124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Wyobraził sobie, co ona przeżywała przed chwilą, kiedy obsługa bazy próbowała nawiązać łączność z jej ojcem. Nie udało się, to było aż zbyt oczywiste. Nie mogło się udać.

Z najgłębszego przygnębienia wyrwał go głos ojca.

— Chodźcie, chłopcy — doktor Olcha skinął na synów. — Czas spać.

— Ja odprowadzę Anik — powiedział Black Rondell, zerkając z nie ukrywanym żalem za oddalającym się Basiem. — Patt pewnie już czeka…

— Pójdę z wami. Nie chcę zostać sam na sam z tym chudzielcem — O’Claha posłał wymowne spojrzenie grawitonikowi, który odpowiedział nieokreślonym pomrukiem. — Straciłbym apetyt.

— Nie! To byłoby straszne — rzekł z przejęciem gruby chemik.

— Tato, co to wszystko znaczy? — spytał Radek, kiedy stanęli przed przeznaczonym dla nich pokojem. — Jakim cudem te ściany wiedzą, co kto sobie wyobraża, i na dodatek pokazują to wszystko?

— Zapomniałem cię uprzedzić — ojciec otworzył drzwi i wprowadził ich do kabiny podobnej do tej, jaką zajmowali na K-1, tylko większej i ładniej urządzonej. — Przestraszyłeś się?

— Ja?

— Wcale się nie bałem! — zawołał Baś. — To świetna zabawa!

Doktor Olcha zaśmiał się cicho, ale zaraz spoważniał.

— Przepraszam. Tak sobie powiedziałem. Oczywiście, że nie baliście się… zwłaszcza Baś. A jeśli chodzi o te obrazy, to rzecz jest właściwie prosta, tylko trzeba znać się trochę na cybernetyce i nowoczesnej biochemii. Mózg człowieka wytwarza takie specjalne pole, a w bazie jest bardzo czułe urządzenie, które wychwytuje zmiany natężenia tego pola i tłumaczy je za pośrednictwem komputera na język obrazów odpowiadających przedmiotom czy zjawiskom, które ktoś sobie wyobraził. Następnie komputer przesyła te obrazy do systemu projektorów, a te z kolei rzucają je na ściany, jak na ekran. Tutaj — rozejrzał się po kabinie — niczego nie zobaczymy. Tylko korytarze i niektóre jeszcze pomieszczenia wyposażono w takie projektory.

Radek zlustrował nieufnie ściany pokoju, ale zaraz się uspokoił. Rzeczywiście, były pokryte kolorowymi płytkami zupełnie niepodobnymi do matowego szkła, jakim wyłożono jadalnię i korytarze.

— Mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju sprzężeniem zwrotnym — tłumaczył dalej ojciec. — Oczywiście, niecałkowitym. Zaangażowane są tylko ośrodki wzroku i słuchu w naszych mózgach. No, a reszta to. gra wyobraźni. Rozumiesz?

Na czole Radka ukazała się głęboka bruzda.

— No, tak… — zamruczał. — Oczywiście. — Zastanowił się chwilę, po czym wyznał: — Nic nie rozumiem!

Doktor Olcha westchnął.

— Boję się, że nie potrafię ci tego wytłumaczyć inaczej — rozłożył bezradnie ręce. — Nie mam widać zdolności dydaktycznych.

— No, dobrze — Radek przyjął wspaniałomyślnie tę kapitulację — w takim razie powiedz mi przynajmniej, po co to wszystko? Czy oni tutaj nie mają nic lepszego do roboty niż oglądać potwory, które sobie wyobrażają?

— Przecież to jest baza Instytutu Galaktycznego — odpowiedział ojciec takim tonem, jakby to wyjaśniało całą zagadkę — ludzie przygotowują tutaj pierwszą wyprawę do gwiazd. W czasie takiej wyprawy może zdarzyć się wszystko. Słyszałeś coś o zielonej metodzie?

— Już mnie o to pytano — bąknął chłopiec. — Nie.. Wiem tylko, że nazywają ją także zwariowaną.

— Niektórzy sądzą, że wszystko, co tylko jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, może w dalekiej przestrzeni wszechświata istnieć naprawdę. „Ostatecznie fantazja. człowieka — dowodzą — jest także częścią materii”. Ale nie filozofujmy — ojciec zrobił nieokreślony ruch głową. — Faktem jest, że wybierając się do gwiazd, musimy być przygotowani na najdziwniejsze niespodzianki. Dlatego członkowie przyszłej wyprawy uczą się nie tracić głowy w najbardziej niezwykłych okolicznościach. Na pomoc automatów, kiedy znajdziemy się już tam, trudno będzie liczyć. Żadna maszyna, nawet najwspanialszy komputer, nie potrafi rozwiązać problemu, z którym dotychczas nie miała do czynienia i który nie został zapisany w jej programie. To może zrobić tylko człowiek. Dlatego uczeni zachowują się tutaj trochę jak dzieci wymyślające nieprawdopodobne, cudowne lub przerażające bajki. Właśnie po to, żeby łatwiej sprawdzić własne reakcje i przemyśleć, jak powinni się zachować, kiedy w czasie wyprawy staną oko w oko z prawdziwą kosmiczną bajką, zainstalowano tutaj urządzenia, które pokazują wymyślone przez uczonych spotkania, katastrofy, potwory i tak dalej. Kiedy się coś widzi, wrażenie jest przecież większe niż wtedy, kiedy się o tym czymś tylko myśli. A ponieważ tam, wśród gwiazd, wszystko będzie zupełnie inne niż u nas, więc ludzie wyobrażają sobie istoty i sytuacje jak najcudaczniej-sze i — z punktu widzenia tradycyjnej ziemskiej nauki — może naiwne. Dlatego nazwano tę metodę zieloną lub, jak kto woli, zwariowaną. W tym wariactwie nie brak jednak głębszego sensu.

Chłopcu wydało się wprawdzie, że sens tej metody jest nawet cokolwiek zbyt głęboki, ale nic nie powiedział, tym bardziej że ojciec skończywszy wykład odetchnął z ulgą, poweselał i zawołał:

— A teraz, chłopcy, spać!

— Tak, spać… aaa… — rozdarł się z aprobatą Baś. Radek skrzywił się, zlustrował pobieżnie trzy wielkie, rozłożone fotele, po czym zmarszczył brwi i spojrzał z wyrzutem na ojca.

— Znowu dokądś idziesz?

— Muszę. Ale tutaj nic wam nie grozi. Tym pokoikiem — poklepał ścianę — nie polecicie w kosmos;

Baś zakończył symboliczne mycie zębów, ułożył się wygodnie, nastawił klimatyzator swojego fotela i zaniknął oczy.

— Tato — wyszeptał Radek. — Czy uratujecie ojca… to znaczy, pana Jardin?

Astrofizyk zatrzymał się z ręką na klamce. Spojrzał poważnie na syna i powiedział:

— Nie należy stawiać takich pytań. Ani sobie, ani innym. Po prostu trzeba zrobić wszystko, żeby go uratować. Pytanie powinno brzmieć: co powinniśmy przedsięwziąć i jak. Zapamiętaj to sobie, bo przecież i ty wybierasz się do gwiazd.

Tak było naprawdę. Nawet biorąc pod uwagę ferie i spokój panujący na K-1 przed katastrofą, dzieciom nigdy by nie pozwolono na odwiedziny dalekiej komety, gdyby te dzieci nie miały towarzyszyć swoim rodzicom w pierwszej galaktycznej wyprawie. Była ' ona przecież zaplanowana na wiele lat.

— No, tak — zgodził się bez przekonania Radek. — Ale przecież mógł zginąć podczas wypadku, który spowodował zniszczenie stacji. A jeśli skończy mu się zapas tlenu albo żywności, zanim ktoś przybędzie z pomocą? Jeśli wyczerpią mu się zasoby energii?

— O przyczynach i rozmiarach katastrofy nic dotąd nie wiemy — doktor Olcha ściszył głos, bo Baś poruszył się niespokojnie i zamamrotał coś przez sen. — Musimy wierzyć, że Piotr ocalał. Posterunek ma własny reaktor, więc energii wystarczy mu na sto lat. A co do żywności i tlenu… Tam jest automatyczny hibernator. Piotr zamknie się w nim i zaśnie. O to, żeby temperatura wewnątrz hibernatora była odpowiednio niska, tak jak i w ogóle o warunki, w których będzie Piotr przebywał, zatroszczą się automaty. One też, kiedy minie niebezpieczeństwo, dostarczą mu powietrza z domieszkami różnych gazów i zbudzą go;

W stanie takiego uśpienia, jak wiesz, człowiek może przetrwać nie dni, lecz lata.

— Ale… — chłopiec zastanowił się przez chwilę — ale przecież kometa niedługo zacznie się topić.

— Toteż musimy się śpieszyć. I w tym właśnie cały kłopot, bo, jak słyszałeś, nie ma tutaj ani jednego statku dalekiego zasięgu.

Chwilę trwała cisza.

— No, dobrze — odezwał się wreszcie Radek— a co będzie, kiedy ktoś już tam przyleci? Czy te automaty wpuszczą go do podstacji?

— Komputer otworzy właz, gdy powie się ustalone hasło.

— Co to za hasło?

— Nie wiem — ojciec pokręcił głową. — Ale pewnie zna je profesor Yaic.

Radek przymknął oczy. Wyobraził sobie Piotra Jardin śpiącego w przeźroczystej skrzyni, pośród lodowej pustyni komety, pod czarnogranatowym niebem.

— Śpiący królewicz — wyszeptał bezwiednie. Ale doktor Olcha opacznie wytłumaczył sobie te słowa. Zerknął w stronę fotela, na którym uśmiechał się przez sen jego młodszy syn, i powiedział wesoło:

— Tak, Baś bardzo lubi bajki.

Potwór!!! Potwór!!!

Basiowi śnił się właśnie baśniowy siedmiogłowy smok. W każdym razie do takiego wniosku doszedł wyrwany ze snu Radek: Jego braciszek wydawał bowiem odgłosy, jakich nie powstydziłby się: a) król smoków we własnej osobie, b) starożytny rycerz, któremu potwór swoim ognistym oddechem rozpalił do czerwoności stalową zbroję.

Uciszył Basia celnie wymierzonym Jaśkiem, po czym odwrócił się na drugi bok i znów zamknął oczy. Jednak sen nie przychodził. Baza była pogrążona w zupełnej ciszy, ale ojciec nie wrócił jeszcze do kabiny. A więc w tej ciszy czuwali ludzie, przeprowadzali obliczenia, pracowali nad ocaleniem „śpiącego królewicza”, Piotra Jardin, ojca Anik.

Anik…

Radek usiadł, całkiem już przebudzony. Dotknął palcem tarczy zegarka, na której od razu ukazały się świetlne cyferki. Pół do piątej. Oczywiście, umownego czasu bazy. Wcześnie.