124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Rycerz biegł po szerokich schodach. Drzwi otwierały się przed nim same, a za nim powiewały poły jego przepysznego płaszcza okrywającego lśniącą zbroję. Wreszcie dotarł do ostatnich drzwi, ściął łby jeszcze jednemu smokowi i znalazł się w ogromnej, marmurowej sali. Tutaj, na kryształowym łożu, spoczywała królewna uśpiona przez złego czarnoksiężnika. Baś rzucił na posadzkę miecz, zdjął płaszcz, następnie podbiegł lekko do śpiącej i…

— Dlaczego?! — zadźwięczał cienki, oburzony głosik. — Ja nie chcę!

Rycerz zamarł w bezruchu, natomiast Radek poczuł, że jego twarz robi się na przmian zimna i gorąca. Śpiąca królewna miała smagłą cerę, niebywale długie rzęsy i… dwa wspaniałe kasztanowe warkocze. Co tu dużo mówić, po prostu była podobna do Anik, jak tylko człowiek może być podobny do samego siebie.

— Ooo! Ooo! — zaintonował z zachwytem O,Cla-ha. — Rzeczywiście, królewna jest bajecznie piękna! Brawo, Baś!

— Nie chcę! Nie chcę! — powtarzała zarumieniona z gniewu dziewczyna.

— To nie ja! — wrzasnął rycerz. — Ja… ja w ogóle nie wiedziałem, jak ta królewna 'wygląda!

Doktor Olcha przyjrzał się z wymownym uśmieszkiem Radkowi i chłopiec zrozumiał, że ojciec rozszyfrował zagadkę osobliwej przemiany zaczarowanej królewny w Anik. ”Jeśli tata powie…” Radek poczuł, że jego policzki nabierają barwy, przy której rumieniec Anik jest jak kwiatek jabłoni przy tarczy zachodzącego słońca. Z rozpaczą spojrzał w stronę drzwi. Ale ucieczka stanowiłaby już ostateczną kompromitację…

Na szczęście doktor Olcha stanął na wysokości zada nia. Nie przestając się uśmiechać, puknął palcem w ścianę. Pałac, rycerz i królewna-Anik ulotnili się w mgnieniu oka.

— Trochę nie w porę ta bajka — odezwała się cicho Patt. — Akurat o śpiącej królewnie…

— To w ogóle idiotyczny pomysł, żeby wykorzystywać aparaturę zielonej metody do wyświetlania bajek! — zaburczał Mig Fufurya.

— A niby dlaczego?! — obruszył się O’Claha. — Kiedy wyruszymy do gwiazd, mogą nam się przydarzyć wszystkie bajki, jakie ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił. Każdy, najbardziej nieprawdopodobny, bajkowy fakt może nam się kiedyś przydać, z czymś skojarzyć, podsunąć niespodziewanie jakiś wniosek. Więc co tu robimy? Pracujemy! Właśnie, pracujemy! — przytaknął sam sobie. — Zaprogramowaliśmy automaty, które teraz przygotowują sprzęt dla ekipy ratowniczej, zjedliśmy śniadanie, więc nie traćmy czasu. Nareszcie mamy coś innego, nie same potwory, promieniowania, wybuchy gwiazd i katastrofy Galaktyk, które z takim upodobaniem wyobraża sobie pewien stary profesor! Pracujemy — powtórzył jeszcze raz z głębokim przekonaniem.

— Zwłaszcza Baś! — zawołał z uznaniem Black Rondell.

— Zwłaszcza Radek… — szepnął doktor Olcha, jednak tak cicho, że nikt poza Radkiem tego nie usłyszał.

— No, Baś, do dzieła! — wykrzyknął O’Claha.

— Tak, tak! — podchwycił z uciechą gruby chemik. — Dalej, chłopcze!

— Tylko proszę, żeby już nikt nie używał mojej twarzy — zaznaczyła Anik.

Oblicze Radka na nowo przybrało piękną, buraczaną barwę, ale i tym razem nikt tego nie zauważył.

Baś z powrotem przystąpił do „pracy”.

Oczom zebranych ukazał się Czerwony Kapturek na mrocznej ścieżce wiodącej przez straszliwą puszczę. Wprawdzie wilk nikogo nie połknął, tylko od razu padł plackiem przed bardzo młodym leśniczym o dziwnie okrągłej twarzy, ale bajka i tak wszystkim się podobała. Następnie Baś-rybak wypowiedział swoje życzenie, o co poprosiła go złota rybka zdumiewająco podobna do doktora Olchy. Życzenie zostało natychmiast spełnione. Rybakowi wyrosła na głowie olbrzymia korona, a on sam znalazł się nagle we wspaniałej komnacie, w otoczeniu rycerzy, giermków, paziów i kuchcików. Wkrótce jednak sala tronowa roztopiła się w czystym błękicie ziemskiego nieba, po którym Baś, w olśniewającym stroju starożytnego wschodniego księcia, żeglował na latającym dywanie. W dole lśniły białe i złote kopuły, a przed czarodziejskim dywanem — w małej szarej chmurce uciekał przerażający dżin haniebnie przepędzony przez bohaterskiego księcia. Chwilę później dywan osiadł miękko na pustyni, w groźnym i ponurym miejscu. Był to głęboki wąwóz, zamknięty wysokimi, pionowymi skałami o poszarpanych szczytach. Na wprost księcia, w kamiennej płycie, widniał zarys bramy zawalonej potężnymi głazami.

W tym momencie Radek poczuł, że ma zdecydowanie dość popisów swojego braciszka. Ogarnęła go nagła gorączka czynu. To prawda, że chwilowo uczeni nie mają nic do roboty, bo odpowiednio zaprogramowane auto-maty przygotowują sprzęt, który będzie potrzebny ekipie ratunkowej, a komputer wciąż jeszcze rozwiązuje zagadkę eksplozji tajemniczej sondy. Zgodnie z tym, co postanowili wspólnie z Nikiem, powinien poczekać na wyniki tych badań. Ale… Gdyby wreszcie ktoś przerwał te idiotyczne bajki, może udałoby mu się choć na chwilę odwołać ojca i opowiedzieć mu o ponurej grze, która toczy się w tej zwariowanej bazie. Tymcza sem wszyscy są tak pochłonięci obrazami stworzonymi przez fantazję Basia, O’Claha nazwał to nawet pracą! Na pewno żartował, ale podobnie jak łysy chemik wpatruje się w tę ścianę tak, że mało oczy nie wylezą mu z głowy. Na domiar złego, on sam wygłupił się przed chwilą, bezwiednie przeobrażając śpiącą królewnę w Anik. Spochmurniał i skrzywił się odruchowo. Ale zaraz… chwileczkę… Przecież „wtrącanie się” w obrazy, powstające w cudzych myślach, można świetnie wykorzystać!…

Wspaniały książę zstąpił z latającego dywanu i stanął przed skalną ścianą. Wyprostował się, ujął pod boki, po czym zawołał:

— Sezamie, otwórz się!

Ogromne głazy umknęły, odsłaniając czarny otwór jaskini. Zaledwie jednak śmiałek przekroczył jej skalne progi, wnętrze groty zajaśniało, jakby ktoś zapalił w nim najzwyklejsze lampy. Zamiast zbójeckich skarbów ukazała się mała śmieszna postać w spiczastej czapeczce; podskakując i tańcząc — gestami zapraszała przybysza, aby szedł dalej. Zaprowadziła go do małej salki, gdzie na podwyższeniu znajdowała się scena zasłonięta na razie wzorzystą kotarą. Nagle na tej kotarze ukazał się świetlny napis: Fenomen kosmosu, a równocześnie mały gospodarz jaskini zawołał:

— Zapraszamy na otwarcie wystawy „Fenomen kosmosu”. Jednorazowe widowisko! Niezwykła atrakcja!

— Nie! Nie! Nie! — rozległ się w odpowiedzi dziki wrzask dzielnego księcia.

Baś — tym razem już we własnej, zdradzającej niezwykłe wzburzenie osobie — podbiegł do ściany i usunął z niej „jednorazowe widowisko”, zanim zdążyło się ono rozpocząć.

— Co to było? — spytał zdumiony profesor Kuningas.

— Znowu ci ktoś przeszkadza! — lamentował Rondell.

— On! On! — wydyszał Baś, wskazując oskarżyciel-skim gestem Radka. — To świństwo!

Doktor Olcha zaśmiał się cicho, ale i on pogroził pal-cem starszemu synowi.

— Nieładnie — rzekł z wyrzutem. — Miałem nadzieję, że obaj zapomnieliście już o tym żałosnym incydencie.

— O co właściwie chodzi? — spytał poważnie Stanko Yaic. — Nic nie rozumiem.

— Ani ja! Ani ja! — zgodził się profesor Fufurya. Astrofizyk musnął przelotnym spojrzeniem obu swoich synów, po czym westchnął i zastanowił się przez chwilę.

— Darujemy sobie szczegóły — zaczął wreszcie — tym bardziej, że rzecz wydarzyła się w zamierzchłych czasach, bo aż cztery lata temu. Krótko mówiąc, pewnego dnia Radek zaprosił nas na uroczyste otwarcie przygotowanej przez siebie wystawy pod tytułem „Fenomen kosmosu”. Urządził ją w ogrodzie, obok naszego domu na Ganimedzie. Osłonił ze wszystkich stron małą altankę, a w niej umieścił trójwymiarową fotografię pewnego bardzo małego człowieka. Eksponat składał się niemal wyłącznie z brzucha i ogromnej paszczy, siedział na… — przypominam, że to było bardzo dawno — siedział na nocniczku w kształcie rakiety, a w rączkach trzymał ogromny kawał arbuza podobny do księżyca na nowiu. Księżyc był już do połowy zjedzony i wtedy…

— Nie mów! Nie mów! — zaprotestował piskliwie Baś.

O’Claha i Fufurya zgodnie wybuchnęli gromkim, śmiechem, natomiast Black Rondell zawołał:

— Nieładnie! Nieładnie!

Do Radka nie dotarł jednak ani ten śmiech, ani pełen współczucia okrzyk poczciwego chemika. Ni stąd, ni zowąd owładnęły nim wspomnienia. Stanęły mu przed oczyma drzewa i kwiaty w ogródku przy domu, altan-ka, uśmiechnięta twarz mamy, tato, który pocieszał wtedy ryczącego Basia… Pogrążony w myślach zrobił bezwiednie kilka kroków i zatrzymał się tuż za jednym z foteli. Czysty przypadek — bo cóż by innego? — sprawił, że był to fotel zajęty przez Anik. Kasztanowe warkocze poleciały nagle w bok i chłopiec ujrzał wpatrzone w siebie śliczne, uśmiechnięte teraz, niebieskie oczy.

Od momentu gdy sonda przekazała do bazy zdjęcia z K-1, na których widać było nie uszkodzony posterunek obserwacyjny, córka Piotra Jardin otrząsnęła się z przygnębienia, a nawet odzyskała apetyt, czego dowody złożyła w czasie śniadania. A odkąd zobaczyła siebie w roli królewny z bajki, jej wzrok, kiedy spoglądała na Radka, nabierał nowego, wielce interesującego wyrazu.

Chłopiec, nie wiadomo dlaczego, zakrztusił się, zachwiał, zamachał rękami, jakby pozazdrościł profesorowi Fufuryi jego pływackich rekordów, po czym drobnymi kroczkami zatoczył małe kółeczko i z namaszczeniem utkwił wzrok w ścianie.

O’Claha najwidoczniej uradowany faktem, że Anik choć trochę zapomniała o swoim zmartwieniu, zatarł dłonie i zwrócił się do niej.

— A może ty pokazałabyś nam teraz jakieś swoje. bajki? — zaproponował.

Odpowiedziało mu milczenie. Córka Piotra Jardin. zapomniała widać nie tylko o swoim zmartwieniu. Przyglądała się jak urzeczona tajemniczym manewrom Radka. Ta czynność pochłonęła ją do tego stopnia, że nie zwróciła uwagi na przyjacielską ofertę O,Clahy. Dopiero kiedy matematyk zdziwiony i nieco zniecierpliwiony powtórzył swoją propozycję głosem, od którego zadrżały zielone ściany, rozejrzała się szybko i krzyknęła cicho: — Och!

— Tak… byhm, byhm, byhm — rozkaszlał się raptem Black Rondell.

— No, no — zamruczał z mimowolnym uznaniem doktor Olcha, po czym szybko zasłonił sobie usta dłonią. Nie przestał jednak zerkać wesoło na Radka.

— Nic nie rozumiem — wyznał ponownie profesor Yaic.

Olaf Kuningas przytaknął poważnym skinieniem głowy, a człowiek-wąż postawił kropkę nad „i” swoim:

— Ani ja! Ani ja!

Chwilę trwało milczenie. Pierwszy ocknął się profesor O’Claha i pośpieszył rozproszyć atmosferę zakłopotania, którego sam był mimowolnym sprawcą.

— Nic nie rozumiecie, bo jesteście starzy i potraficie marzyć tylko o gwiazdach — wystąpił z oskarżeniem pod adresem swoich uczonych kolegów. — A tymczasem ważniejsze jest to, co dzieje się pod gwiazdami. Czemu nic nie mówisz?! — natarł niespodziewanie na milczącego przez cały czas Daubę.