123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 72

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 72

– A pani dokąd?...

Studenci przyglądali jej się ze zdumieniem. Irena poprosiła o wybaczenie i oddaliła się.

„Dzień dobry, pani Chmiel... Pani Chmiel, czytaliśmy pani najnowsze opowiadanie... Pani Chmiel..."

Była wykładowczyni. Była pisanka. Była żona. A kim jest teraz?

Przeklęta falbanka u sukni naderwała się i Irena co chwilę się o nią potykała. I obłędnie chciało jej się napić kawy.

A jeśli Semirol znalazł wyjście? I teraz, po powrocie na farmę, rozprawia się z Nickiem?

Zwolniła, przepuszczając zdobioną herbami karetę.

Nie, to mało prawdopodobne. Semirolowi zbytnio zależy na potomku, nigdy nie zostawiłby Ireny samej.

Z własnej woli na pewno by tego nie zrobił. Zatem albo został zabity, albo przyłapany na gorącym uczynku i schwytany jako wampir, krwiopijca.

Z trudem przeciskając się przez rzędy straganów, minęła duży bazar. Przypomniał jej się wczorajszy incydent, skorupy pod kopytami i skupiona twarz młodego jeźdźca. Jasne nitki brwi, wygiętych jak znak tyldy na klawiaturze komputera. Usta proste i wąskie jak myślnik. Blada i płaska jak papier twarz.

Szlochająca córka, obejmująca staruszkę w barwnej chuście.

A jak skrupulatnie deptał te dzbany – jakby przybył na skrzyżowanie zza siedmiu gór tylko po to, by naszkodzić biednym przekupkom.

Najwyraźniej dotarła do centrum. Ulice zrobiły się szersze, zza stromych dachów wyłoniły się ostre iglice świątyni, ratusza albo pałacu.

Z pamięci wypłynęło stare wspomnienie. Zapałczane miasto i plac, na którym siedzi po turecku sam władca i modelator.

Plac był zalany słońcem. Irena zmrużyła oczy.

Tak, nieźle wyrósł ten modelik. Ratusz – czy też świątynia albo pałac – sięgał iglicami nieba i gdyby modelator usiadł na tym placu, masa ludzi zginęłaby pod jego zadkiem, a głowa niewątpliwie zaćmiłaby słońce.

Przed wspaniałą bramą świątyni – czy też ratusza albo pałacu – kłębił się tłum. Bogaci mieszczanie, nieco ubożsi mieszczanie, oberwani włóczędzy, zmęczeni podróżni, mężczyźni i kobiety z dziećmi – wszyscy tworzyli coś w rodzaju żywej kolejki. A właściwie kilku kolejek.

Od Semirola Irena wiedziała, że miejscowy władca nazywa się hercogiem. Najwyraźniej wszyscy ci ludzie przybyli tu na audiencję.

Uniosła głowę, budowla jednocześnie zachwycała i przytłaczała. Gotyckie detale, dziwaczne witraże, wyszczerzone, kamienne pyski; nieźle...

A przecież modelator wcale nie musi siedzieć na placu, podpierając głową wysokie niebo. Mógł przecież osiedlić się w tym cudzie architektury, skazywać i ułaskawiać, wydawać rozkazy i przyjmować interesantów.

Potrząsnęła głową. Pierwszą myślą Semirola było szukanie Andrzeja w pałacu hercoga. A ona wówczas, o ile dobrze pamięta, sarkastycznie się uśmiechnęła. Nie, Kromar nie jest tak prymitywny; nie znajdzie się go na tronie ani u jego podnóża.

– Do Interpretatorów? Kto ostatni do Interpretatorów?

Jakiś wieśniak nieśmiało dreptał wzdłuż tłustej jak robak kolejki, wyrozumiale tłumaczono mu reguły, konieczność uprzedniego zapisania się, pisania podań i inne zasady...

Najwyraźniej na tym placu mieściła się główna dźwignia obskurantyzmu.

Irena zawsze unikała tłoku i kolejek. Tłum zawsze ją przerażał.

* * *

Zabłądziła.

Miasto okazało się nie takie znów małe; ulica następowała za ulicą, skrzyżowanie za skrzyżowaniem – a ona wciąż nie mogła zdecydować się, by spytać o drogę.

W gospodzie „Trzy kozy" zostało jej „cywilne" ubranie. To, w którym troskliwy Semirol wiózł ją do szpitala. W „Trzech kozach" zostały zwinięte w rulon papiery – te, które w tym modelu odpowiadały jej pierwszym opowiadaniom. Nie potrafiła pozostawić ich w porzuconym domu – jednak przeczytanie ich było na razie ponad jej siły.

Najważniejsze zaś było to, że w „Trzech kozach" pozostała jej nadzieja na powrót Semirola. Ulotna, lecz jednak nadzieja.

– Potrzebuje pani pomocy?

Irena się odwróciła.

Wyglądał jak zamożny sklepikarz. Elegancki kaftan, czy jak to się tam u nich nazywa, czapka z maleńkimi połami, pasiaste skarpety wystające spod krótkich spodni. Irena się zmieszała. Tak obcesowe przyglądanie się obcej osobie było przejawem braku taktu.

Zresztą sklepikarz również lustrował ją wzrokiem. W jego oczach kryło się takie samo skupienie, z jakim jasnowłosy jeździec tratował targ na skrzyżowaniu.

– Pani kogoś szuka?

Irena uśmiechnęła się z przymusem.

– Szukam gospody „Trzy kozy"... Czy mógłby pan...

Sklepikarz zmarszczył brwi. Z zadumą kiwnął głową.

– Mógłbym... a jakże. Pani pewnie przyjezdna?

Irena zwalczyła zimną falę mdłości. Semirol miał rację – „Dlaczego wszystkiego się boi?".

– Tak – odparła, starając się, by jej głos brzmiał możliwie beztrosko. – Mamy z mężem domek w górach... Przyjechaliśmy zwiedzić miasto... A mąż załatwia teraz jakieś sprawy... – nie mogła powstrzymać potoku słów, które wylewały się z niej, jakby były namydlone. – Więc wyszłam na spacer... I zabłądziłam, nie mogę znaleźć gospody... Gdyby mógł pan wskazać mi drogę. Byłabym wdzięczna...

– Zaprowadziłbym panią – rzekł wciąż pogrążony w zadumie sklepikarz. – Widzę jednak, że jest pani zmęczona, głodna i strapiona... A mężulek zostawił panią, czy zapił?

Osłupiała Irena pokręciła głową.

– Niech się pani nie wypiera, mężatka, która po mieście spaceruje, inaczej się prezentuje... Nędzarkę też poznać, nawet kiedy ubrana jak szlachcianka... I suknia potargana...

Irena cofnęła się o krok.

– Niechże się pani nie obraża, wiele w życiu widziałem. A nie jest pani czasem... – spojrzał pytająco na brzuch Ireny.

Poczuła, jak czerwienieją jej policzki i uszy. Cofnęła się o kolejny krok, zamierzając odejść.

– Jestem, droga pani, dłużnikiem Objawienia – rzekł sklepikarz z powagą. – Więc niech tak będzie; przygarnę panią... Prawie za darmo, odpracuje pani... Tak uczy Objawienie – zrozpaczonych pocieszyć, bezdomnych przygarnąć, ciężarne ochraniać... A bękarcika do dobrego przytułku oddamy. No, chodźmy! – I chwycił Irenę za nadgarstek.

Być może jego ręce wcale nie były lepkie. Może tylko tak się Irenie zdawało.

– Proszę mnie puścić! – Spróbowała się wyrwać.

– No, no, kochanieńka... Przecież prawdę mówię. Widać, że prawdę... Objawienie uczy, że jeśli ktoś swego dobra nie pojmuje, trzeba mu delikatnie przetłumaczyć albo w tajemnicy dobro czynić. W tajemnicy nie wyjdzie. Chodź, głupia, chociaż cię nakarmię, bo widzę, że policzki zupełnie zapadnięte. Brzuchate wszak za dwóch żreć muszą...