123975.fb2
– ...czy mnie słuchasz? Mówię, że zgodnie z prawami fizyki... masa wypartej wody... przebicie... instrumenty... strumień powietrza... Choć wszystko to raczej nie ma znaczenia w tym niedorzecznym wszechświecie...
Semirol mówił cicho, przez zęby, i większość jego monologu umknęła uwadze Ireny.
Rek milczał.
Najwyższym fragmentem jaskini była droga prowadząca do wyjścia. A właściwie ślepy zaułek; zawał przykrył zarówno dzieło na ścianie, jak i ślady dziecięcych dłoni. Ratując się przed wodą, rycerz, wampir i kobieta wspięli się na hałdę kamieni i gliny; to miejsce potok zaleje na końcu, choć nie ma też stąd żadnej ucieczki... Zaleje ich rozmyta ziemia – uduszą się, szamocząc w lodowatej wodzie.
Dłoń Semirola spoczywała na brzuchu Ireny. Jakby próbując go ochronić...
Czy dziecko zdaje sobie sprawę, że wkrótce umrze?
Wieczne spory lekarzy – od którego momentu nienarodzony robaczek z ogonem i skrzelami jest godny nazywać się człowiekiem?
Czyżby Objawienie nie widziało, że wraz z trzema innymi osobami zabija niewinne stworzenie? A może płód zawinił tym, że pojawi się na świecie jako wampir?!
Oto odpowiedź Ireny na pytanie Interpretatora.
– Nie denerwuj się, Ireno. Twój stres udziela się dziecku – adrenalina we krwi...
Uśmiechnęła się krzywo. Niech i tak będzie, umrzemy, zachowując zimną krew...
– Powinniśmy ugłaskać Objawienie – rzekł milczący dotąd Rek.
Irena poczuła, jak drgnęła dłoń Semirola. – Musimy zasłużyć... zapracować... Rek mówił z trudnością. Nigdy na nic nie „zapracowywał" – on, bezinteresowny, zamierzał złamać przysięgę... Na szczęście Semirol w lot pojął jego myśl.
– Brawo, rycerzu... Nie prawa fizyki, lecz prawa Objawienia.... Słyszysz mnie, Ireno? Wiem, że masz wielką wyobraźnię, myślisz jednak zbyt wolno, a woda płynie za szybko... Jak w zagadce o basenie z dwoma odpływami... Szanowni przysięgli; mamy tu trzy osoby i przybierającą wodę...
Zapadła cisza.
– Cztery osoby – szeptem dodała Irena.
– Cztery – potwierdził Semirol po chwili. – I za wszelką cenę musimy obłaskawić Objawienie... podobnie jak robiły te kanalie w przytułku, o których wspominałaś. Myśl. A także pan, rycerzu... Jakieś propozycje?
Cisza. Dźwięk zbliżającej się wody.
Któreś z nich powinno natychmiast zasłużyć na nagrodę. Zrobić dobry uczynek. Komuś ze swoich bliskich. Naprawdę dobry uczynek...
Irena zachichotała nerwowo.
– A może przetnę sobie palec, a któryś z was go opatrzy? – I powie „moje ty biedactwo" – zachichotał w odpowiedzi Semirol. – Lepiej pocałuj rycerza. To będzie bardziej humanitarne.
Niepotrzebnie tak zażartował. Irenę przeszedł zimny dreszcz.
– A może zabiję wampira? – beznamiętnie zaproponował Rek. – Będzie to kolosalne dobro, dla całej ludzkości.
– ...jeśli tylko Objawienie nie uzna tego za morderstwo. Niech pan nie pogłębia swej winy, oskarżony!
Semirol opanował się. Ciężko oparł się na swym kosturze. Milczał przez chwilę, po czym zapytał już innym tonem, rzeczowo i oschle.
– Ireno, czy przeszłaś kurs pierwszej pomocy? W instytucie pewnie takie były? Albo w trakcie kursu na prawo jazdy, zgadza się?
Przytaknęła odruchowo.
– Znakomicie... Masz przed sobą pacjenta. Wciąż jeszcze nie rozumiała.
– Miałem otwarte złamanie – cierpliwie wyjaśnił Semirol. – Spędziłem bardzo dużo czasu bez zapasu świeżej krwi... proszę mi wybaczyć, bez hemoglobiny... i leczony byłem tak groteskowo, że kość do tej pory się nie zrosła. Teraz się regeneruję – choć istnieje ryzyko, że będę już zawsze kulawy, gdyż kość zrasta się nieprawidłowo... Nie irytuje cię fakt, że tak dużo mówię? Twoim zadaniem, Ireno, będzie złamanie źle zrastającej się kości, złożenie jej na nowo oraz prawidłowe jej usztywnienie. Nadążasz?
Milczała.
– Tylko się pospiesz, Ireno. Rycerz będzie świecił latarnią... To będzie naprawdę dobry uczynek. Bez wątpienia. To nie jakiś tam skaleczony palec... Po tygodniu będę mógł już chodzić. A po miesiącu tańczyć.
– Jeśli wda się zakażenie, umrzesz – rzekł rycerz chłodnym tonem.
– Gadanie! – głos Semirola brzmiał niemal radośnie. – Mam teraz przypływ sił i nieograniczoną odporność.
– Nawet włosy ci lśnią – rzekła Irena szeptem, jednak Semirol usłyszał.
– Tak... i twarz mam zadbaną. Ireno, wiesz, co robić.
– Nie mogę – rzekła jeszcze ciszej.
Jakby odpowiadając na jej słowa, ziemia drgnęła i korytarz wypełnił się kolejnym zawaliskiem. Fala uderzeniowa pomknęła wzdłuż chodnika, próbowała polizać pantofle Ireny – nie udało jej się ich jednak dosięgnąć i cofnęła się, by po chwili znowu powrócić.
– Nie mogę, Janie. Bez znieczulenia... Wolę już umrzeć.
– Baba – wymamrotał Semirol.
– Tak, baba... Poza tym nie wiem, jak prawidłowo składa się kości... Wagarowałam podczas zajęć o udzielaniu pierwszej pomocy... I wątpię, by uczyli tam czegoś takiego...
– Ja to zrobię – odezwał się Rek.
Na jakiś czas zapadła cisza, zakłócana jedynie szumem wdzierającej się coraz głębiej wody.
– Potrafię to robić... moja niańka nastawiała kości... Uczyła mnie... Tylko...
Rek zamilkł.
– Gdybym nie był pewien, że to wytrzymam – rzekł Semirol przymilnym tonem – nie robiłbym podobnej propozycji... Nie trzeba mnie będzie przytrzymywać. Przecież właśnie o tym pan myślał, zacny rycerzu? – Semirol zamilkł na chwilę. – A może troszczenie się o zdrowie wampira jest podłością wobec społeczeństwa?
Rek milczał.
– No to mamy rozwiązanie – Semirol usiadł prosto i zdjął kurtę. – Ta koszulka nie jest zbyt sterylna, ale wspominałem już o swej odporności... Będziesz trzymać latarnię, Ireno. W ostateczności zamkniesz oczy... dziecku na nic takie stresy... I pospiesz się, rycerzu, pospiesz, na Stwórcę, niech pan wyciąga z pochwy swe... instrumenty!
Słońce padało na piasek. Słońce.
Jego plamy pełzały po trawie niczym rozrzucone fragmenty układanki. W odległości trzech metrów płonęło ognisko i w świetle dnia było ono niemal niewidoczne.