123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 86

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 86

Rycerz przyglądał się jej niemal ze strachem.

– O co chodzi, Rek? Zawahał się.

– Nawet gdybym wcześniej wątpił, że jest pani autorką Chmiel, to teraz nie mam co do tego już najmniejszych wątpliwości.

– Naprawdę? – zapytała ze zmieszaniem. – Dlaczego?

Szli po stoku. Rzeka została za nimi; na wpół zarośnięta ścieżka doprowadziła ich do drogi, która najprawdopodobniej wiodła do jakiejś wsi. Wędrowcy byli głodni i spragnieni; Rek milczał tak długo, że Irena straciła już nadzieję na odpowiedź.

– Czy umyślnie zapytała mnie pani o Mrocznego Interpretatora, Ireno?

– Na pewno nieprzypadkowo – wymamrotała, próbując zrozumieć, do czego zmierza ta rozmowa.

– Chce pani, żebym opowiedział, co o tym myślę? No tak. Uznał jej pytanie za próbę. Za test.

– Tak, Reku... Będę panu bardzo wdzięczna.

Bezinteresowny rycerz westchnął.

– To, co mówiła pani o moście... jest typowym przykładem mrocznej interpretacji. Usprawiedliwianie się przed Objawieniem. Sprytne posunięcie...

– Niech pan poczeka – prawie się potknęła. – Ale przecież Objawienie karze albo nagradza... nie zamysły, lecz czyny! Jeśli będę przekonana, że dla ogólnego dobra powinnam kogoś zabić... to co? Objawienie wybaczy mi morderstwo?!

– Nie – rycerz patrzył pod nogi. – Jeśli zabije pani niewinnego człowieka, nawet będąc pewną, że robi to w słusznej sprawie... Objawienie tak czy siak panią ukarze. Lecz jeśli znajdzie pani kogoś, kto jest niebezpieczny... albo szkodzi wielu ludziom... i zabije go... Może pani pozostać bezkarna.

– Tym zajmują się wszyscy Interpretatorzy – rzekła odruchowo Irena. – Jak postępować w skomplikowanych sytuacjach i co myśli o tym pan Objawienie... A może pani?

Rek pokręcił głową.

– Nie Interpretatorzy – kierując się doświadczeniem mówią po prostu, czego ich zdaniem można się po Objawieniu spodziewać. Natomiast Mroczny Interpretator uczy... jak postępować, aby Objawienie ominąć.

Przed nimi pojawiły się pokryte dachówką dachy. Wieś? Nie, raczej chutor, odosobniony, niewielki, będzie tu można przynajmniej zjeść kolację.

Irena liczyła kroki. Dwadzieścia... Pięćdziesiąt...

– Reku... A po co pan w takim razie... tłucze dzbany ulicznych przekupek? Czyni to zło, które pozwala panu pozostać... bezinteresownym.

– Objawienia nie da się tak łatwo oszukać – odparł rycerz twardym tonem. – Za sam zamiar... też trzeba płacić...

* * *

W chutorze zostali przyjęci bardzo radośnie. I ta radość była jakaś histeryczna.

Koń Reka dotarł nieco wcześniej niż jego pan. Wieśniacy nie ruszyli torby ani sakwy podróżnej, nie bez podstaw sądząc, że jest jeszcze nadzieja na pojawienie się ich prawowitego właściciela. „Przecież rycerz nie mógł tak po prostu utonąć w rzeczułce!"

Kierując się regułami gościnności – najpierw nakarmić i pozwolić odpocząć – mieszkańcy usadzili Reka i jego towarzyszkę za stołem, przygotowali łóżka i ciepłą wodę do mycia. Ze zgrzytaniem zębów musieli odmówić, gdyż w ciągu dwóch godzin w chutorze mógł pojawić się pościg.

W czasie gdy uciekinierzy opustoszali talerze i kubki, chłopi rozmawiali wyłącznie o pogodzie, urodzaju i jakości jedzenia. Taki panował tu zwyczaj, najpierw nakarmić, a dopiero potem przejść do interesów; a że mają oni do brodatego rycerza jakąś sprawę, Rek i Irena zorientowali się niemal od razu.

– Do rzeczy, dobrzy ludzie – rzekł posępnie Rek, odsuwając talerz. Irena zrozumiała z przerażeniem, że postępując według prawideł i wymogów tej gry, podejmie on teraz każde wyzwanie; jeśli pokażą mu smoka za najbliższym pagórkiem – pójdzie z nim walczyć, zapominając o pościgu, mężczyznach w czerni i rozwścieczonym Wysokim Dachu.

Miała jedynie nadzieję, że nie zapomni o niej.

Chłopi spojrzeli po sobie. Starszy – krępy mężczyzna z łysiną i jasną brodą w kształcie szufelki – skrzywił się, jakby jego słowa były gorzkie w smaku.

– Mamy tu odmieńca, panie. Będzie już ze dwa tygodnie... W jaskiniach. Bo tu jaskinie są pod brzegiem... No i krwi robotnika się opił. Wania ledwie z życiem uszedł... A odmieniec do jaskini uciekł. I siedzi... Dawniej dziewki chodziły do tej jaskini ze świeczkami, po grzyby... Teraz się boją...

Brodacz zerknął na Irenę, jakby przepraszał za wdawanie się w przerażające szczegóły.

– Poszła onegdaj jedna... jeszcze wtedy, wcześniej... A wróciła jakby odmieniona, biała... na szyi dziurka... i ledwie stoi... Strachu się najadła. Krwiopijca, powiada, świeczkę zdmuchnął. Straszny ten krwiopijca, niby jak człowiek, tyle że cały sierścią zarośnięty i chodzi na czworakach... I jąka się od tej pory... Znaczy się nie krwiopijca, tylko dziewka... Może by pan rycerz... uspokoił tego odmieńca? Sił już brak... Baby po nocach nie śpią... chłopcy boją się w polu pracować... Jeszcze wyjdzie z jaskini, po chatach przejdzie i krew będzie wysysać?!

Wszyscy obecni w pokoju niemal jednocześnie wykonali prawą ręką ten sam, skomplikowany gest – najwyraźniej odganiając złe duchy.

Irena siedziała jak słup soli i odruchowo głaskała się po brzuchu.

Podejrzewała, że w tym świecie istnieją krewni adwokata Semirola. Ani Rek, ani Interpretator nie zdziwili się przy słowie „wampir"... A więc to tak? Na czworakach w jaskini...

Ciekawe, kiedy pościg pokona niezbyt trudną, wodną przeszkodę, złapie wyraźny jeszcze ślad i wpadnie do chutoru?

Napotkała wzrok bezinteresownego rycerza.

I od razu wszystko zrozumiała.

„Przecież się spieszymy, Rek".

„Złożyłem przysięgę".

Może w ramach zapłaty za dobry uczynek Objawienie obdarzy Reka powodzeniem... I pościg zgubi ślad...

Nie, powie Rek. Złożyłem przysięgę. I natychmiast popełni jakiś paskudny czyn. Po czym ich ewentualne powodzenie zatonie w wirze pechowych wydarzeń.

– Z kogo krew ssał? – zapytał sucho rycerz. – Muszę obejrzeć ślady po zębach; chcę wiedzieć, co to za zwierz...

Tłum pod drzwiami – a w pokoju zebrała się masa ludzi – zafalował. Wypchnięto naprzód siedemnastoletnią dziewczynę z płaczliwie wykrzywionymi ustami, ubraną w kokieteryjnie zdobione paletko.

Miała wysoko postawiony kołnierz. Co mi to przypomina? – pomyślała posępnie Irena.

Rek wstał. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny – ta radośnie zamarła – i odsłonił brzeg kołnierza.

– Tak szybko się zagoiło? – zapytał z niedowierzaniem.

– Po... – rzekła dziewczyna. – Po... po...

Jej wargi zadrżały – już nie udawanie, żeby jej pożałowali. Tak naprawdę.

– Po pięciu dniach się zagoiło – rzekł ktoś od strony drzwi.

Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia, Irena wstała i zajrzała Rekowi przez ramię.

Bliznę na szyi dziewczyny można było dostrzec jedynie doświadczonym wzrokiem. Była długa i cienka jak biały włosek.