124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

— Tato! — Radkowi głos wypłatał nagle figla, uciekając w najwyższe rejony gamy. — Jakim kursem lecimy?!

— Coś mu jest — stwierdził z zainteresowaniem Fufurya.

— Kurs „Ety”: trzy, zero, zero, osiem — spełnił wreszcie żądanie chłopca Kuningas. — Może mi ktoś łaskawie wyjaśni, o co właściwie chodzi?

— Wiem, że trzy, zero, zero, osiem — wyrzucił z siebie gorączkowo Radek — ale co to za kurs?

— Bezpośredni na K-1 — powiedział profesor Yaic. — Dlaczego się tak dopytujesz o kurs? Śledzimy wasz lot na ekranach. Zmierzacie najkrótszą drogą na naszą starą kometę.

Nastała cisza. Radek zobaczył nagle, że pulpit przed jego oczami zaczyna uciekać w górę, i zanim się spostrzegł, siedział już wygodnie w fotelu opuszczonym przez Byssona.

— Hej, jesteś tam?! — zaniepokoił się O,CIaha.

— Jest, jest — odrzekł Dauba — tylko chwilowo przejął obowiązki pilota. Właśnie sprawdził kurs, a te-raz myśli — wyjaśnił.

— Jak to: pilota? — nie zrozumiał doktor Olcha. — A gdzie Bysson? Poza tym przecież prowadzi was komputer?

— Tak się dożyło — odrzekł wymijająco Dauba. — Teraz będzie mówiła Anik — zapowiedział.

— Halo! — zabrzmiał cienki głosik.

Radek odruchowo spojrzał w górę i ujrzał tuż nad sobą smagłą twarzyczkę i gruby, ciemnozłoty warkocz, który spływał wzdłuż szyi dziewczyny, dotykając oparcia fotela. Dopiero teraz zrozumiał, co się dzieje. Więc tamci naprawdę nie uciekają, tylko lecą po jej ojca. Sami, z własnej woli. Co im się stało? A może to jednak Fufurya albo Cox byli głównymi sprawcami nielegalnej wyprawy po purchawki? Może ci dwaj tutaj mieli dość współpracy z przestępcami i dlatego wymknęli się z bazy nic nikomu nie mówiąc? Zresztą mniejsza z tym. Najważniejsze, że niedługo będą na K-1. A on razem z nimi…

— Hura! — krzyknął nagle, zrywając się z fotela. Anik — która właśnie tłumaczyła Patt, że z ciekawości poszła za Radkiem, kiedy ten wybiegł z dyspozytorni, a potem, ciągle idąc jego śladem, wśliznęła się do rakiety — przerwała w pół słowa i wydała zduszony okrzyk:

— Och!

— Hura!

— Zwariował! Naprawdę zwariował!

— Za wiele wrażeń — rzekł ze zrozumieniem Nik. Ale Radek już się opanował. Zupełnie spokojnie zaczął mówić do mikrofonu:

— Usłyszałem w nocy przez radio, jak pan Bysson i pan Dauba rozmawiali o K-1. Potem zakradłem się na pole startowe, akurat wtedy, kiedy „Eta” wróciła… z lotu patrolowego — podkreślił pochwyciwszy spojrzenie młodego fotonika. — Domyśliłem się wszystkiego, a ponieważ Nik obiecał, że mi pomoże — łypnął porozumiewawczo na rudego — więc pilnowaliśmy pana Byssona. Skoro on wyszedł, my…

— …poszliście za nim, a za wami Anik — dokończył z bazy ojciec. — Bardzo sprytnie, choć niezbyt mądrze. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

— Naprawdę chciałem! — zapewnił Radek tym goręcej, że nie bardzo wierzył w to, co mówi.

Teraz dopiero jasno zrozumiał, że cokolwiek by powiedział na swoje usprawiedliwienie, od momentu kiedy odkrył tajemnicę Dauby i Byssona, minęło zbyt wiele godzin. Leciał wraz z innymi, by zbadać milczącą sondę, jadł śniadanie, ba, uczestniczył nawet w długiej zabawie przy „zielonej” ścianie. Gdyby bardzo chciał, mimo wszystko znalazłby sposób, żeby szepnąć; ojcu do ucha kilka słów. Chciał, oczywiście, że chciał. Tyle tylko, że nie bardzo. A główną przeszkodą była tkwiąca W jego podświadomości nadzieja, że samemu uda mu,się ocalić Piotra Jardin. W,styd…

— Chciałem — powtórzył szybko — ale jakoś się nie składało. Myśleliśmy… to znaczy, ja myślałem, że oni uciekają… Myślałem, że uda się odebrać im stery…

Nik, który słuchał dziwnie uważnie, zmienił się nagle na twarzy. Blady jak kreda wykrztusił:

— Radek jest wielkoduszny, ale naprawdę to było trochę inaczej. Ja początkowo… ja… — zająknął się. — Krótko mówiąc, obiecałem im, że nikomu nic nie powiem, jeśli dadzą mi lodowe kamienie. Tato — zniżył głos do szeptu — nie gniewaj się. Kiedy Radek zwrócił mi uwagę, że mogę, je dostać tylko kosztem pana Jardin, ja od razu… prawie od razu… ja…

Jakiś czas nikt nie odpowiadał, po czym z głośnika. dobiegło głębokie westchnienie.

— Zdaje się, że rozumiem — rzekł cicho Oleg Zadra. — Zresztą, to nieważne. Najważniejsze, że ty zrozumiałeś. Prawdopodobnie to nie było zbyt przyjemne. Myślę jednak, że nie zapomnisz tej nauczki do końca życia, prawda?

— Tak.

— Więc dość o tym — w głosie sławnego podróżnika zabrzmiała ulga. — Teraz jesteście na pokładzie „Ety” i lecicie na K-1. Nie powinniście tam być, ale stało się. Trudno. Postarajcie się przynajmniej do czegoś przydać. I we wszystkim słuchajcie pilota. Czy na pewno czujecie się dobrze? — zmienił nagle temat.

— Poza mną — wmieszał się Dauba. — Po pierwsze, Radek chcąc mnie obezwładnić posłużył się nogą Anik. Szarpnął ją tak, że zwaliła mi się na głowę. To znaczy, dziewczyna, a nie noga. Jemu, na szczęście tak że, bo inaczej pewnie by mnie udusił. A po drugie — spoważniał — jak może się czuć człowiek, który popełnił takie głupstwo… Gorzej niż głupstwo. Namówiłem także Alana. Pamiętajcie, że to tylko moja wina. On nie chciał. Poza tym to on postanowił lecieć po Piotra…

— Na razie myślcie nie o głupstwach — przerwał mu profesor Kuningas — tylko o ludziach. Po pierwsze, uratujcie Piotra, a po drugie, uważajcie na dzie… na pasażerów — poprawił się szybko. — Czy Anik chce jeszcze coś powiedzieć?

— Ja? — zdziwiła się dziewczyna. — Dlaczego? O czym?

— W takim razie koniec rozmów. Baza przejmuje kontrolę nad ekspedycją „Ety” — stwierdził oficjalnym tonem. — Odtąd będziemy się porozumiewać tylko z pilotem dalekiego zasięgu, Alanem Byssonem. Alan?

Minęła dłuższa chwila, zanim Bysson usadowił się na powrót w swoim fotelu i mógł wykrztusić przez zaciśnięte gardło:

— Słucham?

— Kurs?

— Bez zmian. Wszystkie urządzenia działają normalnie — pilot odetchnął głęboko i zaczął mówić przytomniej: — Automaty gotowe do operacji awaryjnego lądowania. Statek sprawdzony. Zapasy tlenu, wody i żywności w normie. Teraz przygotujemy załogę.

— Słusznie, Alan.

— Czy Fufurya wiedział? — Radek nie mógł się powstrzymać, by nie zagadnąć szeptem stojącego obok Dauby.

Fotonik spojrzał na niego zdziwiony.

— Mig? Muszę mu to powiedzieć…

— Co powiedzieć? — zainteresowała się Anik.

Dauba zrobił łobuzerską minę.

— Radek prosił właśnie, żeby ci powiedzieć coś miłego.

Po rozmowie z Kuningasem młody fotonik doznał wyraźnej ulgi. Jak każdy człowiek, który nie zważając na ewentualne skutki, przyznał się do popełnionego błędu.

— Uważa, że to ci się od niego należy — ciągnął z uśmiechem — za użycie twojej kończyny w charakterze maczugi. Zauważył, zdaje się, przy okazji, że masz śliczne nogi. Co prawda mógł dokonać tego odkrycia wcześniej, ale lepiej późno niż wcale…

— Och! — wykrzyknęła Anik. Jej twarzyczka ściemniała. W oczach zamigotały gniewne iskierki. — Lata sam po kosmosie, plecie bzdury o warko… to znaczy, o tortach, urządza jakieś idiotyczne historie z bajkami, podsłuchuje, zakrada się do rakiet, zwala ludzi z nóg, mdleje, zatacza się, krzyczy… I taki chce wyruszyć do gwiazd! A w dodatku jest niegrzeczny dla kobiet — wyrecytowała jednym tchem.

Przez pierwszą część jej przemowy Radek stawał się wciąż mniejszy i mniejszy, natomiast przez drugą rósł i nadymał się. Kiedy Anik skończyła, jego klatka piersiowa przypominała nadmuchany balon.

— Sama jesteś niegrzeczna! — krzyknął. — Po co za nami lazłaś?! Skąd miałem wiedzieć, że to twoja noga? Takie… taka… — spojrzał na nieszczęsną przyczynę całej kłótni tkwiącą w nogawkach białego, obcisłego kombinezonu — taka noga! — dobrnął szczęśliwie do końca. — I nawet się nie ubrałaś!

— Nie miałam czasu włożyć skafan… Jak to: taka?! — zreflektowała się posiadaczka rzeczonej nogi. — Bezczelność!

— Anik, Anik — przestraszył się Dauba, który dopiero teraz odzyskał mowę po wstrząsie, jakim było dla niego nagłe przeobrażenie się zawsze dotąd łagodnej pasażerki „Ety”. — Anik, przepraszam! Radek nic takiego nie mówił! Ja żartowałem.