124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Radek chciał właśnie oznajmić wszystkim, że znalazł zaginionego Nika, kiedy „Eta” zapaliła swoje potężne reflektory. W snopie jasnego światła ujrzał twarz człowieka, którego uratował. To wcale nie był Nik, tylko białowłosy przybysz z Ziemi. Chłopiec prędko pociągnął równocześnie obie liny, swoją i jego, by przyśpieszyć powrót do zbawczej sondy. W momencie kiedy poczuł pod stopami twardy pancerz, nieruchomy dotąd Cox potrząsnął głową i zamruczał coś niewyraźnie.

— Halo? Nie zrozumiałem? — zareagował natychmiast Kuningas.

— Już jestem, tato. Wypuściłeś z rąk kamerę. Skoczyłem po nią — w głosie Nika dźwięczała duma.

— Kto strzelał?

— Co to było?

— To ty mnie ściągnąłeś? Dziękuję.

— Cicho!!! Cicho!!! Cicho!!! — ryknął wreszcie w odległej bazie profesor Mig Fufurya.

— Takcichocichocicho! — poparł go, O’Claha.

— Halo, Cox! Czy to ty odezwałeś się przed chwilą? — kierownik bazy zachował olimpijski spokój.

— Tak, to ja.

— Dobrze się czujesz?

— Uhm…

— W takim razie opowiedz wszystko po kolei. Co się właściwie stało?

— Nie widzieliście na ekranach?

— Owszem, ale tylko do momentu, kiedy stojąc na sondzie, strzeliłeś z lasera w ten obiekt. Potem ekran zamienił się w wielki reflektor świecący nam prosto W oczy. Czy nastąpiła eksplozja?

— Tak. Badany obiekt zawierał prawdopodobnie jakiś materiał wybuchowy, który eksplodował, gdy trafiła go wiązka promieni z lasera. Co do tego ostatniego, to pożegnaliśmy się z nim raz na zawsze. Kiedy błysnęło, wypuściłem go z ręki. Poleciał do gwiazd.

— To samo byłoby z twoją kamerą — zauważył scenicznym szeptem Nik. — Na szczęście miałeś kogoś, kto w porę skoczył na ratunek.

— Ba — rzucił bez namysłu Radek. — Ja także skoczyłem!

— To prawda.

— Przynajmniej teraz wiemy już na pewno — zaśmiał się w bazie Black Rondell — że wszyscy są cali i zdrowi. Zostawcie już te lasery, sondy czy co tam jeszcze macie i wracajcie szybko na śniadanie.

— Proszę nie przerywać — rzekł zimno profesor Kuningas. — Buddy, opowiadaj. Nastała cisza.

— Hipotetyczną przyczynę wybuchu powinien dokładniej określić komputer — mówił Cox. — Przekażę dane Centrali. Zdmuchnęło mnie z sondy, puściłem laser, a w dodatku urwała mi się lina asekuracyjna. Ani chybi powędrowałbym w ślad za laserem, gdyby nie Radek Olcha. Naprawdę skoczył w przestrzeń i uratował mnie.

— Brawo, Radek! — zawołał Oleg Zadra. — Widzisz, Nik? Nie ty jeden dałeś susa w gwiazdy…

— To już drugi raz — zauważył ojciec bohaterskiego ratownika. — Mam nadzieję, że nie wejdzie mu to w nałóg.

— Co było potem?

— Nic — rzekł krótko Cox. — Siedzimy teraz z Radkiem okrakiem na jednej sondzie i wracamy do „Ety”. Obiekt, który zamierzaliśmy zbadać, przestał istnieć. Halo, Bysson?! — zmienił nagle ton.

— Słucham?

Radek zauważył, że głos pilota brzmi o wiele raźniej. „Pewnie — pomyślał ponuro. — Dowód rzeczowy przestępstwa przestał istnieć”. Tym razem jeszcze im się upiekło, tyle że przy okazji o mało nie upiekli Coxa i innych. Chociaż… czy białowłosy naprawdę musiał sprawdzać ogniem lasera tę niby starą, zabłąkaną sondę? A jeśli wiedział, że wewnątrz są purchawki? Jeśli zniszczył ją specjalnie?

— Czy zostały jakieś szczątki po eksplozji? — spytał nowy podejrzany.

— Radar pokazuje czyste pole — odpowiedział Bysson. — Ani śladu jakiegokolwiek metalowego okrucha.

— No, właśnie — westchnął białowłosy. — Black ma rację. Możemy spokojnie wracać.

— Jestem tego samego zdania — przytaknął Oleg Zadra. — Co do mnie, to niewiele mam do opowiadania — ciągnął nie czekając na zaproszenie. — Filmowałem, stojąc na pancerzu sondy, i zdmuchnęło mnie, tak samo jak Coxa. Film mam pewnie prześwietlony z kretesem. Szkoda!

— Lina wytrzymała, ale tato wypuścił kamerę — zaczął swoją chlubną historię Nik. — Wtedy skoczyłem po nią…

— Postąpiłeś dzielnie, lecz nierozsądnie — przerwał chłopcu profesor Kuningas. — Kiedy znajdą się w niebezpieczeństwie ludzie, nie wolno najpierw ratować przedmiotów, chyba że od nich zależy ocalenie załogi. Bez kamery można się obejść. Radek narażał się także, ale on ratował człowieka.

— Ba! — zrewanżował się Nik bohaterowi, powtarzając jego niedawny okrzyk. — Radek! Ba!

Nie udało mu się jednak pognębić rywala ironicznym podziwem, bo w tonie jego głosu zabrzmiała tak głęboka uraza, że „Radek-Ba!” mimo woli się uśmiechnął. Po raz pierwszy poczuł coś na kształt sympatii do tego dumnego jak paw rudzielca. Zaraz jednak przypomniał sobie jego umowę z ludźmi, którzy zamiast ratować ojca Anik myśleli tylko o przemycie purchawek, i ta sympatia ulotniła się bez śladu.

Trzy zwiadowcze aparaty — w tym jeden pusty, bo Oleg Zadra wracał z synem — zajęły na powrót swoje miejsca w ładowni statku. Ekipa, po której Radek spodziewał się zdekonspirowania Dauby i Byssona, wróciła — z niczym.

Baza była oświetlona, jakby jej mieszkańcy przypomnieli sobie o Święcie Starej Ziemi. Szeroko otwarta kopuła lądowiska zapraszała dziesiątkami mrugających wesoło lampek. Przy tych kolorowych ognikach niebo stawało się jeszcze czarniejsze, a gwiazdy jakby przygasły. Ale to nie świętu mieli do zawdzięczenia pasażerowie „Ety” tę powitalną iluminację. Po prostu baza zawsze w ten sposób przyjmowała przybyszów z prze-strzeni.

W śluzie panowało milczenie. Oleg Zadra z zatroskaną miną oglądał swoją kamerę, Nik był sztywny i tylko ukradkiem zezował z niechęcią na Radka, Bysson i Dauba najwyraźniej unikali nawzajem swojego wzroku, Buddy Cox poruszał się jak na zwolnionym filmie i sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie przegrywa walkę z ogarniającą go sennością.

Radek cały czas intensywnie pracował głową. Ale im dłużej myślał, tym głębszy ogarniał go niepokój. Teraz w bazie wszyscy będą długo i mądrze dociekać, co takiego mogło być w tej zabłąkanej sondzie, że pękła niczym kosmiczna petarda. Ojciec zasiądzie wraz z innymi przed komputerem i nie pozwoli się od niego oderwać. Rozmowa z nim znowu się odwlecze, nie wiadomo, na jak długo. W dodatku grono przeciwników ciągle się powiększa. Dauba, Bysson, może Fufurya, może Cox… Czy w dniu wypełnionym gorączkową pracą uda mu się choć na chwilę zbliżyć do ojca, tak aby nie było przy tym nikogo z tej czwórki? Bardzo wątpliwe. A jeśli tylko spróbuje zdekonspirować wspólników w ich obecności, to zanim ktokolwiek mu uwierzy i zareaguje na jego rewelacje, uciekną, zabierając „Etę”. Nie należy też zapominać o Niku…

W tym momencie pochwycił jedno z kosych spojrzeń rudego i nagle zaświtał mu pomysł, który w pierwszej chwili skwitował wzruszeniem ramion i odrzucił jako zupełnie niedorzeczny. Cóż za idiotyzm — myśleć o zjednaniu sobie tego opętanego kolekcjonera, który tak łatwo wszedł w spółkę z przestępcami!

Prychnął, wyprostował się i odwrócił plecami do Nika, jakby to on był winien, że ludziom, znajdującym się blisko niego, przychodzą do głowy głupie pomysły. Jednak chwilę później złapał się na tym, że znowu zezuje w stronę sztywnej, szczupłej sylwetki syna słynnego podróżnika. Mimo wszystko byłoby dobrze mieć bodaj jednego, jeśli już nie sprzymierzeńca, to przynajmniej świadka, który mógłby potwierdzić zarzuty przeciw Daubie i Byssonowi. Ostatecznie rudy nie był z nimi w zmowie, zanim ich nie podsłuchał i nie zorientował się, że może dostać purchawki. Ma hysia na punkcie swojej kolekcji, ale… Kto wie, co zrobi, kiedy zrozumie, że chodzi o dokonanie wyboru między eksponatami a życiem Piotra Jardin; Gdyby jednak spróbować przemówić mu do rozsądku?

Drzwi śluzy od dobrej chwili były otwarte i wszyscy oprócz Nika zdążyli już wyjść na korytarz.

Radek zdecydował się. Dogonił rudego i przytrzymał go za ramię.

— Poczekaj!

Nik obejrzał się, zmarszczył wyniośle brwi.

— Czy byłbyś uprzejmy zabrać tę rękę —wycedził przez zęby.

— Poczekaj — powtórzył Radek, uwalniając ramię rudego. — Chcę ci coś powiedzieć. Ale niech tamci wyjdą.

Nik spojrzał ku drzwiom, po czym zauważył nie bez racji:

— Już wyszli.