124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

— Co się tam dzieje? — powtarzał w bazie profesor. Kuningas.

„Nic się nie dzieje” — chciał ich uspokoić Radek, którego nagle ogarnęła nieprzeparta senność, ale nie udało mu się wykrztusić słowa. Zakrakał tylko raz i drugi, po czym pomyślawszy, że to zupełny nonsens zabierać w kosmos wrony, wyciągnął się wygodnie na podłodze. Leżał tak jakiś czas, czekając, aż gwiazdy przed jego oczami wytańczą się do syta. W pewnym momencie zrozumiał jednak, że ten piskliwy głosik, który odezwał się przed chwilą, stanowczo nie mógł należeć ani do Dauby, ani do Byssona, ani do Nika, ani w ogóle do jakiejkolwiek istoty płci męskiej. Zaintrygowało go to do tego stopnia, że uniósł odrobinę głowęspojrzał przed siebie i… całe błogie lenistwo opuściło go w ułamku sekundy!

Na lewo podnosił się właśnie z trudem do pozycji siedzącej Witold Dauba. Oczy miał półprzymknięte i wyglądał jak złośliwa karykatura boksera, któremu się fatalnie nie powiodło. Na prawo stał sztywno wyprostowany Nik. Założył ręce na piersiach i spoglądał przed siebie z zadumą, jakby ćwiczył rolę admirała zwycięskiej floty. Natomiast pomiędzy Daubą a admirałem…

— Anik! — wrzasnął Radek, po czym gwałtownie zamachał nogami, co miało najprawdopodobniej imitować czynność wstawania.

— Owszem, Anik — wydyszała dziewczyna. — I to nawet jeszcze żywa — dodała — co jednakże na pewno nie jest zasługą żadnego z was…

— Anik!

Chłopiec podwoił swoje wysiłki, w wyniku czego udało mu się w końcu podnieść.

Równocześnie ten sam sukces osiągnął fotonik. Przeciwnicy znowu stanęli oko w oko.

— Anik! — wykrzyknął po raz trzeci Radek, tym razem z nutą groźby. Nie dotyczyło to, rzecz jasna, córki Piotra Jardin, tylko ich wspólnego wroga. Ma zostawić Anik na łasce zbrodniarzy? O, nie!

Pochylił się i z impetem szarżującego nosorożca runął na Daubę. Niestety, bywa czasem tak, że nawet największy hart ducha jest bezsilny wobec słabości ciała. Dziwna rzecz. Ten jakiś ciężar spadł przecież Radkowi na głowę, a najbardziej poszkodowane okazały się nogi. Zamiast wstępnym natarciem powalić Daubę — chłopiec przebiegł szybkim, ale chwiejnym truchcikiem obok niego, następnie ani trochę nie zwalniając zatoczył szeroki łuk i trafił dokładnie w to samo miejsce, z którego rozpoczął natarcie.

— Co on robi? — spytała dramatycznym szeptem dziewczyna, spoglądając rozszerzonymi oczami na Nika.

Rudzielec, zamiast odpowiedzieć, niebacznie wybuchnął śmiechem, czym sprawił, że cała złość Radka obróciła się przeciwko niemu.

— Dlaczego stoisz? — wydyszał z wściekłością. — Pomóż mi!

Nik zbliżył się i bez słowa pokazał mu niewielki przedmiot, który dotychczas trzymał w zaciśniętej dłoni.

— Widzisz? — spytał.

— Co: widzisz? Co: widzisz? — kipiał Radek. — Widzę, że znowu jesteś po ich strome! Teraz kiedy moglibyśmy opanować statek… — zabrakło mu tchu.

Nik przybladł, wyprostował się i wydął pogardliwie wargi. Już wydawało się, że swoim zwyczajem powie przez nos coś takiego, po czym Radek będzie musiał natychmiast zmienić kierunek ataku, kiedy nagle twarz mu złagodniała.

— Wybaczam ci, bo jesteś oszołomiony, działałeś w dobrej wierze i nic jeszcze nie wiesz — rzekł łaskawie. — To jest kalkulator — wyjaśnił, unosząc wyżej dłoń, na której leżało maleńkie, prostokątne pudełeczko.

— Wiem, że kalkulator!

— Posłuchaj, co Nik chce powiedzieć — wtrącił przerywanym głosem Dauba. — Nie, nie, poczekaj! — zawołał prędko.

Nie wiadomo, czy Radek byłby skłonny poczekać — na dźwięk głosu fotonika od razu na nowo przybrał postawę bokserską — ale kolana nadal stanowczo odmawiały mu posłuszeństwa i po pierwszym złowrogim ge-ście usiadł gwałtownie na podłodze, tuż przy nogach Anik.

— Zwariował! — krzyknęła dziewczyna odskakując przezornie do tyłu.

— Kto zwariował?! Odpowiadajcie wreszcie! — denerwował się w bazie O’Claha. — Halo, „Eta”! Co się dzieje?!

— Wszystko w porządku — odrzekł flegmatycznie Bysson. — Dzieci rzeczywiście są na pokładzie, ale dowiedzieliśmy się b tym dopiero przed chwilą. Rakietę prowadzi automatyczny pilot. Teraz przerywam na chwilę łączność.

Rzuciwszy okiem na wskaźniki, odszedł od pulpitustanął w przejściu, ogarnął wzrokiem scenę, rozgrywającą się w głównej kabinie, skinął głową, jakby chciał powiedzieć: „miałem rację, wszystko w porządku” — po czym najspokojniej w świecie oparł się o ścianę.

Nik, spoglądając to na swój kalkulator, to na Radka, zrobił jeszcze krok do przodu.

— Nie rozstaję się z nim — wskazał trzymany przedmiot. — Czy pamiętasz, jakim kursem lecimy?

— A cóż mnie obchodzi kurs… Jakim?

— Trzy, zero, zero, osiem — zdążył znowu wtrącić Dauba.

— Właśnie, trzy, zero, zero, osiem — powtórzył Nik. — Biorąc za podstawę pozycję bazy, łatwo obliczyć, że to jest bezpośredni kurs na K-1.

Radek osłupiał. To, co przed chwilą zwaliło mu się na głowę, było widać cięższe, niż przypuszczał. Otworzył usta i potrzymał je jakiś czas otwarte. Następnie zamknął je z głośnym kłapnięciem. Być może ten dźwięk sprawił, że jego szare komórki podjęły przerwaną pracę, ale jeszcze niezupełnie sprawnie.

— Akurat! — parsknął pogardliwie. — Myślicie, że wam uwierzę! Uciekacie na Ziemię albo na Marsa! A tymczasem ojciec Anik…

— Ani słowa więcej! — przerwał mu ostro Dauba. — To bardzo źle, że jesteście tutaj, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy teraz mieli się jeszcze kłócić. Bezbłędnie odgadłeś kurs — zwrócił się do Nika, który odruchowo przybrał dumną postawę.

— Po prostu podsłuchałem, kiedy ustalaliście trasę i kiedy przekazywaliście informację bazie. Przy pomocy kalkulatora łatwo mi było sprawdzić, co to za kurs.

— W każdym razie spisałeś się na medal — stwierdził fotonik, po czym; skinął na Radka. — Chodź. Sam się przekonasz.

— Dokąd mam iść? — żachnął się chłopiec.

— Porozmawiasz z bazą.

— A może Anik pójdzie pierwsza — zaproponował milczący dotąd Bysson. — Kobietom należy się pierwszeństwo.

Na myśl o tym, że „kobieta” znajdzie się za chwilę w kabinie pilotów odcięta od niego i Nika, Radek skoczył jak oparzony. Kilkoma susami przebył korytarzyk i zatrzymał się dopiero przed pulpitem łączności.

— Co mam nacisnąć? — spytał.

— Kto chce coś nacisnąć? — zareagował natychmiast przez głośniki profesor Kuningas. — Po co? Przecież „Eta” leci wytyczonym kursem. I co to w ogóle za określenie: „nacisnąć”?

— Mikrofony są otwarte — dobiegł z tyłu głos Byssona.

— Wiem — mruknął wyniośle chłopiec.

— Co wiesz? Kto mówi? — dopytywał się kierownik bazy.

— Co wiem?… Aha, mówi Radek Olcha. Proszę o podanie kursu „Ety”.

— Kto?!

— Co?!

— Kursu? Jakiego kursu? Po co ci kurs? — zakrzy-czał całe towarzystwo profesor O’Claha. — Powiedz lepiej, skąd się tam wziąłeś?!

— Wszedłem, zanim rakieta zdążyła wystartować — wyjaśnił główny spiskowiec. — A teraz podajcie mi ten kurs.

— Jak się czujesz? — nawet doktor Olcha pominął milczeniem oficjalne wezwanie syna. — A Anik? A Nik?