123975.fb2
Irena milczała.
– Po kiego diabła zorganizowałaś tę idiotyczną ucieczkę? Źle ci było na farmie? Ktoś ciebie obrażał, nie liczono się z twoim zdaniem, nie szanowano?!
– Ta rozmowa jest bezcelowa, Janie.
– Chcę, żeby dziecko przeżyło, Ireno.
– Trzeba więc było hodować je w inkubatorze... Inkubator nie uciekłby przed tobą, nie rościł sobie pretensji do dziecka. Inkubator można by potem oddać na złom.
Przypominało to rozmowę przez telefon. Kiedy rzucasz słowa w pustkę, nie mając możności zobaczenia twarzy rozmówcy. Ręka Semirola legła na jej dłoni. Ścisnęła ją lekko.
– Jesteś jak Objawienie, Ireno. Gdy raz się względem ciebie zawini, trzeba to odkupywać przez resztę życia.
– Prawdziwy z ciebie poeta – rzekła przez zaciśnięte zęby. Semirol głośno westchnął.
– Biedni będą moi klienci... jeśli nie pojawię się na procesie. Ależ będą rozczarowani... Tak... Bardzo bym chciał, Ireno, przyjrzeć się Interpretatorom. Tu miałaś rację – żeby rozpracować Objawienie, trzeba zacząć od Interpretatorów. Szkoda, że sam nie zdążyłem...
– Dlaczego niczego nie robisz? – zapytała Irena.
– To znaczy?
– Rycerz przynajmniej szuka wyjścia... A ty? Chcesz tak umrzeć – bezczynnie, zagłębiony w rozważaniach?
– Wybacz, ale nie zamierzam umierać.
Irena zadygotała i pomyślała, że wampir zwariował, nie wytrzymał stresu...
– Natomiast szukanie wyjścia nie ma sensu, sam z trudem się poruszam, a trzykrotnie tu wszystko obszedłem... Dziwna jaskinia. Sztuczna, podobnie jak reszta tego świata; już o tym wspominałem... Zdaje się, że są tu nawet powtarzające się fragmenty, jakby dekoratorowi zabrakło wyobraźni... A zastanawiam się nad tym wszystkim, Ireno, gdyż boli mnie noga. Uważasz, że powinienem się wić i jęczeć z bólu?
– Przepraszam – odparła Irena po chwili.
– Nie ma za co... Weź grzyba. Wcale nie jest tak tragicz...
Nowy dźwięk naruszył ciszę jaskini.
Było to uderzenie. Jednak nie tak silne jak huk zawału. Cichsze i bardziej przygłuszone. A zaraz po nim seria kolejnych, przypominających gromy uderzeń. Potem zaś rozległ się dźwięk, jakby ktoś rozerwał worek gęsto napakowany fasolą i twarde ziarenka rozsypały się po cementowej podłodze.
Irena nie wiedziała, skąd to skojarzenie. Jej ręka odruchowo wczepiła się w ramię Semirola.
Dźwięk nie cichł. Akustyka jaskini dziwnie go zniekształcała – wydawało się, że syk i szelest dobiega zewsząd.
Potem w korytarzu mignęło światło; mdły blask latarni spowodował, że Irena boleśnie zmrużyła oczy.
– Tam... – Rek ciężko dyszał. – Pani Chmiel... woda... rzeka przebiła... otwór. Teraz...
– Jak długo? – zapytał ostro Semirol.
– Co?
– Ile czasu zajmie wodzie zalanie całej jaskini?!
Rek milczał. Patrzył na Irenę, na jej znieruchomiałą, bladą twarz, na zaokrąglony brzuch... Jego brwi zastygły pełnymi cierpienia znakami tyldy.
Dopiero teraz, trawiąc nowość, Irena po raz pierwszy zwątpiła w „braterskość" jego uczuć. Tak, Semirol miał rację, kiedy chrząkał z sarkazmem.
Rek patrzył. Latarnia podrygiwała w jego dłoni. Bał się, bał się w nieprzystojny dla rycerza sposób.
I oczywiście nie o siebie.
Woda szukała drogi w dół. Podmywała ściany, jak wąż przesączała przez szczeliny, burzyła gęstą pianą. Blask latarni rozchodził się po jej wzburzonej powierzchni, woda była czarna niczym węgiel, piana zaś bura.
– Objawieniu nie podoba się... mój pociąg do cudzej hemoglobiny – rzekł ochryple Semirol.
Stał, ciężko opierając się na swym kosturze. Woda zalewała jego pantofle.
Irena milczała.
Wampir dziwnie szybko przystosował się do nowych warunków. Jakież to proste – szukać i upatrywać przyczyny wszystkiego w długim spisie, notatniku Objawienia.
– Ja również mam coś na sumieniu – nieoczekiwanie odezwał się Rek. Milczał tak długo, że Irena prawie zapomniała brzmienia jego głosu. – Ja również... Mam na rękach krew ludzi z Wysokiego Dachu... Mam na sumieniu oszustwo...
– Nie jestem spowiednikiem – oznajmił Semirol oschłym tonem. Na szczęście Rek go nie zrozumiał.
Wody przybywało. Od ścian co chwilę odpadały warstwy rozmokłej gliny i spadały na ziemię, zasypując korytarz. Płomień latarni, dla oszczędności zmniejszony do minimum, nie rozświetlał już mroku – wręcz przeciwnie, wzmagał panikę.
– Gdzieś to już widziałem – rzekł Semirol z odrazą. – W jakimś filmie... Przypominasz sobie, Ireno?
Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że to też pamięta. Tunel, przerażeni, skazani ludzie, wzbierająca woda... Superman, który przybywa z pomocą...
Nawet jeśli myślą o różnych filmach – nie zmienia to postaci rzeczy. Oglądany kiedyś, nawet przelotnie, kadr z jakiegoś filmu, strona przeczytana w zapomnianej książce... model utkany z fragmentów drugoplanowych faktów. Mozaika. Gra...
Wody przybywało.
– Uciekajmy stąd – rzekł Semirol rzeczowym tonem. – Są jeszcze suche miejsca i mamy trochę czasu.
Podobno turkuć podjadek, utrapienie ogrodników, ryje swoje norki uwzględniając niebezpieczeństwo zatopienia. Faliście. Głębokie korytarze sąsiadują z płytkimi i nawet jeśli ogrodnik zaleje norki roztworem mydlin z naftą – turkuć odczeka kataklizm na niezatapialnej „górce" i nie będzie chłeptać trucizny.
W jaskini woda swobodnie płynęła przez korytarze; najwyraźniej wywołany eksplozją wstrząs naruszył subtelną równowagę warstw ziemi i rzeczka, która od dawna czekała na odpowiedni moment, nie miała oporów, by zachwiać geologiczną równowagę. Wkrótce czyjeś urodzajne pole zapadnie się, w miejscu pastwiska pojawi się zapadlina, a pechowi wieśniacy będą musieli nająć się u sąsiadów albo w ogóle wyruszyć w świat.
Irena potrząsnęła głową.
Nie. Przestała myśleć logicznie. To, co się teraz dzieje, jest uwarunkowane ludzkimi grzechami. Rek popełnił oszustwo, najmując się do „przytułku dla ubogich" i używając przemocy, gdy ratował Irenę przed mężczyznami w czerni. Semirol – to nie ulega wątpliwości – wysysał ludzką krew. Ci wieśniacy, których pole wkrótce się zapadnie, też czymś zawinili.
A jeśli na górze nie ma żadnego pastwiska, tylko ugór?
Niech będzie. Ale czym zawiniła ona? Oczywiście traktowanie jej, jako osoby świętej, byłoby naiwnością, ale żeby od razu ciężki grzech, który niemal doprowadził ją do śmierci?