnianym wiadrem stojącym na skraju cembrowiny.

– Jak wejdziemy do środka?

Najbardziej przygnębił ją fakt, że brama jest zamknięta, a ona nie ma kluczy.

– Nie zbliżaj się – rzucił Semirol z rozdrażnieniem. Odsunął ją i zlustrował okrągłą kłódkę wielkości dziecięcej głowy. Westchnął. Lekko – z pozorną łatwością – wyrwał z drewna zardzewiały zawias wraz z ogromnym gwoździem.

– System... na granicy fantastyki.

Brama przeraźliwie zaskrzypiała. Nad sąsiedzkim płotem pojawiły się głowy, jednak Semirol nie pozwolił się Irenie odwrócić, wręcz wpychając ją na podwórze.

– Sensej?!

Smoliście czarny pies wielkości cielaka schował obnażone zęby i zamerdał ogonem.

– Trzeba było uprzedzić – odezwał się głucho Semirol za jej plecami.

– Sensejku...To ty?!

Pies zaskomlał. Rzucił się, niemal zwalając ją z nóg, oparł jej na ramionach zaskorupiałe od brudu, przednie łapy i ogromnym jak różowe prześcieradło językiem polizał po twarzy.

W nozdrza uderzył ją ostry, psi zapach.

– Kontynuujmy część teoretyczną... Wariant pierwszy – przedśmiertne halucynacje. Trzeba przyznać, że dość długie, a poza tym wspólne i zsynchronizowane. Co jest mało prawdopodobne. Drugi wariant?

Irena milczała. Przyglądała się tańczącym w kominku językom ognia.

– To ty zorganizowałaś całą tę pikantną sytuację, Ireno. Orientujesz się w tym wszystkim lepiej niż ja; jesteś ekspertem. A więc jaki jest drugi wariant? Albo trzeci?

– Łajdak – rzekła Irena znużonym tonem. – Nie, to nie do ciebie... To do Andrzeja.

Wampir westchnął.

– Rozumiem... Uczestniczyłem w tylu procesach rozwodowych, że łatwo mi zrozumieć...

Na podłodze przed kominkiem wiercił się Sensej. Nowy wariant Senseja – hipertroficzny. Istny potwór, a nie pies.

Dom należał do niej. Był dziwaczny, obcy, ale należał do niej; poznała go, tak jak poznał ją ten potworny pies.

– Niczego nie rozumiesz, Janie... To jest nowy model. Model w modelu. Zamiast wyjść w rzeczywistym świecie, wpadliśmy w... tę groteskę.

Semirol się uśmiechnął, po raz pierwszy tego dnia.

– Naprawdę? A jeśli ta tak zwana rzeczywistość wpadła z tak zwanym modelem w rezonans, tworząc tę poczwarną hybrydę? Czy to nie czymś takim straszył cię ten profesor... jak mu tam było... Peter Nikołan? „Rak na prawdopodobnej strukturze rzeczywistości". To cytat z twojego opowiadania.

Irena wybuchnęła płaczem. Jej opowiadanie, jej prawie ukończone opowiadanie, zostało na zawsze utracone. Jej genialne utwory... których nigdy nie napisała... i teraz nigdy już nie napisze.

– Dlaczego to zrobiłam, Janie?

– Właśnie. Dlaczego to zrobiłaś?

– ...zabrać mi dziecko...

– Naprawdę? Cóż za smutna historia! A przy okazji, jak zamierzasz teraz rodzić? Na sianie, pod okiem brudnej położnej?

Irena poczuła nagle ostrą tęsknotę za domem. A nawet nie za domem i towarzystwem Senseja i żółwia, lecz za farmą, znajomym pokoikiem i widokiem na góry. Chciała naciągnąć koc do samego podbródka i słodko drzemać, w przekonaniu, że nikt nie będzie jej niepokoił do samego przedpołudnia.

Nie przestawała płakać.

* * *

Po przeszukaniu domu znaleźli strawę zarówno dla ducha, jak i ciała. W piwnicy znajdowało się pęto intensywnie pachnącej kiełbasy, a na półkach w gabinecie zapisane drobnym pismem kartki żółtego, dziwnego w dotyku papieru. Semirol przyniósł wody ze studni; Irena, łamiąc paznokcie, wyczyściła ciężki kocioł i rozpaliła w piecu.

W milczeniu zjedli kiełbasę i zapili ją wrzątkiem. Papiery czekały na swą kolej; napisane kaligraficznie, lecz według nieznanych reguł gramatyki, budziły w Irenie wręcz zabobonny lęk.

– To pewnie twoje opowiadania... – Semirol przeglądał papiery, przyświecając sobie pochodnią.

– Sama się domyśliłam.

– Ich wartość historyczna jest niewątpliwa, jednak artystyczna... Hm. Masa napuszonych, powtarzających się przymiotników. Masa czasowników. „Historia o tym, jak gołębica przyniosła martwemu młodzieńcowi purpurową różę", „Historia o rycerzu, który czynił zło, aby pozostać bezinteresownym", „Historia o skąpcu, który rozdawał, by zyskać"...

– To ostatnie brzmi przynajmniej paradoksalnie – wymamrotała Irena.

Semirol odłożył rękopis. Przeciągnął się i oznajmił, jakby kontynuując temat.

– Jeśli w ciągu miesiąca nie zostanie dostarczony na farmę węgiel i olej opałowy, nastąpi kryzys energetyczny. Żywnościowy nadejdzie wcześniej, po tygodniu, kiedy skończy się chleb. Co prawda jest jeszcze mąka, z której można piec placki.