123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 90

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 90

Bała się, że w ciszy, która zapadnie pod ziemią, rozlegnie się miarowe, zadowolone mlaskanie.

* * *

– A jeśli powrócą?!

– Nie powrócą – odparł Semirol z wyraźnym żalem. Siedział pod ścianą, wyciągając nogę przewiązaną pasami materiału. Obok leżał wykonany z gałęzi kostur, zastępujący okulałemu adwokatowi laskę. Latarnia oświetlała jego twarz, wychudzoną i zarośniętą; jeszcze przed godziną adwokat przypominał raczej włóczęgę spod płotu – lecz teraz jego długie włosy odzyskały swój naturalny połysk i wygładziła mu się skóra na czole i policzkach.

Irena starała się nie patrzeć na Reka. Być może swym zachowaniem naruszyła najważniejsze dla rycerza zasady etyczne, w rodzaju: nie wolno rozmawiać z wampirem, chyba że za pomocą osinowego kołka.

Chociaż osinowe kołki wampir miał w głębokim poważaniu.

– Dlaczego was ścigają, Ireno?

Milczała przez chwilę.

– Z powodu mojego opowiadania. Nosi ono tytuł: „O tym, który okazał skruchę", a ja go nawet nie...

Zdążyła ugryźć się w język. Rek milczał, a Semirol i tak wszystko zrozumiał.

Latarnia paliła się równym płomieniem. Oleju wystarczy jeszcze na kilka godzin, a potem cała trójka będzie dysponowała jedynie jedną parą oczu. Semirola.

– Musimy się stąd wydostać, Janie – rzekła, starając się, by jej głos zabrzmiał możliwie przekonująco. – Musimy stąd wyjść, Reku.

– Szukałaś wyjścia!

– Tak... I szukałam Andrzeja.

– Poszukiwania nie przyniosły rezultatu?

– Jeszcze się nie zakończyły.

Rek z wątpliwością pokręcił głową. „Nie wiem, kogo chcecie znaleźć; jednak jedno Objawienie wie, czy warto szukać dalej".

Prześladowcy zniknęli i już się nie pojawili. Co wcale nie oznaczało, że przy wyjściu z jaskini na uciekinierów nie oczekiwała zasadzka... Było raczej pewne, że na nich czekali.

– Nie ma tu drugiego wyjścia?

Semirol mruknął sceptycznie.

– Budowa tej jaskini to inna sprawa, Ireno... Żaden speleolog nie uwierzy w jej istnienie. To dekoracja, sztuczny wytwór, w rodzaju parkowej lub ogrodowej groty... Łatwo tu się bawić w policjantów i złodziei... co właśnie robimy.

Oderwał od najbliższej ściany biały półokrąg podziemnego grzyba. Ze smakiem odgryzł spory kęs; Irena poczuła mdłości.

Rek wydął wargi. Od chwili, gdy powrócił nasycony Semirol, nie wymówił ani słowa. Trzymał latarnię, lecz nie otwierał ust.

– Przecież nikogo tak naprawdę nie zabiłeś? – zapytała Irena po raz trzeci. Specjalnie dla Reka.

Semirol westchnął i przewrócił oczami. Rek milczał.

– Idiota – rzekł z uczuciem wampir. – Twój Andrzej jest kompletnym kretynem... Powinien potrenować na morskich świnkach, zanim...

– Objawienie nie ma władzy nad morskimi świnkami, Janie. One rządzą się innymi prawami.

Nieruchome powietrze drgnęło. Jego gęsta fala boleśnie uderzyła w bębenki – była to odległa eksplozja. Zatrzęsły się ściany, z sufitu poleciały kamienie i kawałki gliny, ogłuchli od huku.

Osłonięty szklanym kloszem płomień latarni zadygotał, jednak nie zgasł.

– Oho – rzekł Semirol.

Rek milczał.

Zapanowała jakby nowa jakość ciszy – gdzieś coś osiadało i osypywało się, jednak te dźwięki jedynie podkreślały zimne, jak w prosektorium, milczenie.

– Wysadzili wyjście – rzekł Semirol. – Najwyraźniej udało im się tu wymyślić coś w rodzaju prochu.

Rek wziął Irenę za rękę.

Odruchowo. Chcąc dodać jej otuchy. Semirol dostrzegł jego gest i uśmiechnął się blado.

– Szlachetny bezinteresowny rycerzu... Proszę wziąć latarnię i sprawdzić moje podejrzenie. Obawiam się, że przed wyjściem czeka na nas straszliwy zawał.

Rek nieprzyjemnie wykrzywił wargi.

– Rozumiem. – Semirol cierpliwie kiwnął głową. – Ani przez sekundę nie uważałem, że mam prawo wydawać panu rozkazy. Proszę jednak pomyśleć... Jestem okulawiony i poruszanie się sprawia mi wielką trudność. A przecież nie będziemy narażać Ireny na niebezpieczeństwo?

Najwyraźniej w tamtej chwili Irena wyglądała szczególnie niepewnie i żałośnie – w każdym razie Rek obrzucił ją długim spojrzeniem, cicho wstał, wziął w jedną rękę latarnię, w drugą swą broń i ruszył wzdłuż korytarza. Światło w jego dłoni oddalało się coraz bardziej. Zagłębiał się w tunelu niczym wagon metra.

Światełko zniknęło za rogiem. Irena pochyliła głowę – choć w ciemności było nawet lepiej.

– Ile czasu minęło... tam, skąd przybyliśmy? – zapytał Semirol cicho.

Irena wytężyła pamięć – jednak wciąż nie była w stanie tego obliczyć.

– Jeśli przyjąć, że ten model znajduje się w tamtym modelu ze stosunkiem upływu czasu jeden do dziesięciu... To znaczy w podobnej relacji jak poprzedni model względem... – chciała powiedzieć „rzeczywistości", ale ugryzła się w język.

– Prawie cztery doby – sucho dokończył Semirol. – A jeśli funkcjonuje on... w innym reżimie czasowym?

Nie odpowiedziała.

– Rozumiem. – Semirol westchnął. – A kiedy zorientowałaś się, czym jest Objawienie? Przecież dawno się tego domyśliłaś? A może nie mam racji?

Zaczęła opowiadać – początkowo miała wrażenie, że wykłada po raz trzeci z rzędu to samo zagadnienie. Wszystko to zostało już dawno opowiedziane, przemyślane i poukładane; ciągle łapała się na niezręcznych powtórzeniach, język stawał jej kołkiem w gardle...

A potem ją to wciągnęło. Znów zobaczyła las prowadzących do Interpretatorów, spiralnych schodów, „przytułek dla ubogich" i zniszczony przez wodę rulon papieru...

– Zachowała się jedynie pierwsza litera. Duże „P". Pozostały tekst całkowicie się rozmył. Proszę bardzo – uśmiechnęła się wymuszenie. – A ty wspominałeś coś o wątpliwych zdolnościach artystycznych...

– Wśród utworów, które znaleźliśmy w twoim domu, nie było opowiadania „O tym, który okazał skruchę" – zauważył Semirol.

– To prawda.