123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 71

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 71

– A żeby zbrodniarz się nie wymknął, można dla towarzystwa skazać też kilka niewinnych osób?

– Rozumiem twoją ironię... Lecz jest to już inny aspekt tego... zagadnienia.

Spuściła wzrok.

– Niezbyt mnie to już interesuje, Janie. Z jakiegoś powodu Andrzej Kromar wymodelował świat z wampirami w roli głównej. Jednak to tutaj...

Zamilkła ze zmieszaniem. Semirol patrzył w okno.

– Jeśli cię uraziłam...

– Nie, to nic. Proszę, kontynuuj.

Milczała przybita. Semirol westchnął.

– Zastanawia mnie jedno, Ireno... Jeśli moja... rzeczywistość istnieje, jak twierdzisz, niecały rok... To dlaczego doskonale pamiętam dzieciństwo, fakty sprzed blisko czterdziestu lat? Dlaczego wszyscy ludzie posiadają normalną przeszłość, a kraje historię?

– Wciąż mi nie wierzysz?

– Nie w tym rzecz. Chcę się po prostu dowiedzieć...

Irena zagryzła wargę, starannie ważąc słowa.

– Być może twoje wspomnienia narosły... jak świeży naskórek pokrywający ranę. Być może twoja wiedza na temat przeszłości jest jedynie olbrzymim, wielowarstwowym złudzeniem.

– Brzmi to jak kiepski wykład z pseudofilozofii.

– To nie moja wina. Przecież nie wykładałam filozofii. To jedynie domysły, przypuszczenia...

* * *

Już drzemała, kiedy Semirol zaczął zbierać się do wyjścia.

– Dokąd idziesz, Janie? Już późno...

– Proszę się nie martwić. Zaraz wrócę.

Zamknęły się za nim drzwi, a Irena dopiero po kilku minutach zorientowała się, dokąd i po co wyszedł.

Oczywiście nie było już mowy o żadnym śnie.

Przez szpary w okiennicach prześwitywał księżyc w pełni. Jakiś nieszczęśnik będzie miał dzisiaj pecha.

Plotka o wampirze rozejdzie się w mgnieniu oka.

Jeśli oczywiście ofiara pozostanie przy życiu. Albo Semirolowi nie uda się ukryć trupa z charakterystyczną raną na szyi.

Chciałaby się obudzić. W domu, a nawet na farmie, gdzie za oknami widać sylwetki gór.

Leżała przykryta kocem do samego podbródka. Łóżko skrzypiało przy każdym ruchu. W pokoju unosił się zapach wosku.

Rankiem Semirol się nie pojawił.

Czekała do obiadu, po czym, przemagając lęk, zeszła na dół, by porozmawiać z pokojówką.

Nie, nie było żadnych nowych plotek. Żadnych mrożących krew w żyłach nowości... Może tylko... słyszała pani? W mieście pojawił się „bezinteresowny", a po nich wszystkiego się można spodziewać... Niech pani na siebie uważa... Bo przecież się jeszcze pani nie wyprowadza? Prawda?

Na szczęście Semirol zostawił większość pieniędzy. Irena mogła więc jeszcze przez jakiś czas opłacać pokój.

Służąca zniżyła głos.

– A pan wyjechał? Na dobre? Może czego pani potrzeba?

Irena z wysiłkiem pokręciła głową.

* * *

Semirol nie pojawił się wieczorem ani następnego ranka. W końcu Irena zebrała się na odwagę i wyszła do miasta.

Wszędzie osiadał kurz. Z nadejściem wieczoru ochrypli już obwoływacze i obnośni sprzedawcy; matowo błyszczały w słońcu kurki na dachach. Irena bała się zabłądzić – więc raz za razem zawracała w stronę gospody, noszącej dumną nazwę „Trzy kozy".

Semirol potrafił nawiązać rozmowę z każdym. Irena nie miała nawet odwagi, by spytać o drogę. Na skrzyżowaniu, wprost na ulicy, znajdowało się małe targowisko; handlarki, obok których Irena przechodziła już piąty raz, przyglądały się jej z nieukrywaną ciekawością.

Irenę opanowało przygnębienie. Zamierzała już wrócić do gospody, położyć się i o niczym nie myśleć, gdy na plac wpadł jeździec na wysokim, zadbanym koniu.

Irena zdążyła dostrzec wysokie buty z ostrogami, ciemnoczerwony płaszcz i młodą, niezwykłe skupioną twarz. Jakby jeździec wciąż mnożył w pamięci sześciocyfrowe liczby.

Przez chwilę koń tańczył w miejscu, po czym, zachęcony krótką komendą i spięciem ostróg, ruszył wprost na przekupki.

Kobiety w popłochu rzuciły się do ucieczki. Irenie od ich pisku aż zadźwięczało w uszach.

Podkute kopyta przeszły po glinianych naczyniach, zamieniając je w stertę skorup, po rozłożonych na ziemi warzywach i śniętych rybach. W kilka sekund jeździec obrócił targowisko w perzynę, zawrócił konia i pognał w jedną z bocznych uliczek, odprowadzany krzykami i gradem przekleństw.

Nie przestając złorzeczyć, kobiety już uprzątały stragany i liczyły straty. A Irena wciąż jeszcze stała oparta o jakiś płot i trzymała się za serce. Wśród wyszukanych przekleństw, które niczym kurz opadały na plac, jak refren powtarzało się słowo „bezinteresowny". Łączone z najbardziej wulgarnymi epitetami zyskiwało nowy sens i samo stawało się przekleństwem: „Uuuch, ty bezinteresowny łajdaku!"

Irena wyprostowała się . Płot, o który była oparta, okazał się cały umazany węglem. Irena uwalała sobie rękaw i skraj sukni, który tak przeszkadzał jej w chodzeniu. Trzeba będzie wyprać...

„Bezinteresowny łajdak" był tym samym bohaterem, który dwa dni wcześniej, ryzykując własne życie, uratował staruszkę. Na oczach Ireny. Na oczach tłumu.

* * *

Całą noc miała koszmary; kilka razy śniło jej się, że wrócił Semirol. Rzucała mu się na szyję, ciesząc się jak dziecko – i za każdym razem się budziła. Po czym znów zasypiała, znów cicho otwierały się drzwi i wchodził wampir.

Rankiem spakowała resztę pieniędzy do sakiewki i udała się do miasta; nie bez racji uznawszy, że musi coś zrobić. Początkowo próbowała zapamiętać drogę powrotną, szybko jednak tego zaniechała.

Apotem zobaczyła dziwnie znajomy budynek i przyspieszyła kroku. Czy to możliwe?!

Harpie przed wejściem... Instytut.

Młodzi ludzie w ciemnych mundurkach, przypominający mnichów... a raczej żaków. Irena zatrzymała się, nadeptując na skraj sukni.

Zaraz pojawi się Pacyfikatorka... chociaż nie. Mało prawdopodobne, by w podobnej instytucji wykładały kobiety; wśród studentów w każdym razie nie widać było żadnych dziewcząt... Natomiast spotkanie z profesorem orientalistyki było wysoce prawdopodobne.

Nabrała w płuca jak najwięcej powietrza i przeszła między kamiennymi harpiami. Chciała choć przez chwilę wierzyć, że zaraz ogarnie ją mrok, a potem powitają posiwiały Peter Nikołan z filiżanką kawy w ręce.