123975.fb2
– Poczekaj, Muzyku...
Wstała. Przeszła przez podwórze i zatrzymała się o krok przed dziewczynką. W czymś przypominała ona Reka – była tak samo jasnowłosa i nawet jej męczeńsko zmarszczone brwi wyginały się w tyldę.
Irena się zawahała. Dziewczynka przyglądała się jej z napięciem i wrogością.
– I coś się tak wystraszyła? – Irena przyklękła na jednym kolanie, tak że jej twarz znalazła się nieco niżej od twarzy dziewczynki.
I położyła dłoń na jasnej, krótko ostrzyżonej główce. Ten gest nie przyszedł jej łatwo – nigdy nie głaskała cudzych dzieci, gdyż uważała to za głupi zwyczaj. Przesłodzony i fałszywy; jeśli nie jesteś mamą, po co pchasz ręce?!
Ale tej dziewczynki najwyraźniej nikt nigdy nie głaskał po głowie. A nawet jeśli, to wyłącznie licząc na otrzymanie zapłaty za swą dobroć. Handlarze... Handlarze...
Dziewczynka na moment zamarła. Na ułamek sekundy, Irena nie zdążyła nawet mrugnąć, a podopieczna przytułku już biegła do domu, wysoko zadzierając sukienkę, by nie plątała jej się pod nogami.
Irena nie potrafiła sobie wyobrazić, jak dziewczynka postrzegała świat. Raz spróbowała to zrobić i tak się przeraziła, że natychmiast zaniechała dalszych prób...
– Czemu mi się tak przyglądasz, Muzyku? – Cudowna jesteś.
Irena uśmiechnęła się mimowolnie.
– Nie bardziej niż ty...
– Bardziej – staruszek niechętnie odłożył lutnię. – Proszę mi powiedzieć... na co pani „Ten, który okazał skruchę"?
Słońce stało w zenicie. Wkrótce płot pociemnieje, słońce ukryje się po jego drugiej stronie; tam, gdzie można być prawie wolnym, gdzie biega bez opieki przypominający cielaka chart irlandzki.
– Jestem wariatką – odparła Irena możliwie obojętnym tonem. – A co, zapytać nie można?
Lutniarz uśmiechnął się kącikiem ust.
– Zapytać można...
Barczysty osiłek z brodą o nieokreślonej barwie – jeśli wierzyć Muzykowi, mieszkał w oficynie już czwarty miesiąc – wyniósł z domu na rękach obłąkanego, na wpół sparaliżowanego staruszka. Nikt nie znał jego wcześniejszego imienia, wszyscy nazywali go wyłącznie Gnojarzem. Jeśli jakiś ochotnik nie czuł się szczególnie winny wobec Objawienia, zawsze unikał zajmowania się Gnojarzem, lecz jeśli, podobnie jak barczysty rozbójnik, miał na swym sumieniu ludzkie życie, częstokroć niejedno... no cóż, kąpanie Gnojarza było właśnie tym zadaniem, za wypełnianie którego Objawienie mogło wybaczyć wszystko.
Biedak się bał. Zakrywał oczy dłonią. Wciągał głowę w ramiona, jego uschnięte nogi wyglądały jak martwe gałęzie czarodziejskiego drzewa. Osiłek, gardząc cudzą pomocą, zaczął po kolei rozbierać staruszka z jego szarych łachów, mając przy tym taki wyraz twarzy, jakby musiał gołymi rękami rozdzielać gnijącą krowią tuszę.
Z domu wyszła gromadka dzieci. Usiadły w kącie podwórza w kółeczko, nie dotykając się przy tym łokciami. Nie zwracając na to, co dzieje się dookoła, najmniejszej uwagi, zaczęły grać w kamyki...
– A wierzysz w... Stwórcę, Muzyku?
Lutniarz milczał.
– A gdybyś był – wyobraź to sobie przez chwilę – gdybyś był Stwórcą i postanowił zmodelow... stworzyć... świat... Mógłbyś się obejść bez Objawienia?
Gnojarz krzyknął z bólu. Osiłek mył go, jakby ten był kawałkiem drewna. Najpewniej Objawienie wynagrodzi sanitariusza ochotnika wyłącznie za rezultat.
Muzyk podniósł głowę. Irena zachmurzyła się, napotykając jego wzrok.
– O co chodzi?
– Mniej więcej o tym pisała autorka Chmiel – rzekł niechętnie starzec. – Wiejski chłopiec podsłuchał spór jaszczurki z kameleonem. Jaszczurka nazywała się Miłosierdziem, a kameleon Skruchą... A potem w ich kłótnię wtrącił się Stwórca.
Osiłek zawinął drżącego Gnojarza w strzępek czystego materiału i zaniósł do domu – z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Gnojarz po starczemu mrużył oczy, które łzawiły mu z zimna albo ze...
– Stwórca? – odruchowo powtórzyła Irena.
Muzyk zachichotał.
– Pani Chmiel dała Stwórcy imię.
Wzdłuż płotu szedł, nieumiejętnie machając miotłą, wymuskany młodzieniec wyraźnie szlacheckiego pochodzenia. Latorośl z jakiejś zacnej rodziny czymś zawiniła, okoliczności wymagały szybkiego rozliczenia się z Objawieniem i oto młodzieniec zarabia na poparcie, sprzątając po ubogich, chociaż nawet od lekkiej miotły robią mu się odciski na palcach.
Młodzieniec poruszał się jednostajnie i na oślep, niczym śmieciarka. Irenę rozśmieszyło to porównanie. Po zbliżeniu się do siedzącego wprost na trawie starca z lutnią i towarzyszącej mu obłąkanej, brzemiennej kobiety, zamiatacz się zatrzymał. I wykonał wymowny gest miotłą: jazda stąd, nie przeszkadzajcie mi w procesie odkupienia...
Muzyk podniósł się, mrucząc coś pod nosem.
– Jakie jest imię Stwórcy? – zapytała Irena z typowym dla siebie opóźnieniem.
– Odsuń się – rzekł młodzieniec ochryple.
Irena się nie ruszała. W napięciu marszcząc brwi, mierzyła lutniarza wzrokiem.
– Jakie jest imię Stwórcy?
Zamiatacz ruszył do przodu. Jego delikatną, pozbawioną zarostu twarz wykrzywiła pełna obrzydzenia nienawiść.
– Podnieś zadek, obłąkana latawico!
I zamachnął się miotłą. Oczywiście nie zamierzał jej uderzyć – po prostu odganiał przeszkodę, jak płoszy się z ogrodu wrony.
Muzyk już szedł w stronę domu, wlokąc za sobą lutnię.
Następnego dnia Objawienie dało wszystkim surową lekcję.
Kulawy Łobz pośliznął się w korytarzu, przewrócił i nadział skronią na żelazny sworzeń, na którym niegdyś zawieszony był dywan. Śmierć nastąpiła momentalnie; wszyscy, z wyjątkiem sparaliżowanych i obłąkanej Flai, zbiegli się na miejsce zdarzenia, milcząco i na głos zastanawiając się, za co okrutne Objawienie ukarało biednego Łobza.
Od razu wyjaśniło się, że Łobz upadł, gdyż podłoga w korytarzu była wyfroterowana do połysku zbyt dużą ilością wosku. Nawoskował ją zaś – z najlepszych pobudek – ten sam młody „odkupiciel", który zamachnął się na Irenę miotłą. W ten sposób młodzieniec okazał się winny, choć tylko pośrednio, ludzkiej śmierci.
Z przytułku został wysłany goniec – zapewne do ojca młodzika. Chłopak, który śmiertelnie bał się zemsty Objawienia, dwukrotnie umył nieszczęsnego Gnojarza, a w końcu wszedł na dach naprawiać dachówki. A jako że widział je dotychczas tylko z daleka, wspinał się zaś gdziekolwiek wyłącznie pod okiem nauczyciela gimnastyki, nie było nic dziwnego w tym, że już po półgodzinie pod jego ciężarem zarwała się nieumiejętnie zamocowana asekuracja, a on sam spadł na ganek, łamiąc rękę i nogę.
Irena trzymała się z daleka od ogólnego zamieszania. Zapamiętała obojętną i bardzo zmęczoną twarz martwego Łobza, kiedy go zaszywano w worku. Oraz spoconą fizjonomię młodego arystokraty, oszalałego z bólu i nieszczęść, które na niego spadły. Chłopak nawet nie jęczał, tylko wytrzeszczał oczy na ludzi, którzy obstąpili go ze wszystkich stron, podczas gdy sanitariusze ochotnicy rozprawiali na temat ręki Objawienia, które najwyraźniej policzyło się z młodzieńcem od razu za wszystkie jego grzechy.
Wieczorem przed bramą pojawiła się kareta zaprzężona w czwórkę czarnych koni. Młodzieniec został wywieziony do rodzinnych włości – Irena miała szczerą nadzieję, że nie zostanie on kaleką do końca życia. Kulawego Łobza wyniesiono w worku za bramę i pochowano gdzieś w pobliżu. I chociaż obaj byli jedynie zmaterializowanymi, pozbawionymi przeszłości i przyszłości fantomami, Irena czuła się podle.
Tymczasem stary Muzyk wpadł w depresję. Siedział na swoim miejscu pod płotem, zawodził piosenki i nie zwracał na zamieszanie najmniejszej uwagi. Co oznaczało, że Irena jeszcze nieprędko dowie się, jak nazywał się Stwórca w jej własnym opowiadaniu „O tym, który okazał skruchę", ani co jaszczurka o imieniu Miłosierdzie powiedziała kameleonowi o imieniu Skrucha.
Irena poczuła, że ktoś jej się przygląda i odwróciła głowę.