123975.fb2
Noc minęła źle, a następny dzień zaczął się jeszcze gorzej – wynurzył się skądś tyran, Groch, który doszedł do siebie po kolejnym ciosie od losu, i zaczął snuć między „ubogimi", zerkając na nich, coś mamrocząc i powoli się rozkręcając – najwyraźniej wydawało mu się, że jest imperatorem przechadzającym się wśród ostatecznie już rozpasanych sług, który mimo arystokratycznego pochodzenia i łagodnego charakteru będzie musiał wziąć się w garść i położyć koniec tej samowoli.
– Chodź no tu!
Niedorozwinięty chłopak o imieniu Ząb – ten sam, który trafił do przytułku razem z Ireną – podszedł, uśmiechając się ze zmieszaniem.
– Ty sssukinsynu... – zaciągnął Groch i jego głos był niemal pieszczotliwy. – Nie znasz zasad, ty mały sukinsynu? Nie znasz prawa?
Ząb zatrzepotał rzadkimi rzęsami.
Genialna intuicja obłąkanego Grocha bezbłędnie wskazała mu ofiarę – najsłabszą, najbardziej nadającą się do przygotowanej dla niej roli. Aby podporządkować sobie Zęba, „imperator" nie będzie musiał nawet szczególnie drażnić Objawienia.
Irena nie chciała na to patrzeć. Odwróciła się i poszła do domu.
W korytarzu – po śmierci kulawego cały wosk został z podłogi dokładnie zeskrobany – czekała na nią jasnowłosa dziewczynka.
Sama nie wiedząc, dlaczego to robi, poddając się nagłemu impulsowi, Irena położyła dłoń na jej główce.
Dziewczynka się nie odsunęła.
Jej oczy zrobiły się bezmyślne; osowiałe, jak pod działaniem silnego narkotyku. Stanęła na palcach, jakby chciała przytrzymać rękę Ireny.
Najwidoczniej po raz pierwszy w życiu dziewczynka poczuła bezinteresowną pieszczotę. Nieobliczoną na ewentualny zysk.
Tylko jak udało jej się to wyczuć? Jakimś siódmym zmysłem?
Zresztą Irena i bez tego wiedziała, że wyróżnia się spośród innych; jak albinos w stadzie kruków. Od razu dostrzegł to Rek, natychmiast zrozumiał Muzyk. Dziwne tylko, że nie zauważył tego Najwyższy Interpretator.
Choć i tak najbezpieczniejszym schronieniem okazał się dla niej „przytułek dla ubogich". Może musi się po prostu przyczaić i zaczekać, dopóki modelator ostatecznie nie rozczaruje się względem swego genialnego modelu i nie przypomni sobie o byłej żonie, pechowej zwiadowczyni.
Jeśli w ogóle sobie przypomni. Jeśli wciąż żyje i jest tutaj, a nieskończona studnia modeli nie wciągnęła go niczym wir.
Być może każdy następny model jest bardziej obłąkany od poprzedniego oraz bardziej ograniczony przestrzennie. I w końcu Andrzej zmodeluje klatkę, jak w przypadku szalonej Flai, i skończy zamknięty w niej w towarzystwie absolutnie nieprawdopodobnych i zwariowanych stworzeń podlegających nieznanym prawom.
Chociaż nie. Andrzej zawsze wiedział, co i po co robi. Peter nie miał racji, uważając, że oszałamiający sukces, który ostatecznie zamienił się w klęskę, był dla Kromara czymś nieoczekiwanym.
Na podobnych, przygnębiających rozważaniach upłynęła jej kolejna noc.
Rankiem brama się otworzyła, wpuszczając kolejną grupę dobrowolnych pomocników, i jako pierwszy wszedł szczupły chłop ze skupioną, wyrazistą twarzą i wygiętymi w tyldę brwiami.
Bezinteresowny rycerz Rek o przydomku Dzika Róża.
Za sągiem drewna dzieci bawiły się w coś w rodzaju berka – bez uśmiechów, rzeczowo, jakby wykonywały jakąś odpowiedzialną pracę. Muzyk trącał struny swej lutni; Irena siedziała obok niego i patrzyła, jak Rek, naśladując chłopską manierę poruszania się, rozładowuje stojący na środku podwórza wóz.
Wóz został przysłany przez Wysoki Dach. Kilka worków mąki, udźce, kiełbasy, olej, a nawet wino – szczodra darowizna miała przeważyć popełniane pod Dachem grzechy. Kaleki i sieroty będą sobie przeżuwać placki, a władza będzie miała pewną swobodę ruchów – wszak nie istnieje władza bez stosowania przymusu, a rządzący nie będą przecież płacić własną krwią za każdy wydany dekret.
Rek kompletnie nie potrafił udawać. Najpewniej już rozpoznano w nim przebranego arystokratę – no cóż, w przytułku przebierańcy pojawiali się częściej niż gdziekolwiek indziej.
A bezinteresowny rycerz był tu po raz pierwszy.
Bezinteresownym niepotrzebna była wysługa. Bezinteresowni mieli prawo czynić bezinteresowne dobro, a nie bezkarne zło.
Irenie zachciało się usiąść przed komputerem. Albo przynajmniej zdobyć pióro i kawałek papieru. Już wiedziała, jak napisać opowiadanie „O tym, który okazał skruchę" i jakie imię dać Stwórcy. Oczywiście nie Andrzej ani nie Kromar, byłoby to zbyt naiwne; jednak kiedyś, w czasach ich szczenięcej miłości, miała w zwyczaju nazywać go „Andrusem".
Jaszczurka rozmawia z kameleonem. Kameleon ma na imię Miłosierdzie, a jaszczurka Skrucha... Czy na odwrót? Stop. Jeśli opowiadanie nosi tytuł „O tym, który okazał skruchę", to ktoś w nim ją musiał okazać. Czyżby był to Stwórca?!
Rek spojrzał na nią przelotnie. Zbliżał się wieczór, jeszcze pół godziny i prace zostaną zakończone. „Ubogich" zawołają na kolację, robotników wyproszą za bramę... Co oznacza, że...
Zamknęła zmęczone oczy.
Dziś odbędzie się ucieczka. Dziś opuści przytułek. Dziś... Wydało jej się, że wydostanie się poza podwójny płot oznacza powrót do domu. Usiądzie za komputerem, przez noc napisze opowiadanie i przekaże je komisji nominującej do Srebrnego Wulkanu... Tylko po co jej ten Wulkan?!
– Co z tobą? – zapytał cicho Muzyk.
Drgnęła. Starzec milczał już od kilku dni. Nastąpił nawrót choroby.
– Nic.
– Przecież widzę...
Irena odwróciła głowę.
– Marzę o Srebrnym Wulkanie... Jestem obłąkana. O co chodzi?
Muzyk westchnął.
– Potrzebujesz... Mrocznego Interpretatora. Powinnaś...
– Kogo? – Irena zmarszczyła brwi.
– Mrocznego Interpretatora. Tego, który uczy ludzi, jak ustrzec się przed wyrokami Objawienia... Tak przynajmniej powiadają. A może kłamią... Kim jest dla ciebie ten chłopak?
– Który? – znów zapytała Irena rozmyślnie głupkowatym tonem.
– Ten, co rozładowuje wóz.
Irena zamarła. A więc to tak; cała jej staranna konspiracja prowadzi tylko do tego, że jej myśli są widoczne jak na dłoni.
Otwarła usta, próbując wymyślić jakąś odpowiedź, lecz w tym momencie ktoś z zewnątrz zastukał w bramę. Natarczywie, nachalnie. Rozszczekały się psy.
Nosaty staruszek wyszedł na ganek. Obwiódł wzrokiem podwórze, wóz, robotnika Reka z workiem na ramieniu; kiwnął na dwóch strażników, którzy wynurzyli się z oficyny, i z niezadowoloną miną podszedł do bramy.
Muzyk zagrał dziwaczny, długo brzmiący akord.
Czas był nietypowy. O tej porze nie przyjmowano darowizn, nie wpuszczano robotników ani tym bardziej nowych pensjonariuszy.
Irena zauważyła, jak Rek zbladł pod warstwą opalenizny i kurzu.