123975.fb2
– Tam dalej... są przejścia... ślepe tunele... te diabelskie grzyby pod nogami... Dzieciaki mają tu pewnie frajdę. Nic, tylko bawić się w chowanego...
Nagle zamilkł, spoglądając Irenie przez ramię.
Policzyła do trzech i także się odwróciła.
Od strony chutoru zbliżało się, co koń wyskoczy, sześciu jeźdźców. Tuż przed nimi, tworząc fale w wysokiej trawie, pędziły psy. Cała sfora.
– Oto i oni – rzekła Irena ochryple.
Rek powoli obnażył ostrze. Jego twarz zrobiła się całkiem biała – na tym tle nawet jego jasne oczy wyglądały jak oliwki.
Sześciu jeźdźców ze sforą psów – opisując tę sytuację w swojej książce, Irena oczywiście skoncentrowałaby się na okrutnej prawdzie. Rycerz zostaje złapany na arkan i zawleczony przed tron, by można mu wymierzyć serię haniebnych kar.
Choć czytelnik nie byłby zadowolony.
Zastanawiała się jeszcze nad tym, gdy można już było rozróżnić twarze jeźdźców; pierwszy, w bandażach, galopował ten, który nie tak dawno zjawił się w „przytułku dla ubogich" z rulonem nakazu.
– Reku... na dół...
Nie słyszał jej. W wyobraźni już walczył – był wojownikiem... i trupem.
– Reku!! Na dół, szybciej...
Odwrócił się. I chyba zrozumiał. Popchnął ją w stronę wejścia do jaskini – niech pani idzie, ja umrę na progu...
– Idziemy razem, Reku!
Ziemia wyraźnie już drżała pod końskimi kopytami.
– Dureń! – warknęła tak agresywnie, jak nigdy nie krzyczała na najbardziej nawet tępego studenta. – Sama boję się tam iść! Za mną, żywo...
Jego oczy nieco się rozjaśniły. Ponad horyzontem odwagi pojawił się skrawek myśli.
W mroku podziemia przewaga napastników była zniwelowana. Chociaż pewnie nic nie przeszkodzi im zdobyć w chutorze latarnię i zorganizować klasyczną obławę – Irena podejrzewała jednak, że psy będą co najmniej zdezorientowane.
Przez całe życie dobrze traktowała psy. A doszło do tego, że życzy całej sforze rychłej śmierci. Ależ się te bestie rozszczekały.
Szła za Rekiem, depcząc mu po piętach. Przez jakiś czas można się w tej jaskini utrzymać – inna sprawa, że nie będą przecież do końca życia żywić się grzybami.
Choć tak naprawdę, ile im tego życia zostało?
Rycerz się zatrzymał. Irena wpadła na niego i z boku musiało to wyglądać komicznie.
– Reku...
– Cicho. Zamilkła.
Szczekanie psów się oddaliło i dochodziło teraz wyraźnie z góry. Tak jest – psy odmówiły szwendania się po ciemku; tu potrzeba jamników, a nie tych spasionych ludojadów. O ile w tym świecie istnieją jamniki.
Jednak Reka nie zatrzymały psy. Rycerz wodził latarnią, przenosząc wzrok z jednego korytarza na drugi. Pochylał się, próbując zajrzeć głębiej; nie mógł się jednak zdecydować, by iść dalej.
– Co tam jest, Reku?
Cisza. Dalekie szczekanie psów.
I wzrok z ciemności. Ni to z prawej, ni z lewej odnogi.
Irena przełknęła gorzką ślinę. Odruchowo pogłaskała się po brzuchu; biedny malec. Urodzisz się strasznie nerwowy. Będziesz się bał ciemności i pieluch...
– Janie...
Cisza.
– Janie, to ja...
– Widzę...
Rek drgnął.
Głos dochodził z prawej strony. Cichy, zmęczony i bezbarwny.
– Dzięki Stwórcy... żyjesz, Ireno.
Rozdział 12
– Jak mnie odnaleźliście?
– Nie szukaliśmy ciebie – uśmiechnęła się nerwowo. – To znaczy teraz nie szukaliśmy... Jesteśmy ścigani.
– Do diabła... Ty po prostu przyciągasz kłopoty, Ireno.
– Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało – oznajmiła przygnębionym tonem. – To... modele. One mnie wykańczają.
– Znalazłaś wyjście?
Milczała przez chwilę.
– Nie... Sądziłam raczej, że to ty je znalazłeś...
Tym razem milczenie było wieloznaczne.
– Uznałaś – rzekł wampir powoli – że uciekłem, pozostawiając cię na pastwę losu?
– Nie... to znaczy przez moment... Nie, nie podejrzewałam tego.
– Ireno – głos wampira był niemal pogardliwy.