123975.fb2
– To silny chłopak – rzekł Semirol. – Zresztą rany też nie są wcale takie groźne. Poradzi sobie bez antybiotyków.
Semirol zamilkł i w tym milczeniu zabrzmiało niedopowiedziane „ale".
– Ale?... – spytała Irena.
– Ale Objawienie bardzo się na niego uwzięło. Obawiam się, że...
– Rozumiem. Możesz nie kończyć.
Przez cały dzień prześladowały ją jaszczurki i kameleony. I natrętna jak mucha myśl: musi sobie przypomnieć... skoncentrować się...
Nie spała już drugą dobę. Przed oczami pływały jej kolorowe kręgi. Noc zamiast ulgi przyniosła jej strach.
– Zerwać... – mamrotał Rek. – Czerwony... w trawie... cieknie z niego... wypływa... zerwijcie go... kwiatek... jest cały we krwi... zerwijcie go i spalcie...
– On majaczy, Janie.
– Co mogę na to poradzić?
– Nie wiem.
– Uspokój się, Ireno. Jeśli sądzone mu jest przeżyć – nie umrze. Myśl o dziecku... Spij.
Irena podeszła do ogniska. Ogrzała dłonie nad tlącym się drewnem.
Wieża.
Powinna otulić się w płaszcz i przespać do rana. Cyniczny Semirol miał rację, przecież nie uda jej się niczego zmienić. Musi myśleć o dziecku.
Wieża.
Wysoka jak czteropiętrowy dom. Nie...
Na biurku. Wykonana z brązu... brunatna z zielonkawą patyną. Świecznik w kształcie wieży, który Andrzej znalazł na zakurzonej półce jakiegoś antykwariatu. Wewnątrz zapala się świecę – na twarze gości padają półokrągłe, ciepłe plamy światła... „Jakie to piękne, Ireno. Jakie oryginalne".
Jak mogła nie poznać go od razu?!
Wieża świecznika. A obok niego na szafie drewniana figurka jakiegoś zapomnianego dowódcy, który władczo wskazuje swej nieistniejącej armii drogę do zwycięstwa. Andrzeju, zetrzyj kurz. Trzeba posprzątać na szafie... Tyle tam rupieci... A te naprawdę ładne rzeczy giną.
Irena na czworakach odpełzła od ogniska. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Wirowało jej w głowie.
– Janie...
Semirol obudził się momentalnie i bezgłośnie. Złapał ją za ramiona. W mroku zabłysły białka jego oczu.
– Co się stało?
– Janie... – Irena zlizała łzę, która spłynęła jej po policzku.
– Wiem, gdzie jest wyjście z modelu. Gdzie jest brama.
W każdej wiosce znajdowali się chętni do udzielenia pomocy rannemu. Irena przyglądała im się z mimowolną odrazą, nie zauważając nawet, że upodabnia się w ten sposób do bezinteresownego rycerza.
Rek prawie w ogóle nie odzyskiwał przytomności.
Ochroniarze nie powinni podróżować w dwukółkach. Dla rycerza to hańba, a dla damy zagrożenie. Każdy samozwańczy lekarz gotów był potwierdzić to przy pierwszej sposobności. Jednak Irena nie słuchała lekarzy.
– Potrzebujemy antybiotyków, Janie. I prawdziwych lekarzy... Tutaj nie mamy szans. Musimy jak najszybciej...
Zabłądzili. Stracili cały dzień. Potem go nadrobili. Kończyły się pieniądze, zaczęło też brakować prowiantu. Rek wyraźnie słabł, pogrążał się w coraz głębszej malignie, jednak fragmentów „Tego, który okazał skruchę" Irena nie usłyszała już więcej.
Potem zagłębili się w głuchy, sosnowy bór. Pnie niczym płot stały wzdłuż drogi i Irena zagryzała wargi, gdyż od upragnionego celu dzieliła ich jeszcze godzina drogi.
– Ktoś za nami jedzie – rzekł Semirol, odwracając się.
Droga była pusta. Nie rozlegał się żaden dźwięk, oprócz świergotu ptaków i nawoływania odległej kukułki. Semirol popędził muła.
– Wszystko w porządku, Ireno? Naprawdę wiesz, dokąd zmierzamy?
– Wejdziemy tam razem – odparła z obawą w głosie.
– Wejdziemy razem... Tunel jest przeznaczony dla mnie... Lecz wytrzymuje obecność... tego, kto jest blisko... jak w bajce o dziewczynce i srebrnych trzewikach... ten, kto ją trzymał...
Wciąż plotła bzdury i ze strachem zdawała sobie sprawę, że nie może przerwać, podczas gdy wyraźnie było już słychać daleki tętent kopyt; nie trzeba było do tego posiadać wyostrzonego słuchu Semirola.
– Szybciej, Janie! Wrócimy... Wszystko będzie dobrze... Po prostu znikniemy, wprost na oczach tych durniów. Śmiechu będzie co niemiara... no, szybciej, Janie!!
Koła podskakiwały na nierównej, leśnej drodze. Irena podtrzymywała głowę Reka, lecz mimo tego rycerz dwa razy boleśnie uderzył się w potylicę.
Ten muł po prostu nie był w stanie biec szybciej. Choćby miał paść trupem.
– Powtarzam, Ireno, uspokój się... Jeśli zobaczymy, że nas doganiają, wysforujesz się do przodu, a ja postaram się ich zatrzymać...
Wzniesienie. Droga w dół. Na wzgórzu pojawia się, jak spod ziemi, pięciu jeźdźców na wysokich koniach. Irena boleśnie uderzyła się w łokieć.
– Jest! – ochryple krzyknął Semirol.
Drzewa się przerzedziły. Irena mimowolnie otworzyła usta; czteropiętrowa wieża, dawny świecznik. A przed nią koślawa figura dowódcy, tyle że jego wskazująca zwycięstwo ręka została bezlitośnie oderwana podczas jakiejś burzy.
Przez chwilę poczuła się jak plastykowa zabawka, stojąca na tej szafie. Andrzej miał podobny gadżet, podarowany mu przez jedną z wielbicielek.
Brama.
– Ireno!!