124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

— Ładne żarty — obruszyła się dziewczyna. — „Taka”… — powtórzyła z przekąsem.

Chłopiec pożałował swojego wybuchu. Ten elastyczny pionowy słupek, którym chciał ogłuszyć Daubę… Mimo woli obrzucił pełnym żalu spojrzeniem rzeczywiście śliczne, smukłe nogi dziewczyny i nagle przeraził się. Przecież mógł jej coś zrobić.

— Noga cię nie boli? — spytał. Anik żachnęła się.

— Przestań wreszcie o tych nogach! — parsknęła.

— Ja tylko o jednej — usprawiedliwiał się chłopiec. — Przepraszam, że się uniosłem. A wtedy myślałem tylko o tym, że trzeba polecieć na K-1, i chciałem uderzyć pana Daubę nogą… to znaczy, właściwie nie wiedziałem czym… I naprawdę nic mu nie mówiłem o twoich no…

— Nie! — wykrzyknęła dziewczyna, zatykając sobie palcami uszy. — Jak jeszcze raz ktoś powie słowo: „noga”, to nie odpowiadam za siebie!

— Przepraszam — powtórzył pokornie chłopiec.

— Zarządzam przegląd załogi — zakomenderował w tym momencie Bysson przerywając dyskusję na temat no… no, tak. W każdym razie przerwał ją w porę. — Badanie lekarskie, sprawdzenie skafandrów i osobistego wyposażenia. Stan zapasów energetycznych pistoletów gazowych, sygnalizatorów, centralek łączności. Najpierw Anik, potem Radek i Nik. Na końcu Witold i ja. To wszystko.

Głośnik umilkł. Od dobrej chwili baza przestała się odzywać. Uczeni odbierali sygnały namiarowe „Ety”, obserwowali jej lot i to im musiało wystarczyć. Kiedy statek wyląduje na komecie i tak nic nie będą mogli pomóc.

Stanowisko medyczne znajdowało się w rogu nawiga-torni. Radek, siedząc w fotelu, z luźną opaską na głowie, obserwował, jak na ekranikach aparatury diagnostycznej pulsują pastelowe światełka, wiją się świetliste linie, przeskakują cyferki. Przewody — podłączone do opaski — informowały specjalną sekcję komputera o wszystkim, co dzieje się w jego organizmie.

— Zdrowy! — Dauba powtórzył na głos orzeczenie maszyny. — Następny!

Radek ustąpił miejsca Nikowi, sam natomiast podszedł do specjalnej ściennej skrytki, w której właśnie ukazały się trzy kolorowe kuleczki. „Pewnie coś na wzmocnienie” — pomyślał łykając posłusznie pigułki. Przecież jak zdrowy, to zdrowy.

Sprawdzenie skafandrów i osobistego ekwipunku trwało nieco dłużej, w sumie jednak nie minęło dwadzieścia minut, a cała grupka była już z powrotem w kabinie pilotów.

Widok na ekranie zmienił się. Na obrzeżach panoramicznej tarczy nadal tłoczyły się gwiazdy, ale pośrodku widniała duża, spłowiała plama otaczająca niewielką bryłę, z której wybiegały świecące smugi. Zupełnie jakby ktoś niedbale pozamiatał złocisty proszek rozsypany na czarnogranatowej posadzce.

Radek od razu domyślił się, że ta bryła to cel ich podróży. Widział go już wcześniej. Ten kawałeczek złotego pierścienia, który mignął na ekranie, kiedy chłopiec ukrywał się jeszcze za drzwiami kabiny pilotów, to także była K-1. Jakże inaczej wygląda teraz…

— Warkocz — szepnął Nik. — Już świeci.

— Warkocz — przytaknął równie cicho fotonik. — Z Ziemi wygląda zapewne pięknie. Dla nas jest złowrogi.

— Złowrogi… — powtórzyła jak echo dziewczyna. Radek wzdrygnął się mimo woli. „Musimy zdążyć — pomyślał zaciskając zęby. — Musimy”. Nik przełknął głośno ślinę.

— Kiedy będziemy na miejscu? — wychrypiał.

— Mniej więcej za półtorej godziny — Dauba zerknął na wskaźniki. — Wylądujemy w połowie drogi między terenem dawnej stacji a posterunkiem.

— Dlaczego? — spytała natychmiast Anik. — Czy nie lepiej od razu?

— „Eta” jest ciężka, a przy tym podczas normalnego lądowania rozgrzewa grunt odrzutem dyszy napędowych. Widzieliśmy, do czego są zdolne te lodowe kamienie, kiedy zaczyna im być ciepło. Nie możemy dodatkowo narażać ani Piotra, ani siebie, bo gdyby nam coś się stało, sama rozumiesz… — Odchrząknął, potrząsnął energicznie głową, jakby odganiał ponure myśli, po czym mówił dalej: — Pojedziemy łazikiem. Jego na pewno utrzyma powłoka K-1, nawet w tych miejscach, gdzie będzie już trochę grząsko. Poza tym on nie po-drażni purchawek.

— Zmieścimy się wszyscy? — spytał szybko Nik.

— Wy zostaniecie w statku — zawyrokował Bysson. — Jesteście bardzo dzielni, ale tam trzeba mieć doświadczenie. Każdy fałszywy krok może się skończyć katastrofą. Będziecie utrzymywać łączność z nami i z bazą. To i tak dużo.

— Przecież ja wziąłem kamerę! — zawołał z rozpaczą syn autora pasjonujących podróżniczych filmów. — Ojca na pewno zabralibyście z sobą.

— Kamerę? — Dauba spojrzał na niego z zaciekawieniem. — Gdzie ją masz?

— Tutaj! — rudy poklepał się ostrożnie po brzuchu, gdzie jego skafander wzdymał się tworząc spiczasty wzgórek. — To co? Weźmiecie mnie?

— Niestety, nie — odpowiedział ze szczerym żalem fotonik. — Zdjęcia byłyby na pewno wspaniałe, tylko… widzisz, tam będziemy mieli bardzo mało czasu.

— Myślałam, że ja też wejdę do posterunku — szepnęła zdławionym głosem Anik. — Ale dobrze, zostanę.

Odwróciła się tak, żeby Dauba nie mógł widzieć jej oczu, które zaszły mgłą.

Bysson sięgnął nagle do pulpitu i przesunął jakąś rączkę. Kometa z jej złowrogim warkoczem zniknęła z ekranu, natomiast w dolnym lewym rogu zaczął pulsować jaskrawym światłem mały trójkącik.

— Co to…

— Cicho! — przerwał Nikowi fotonik.

Przeskoczył oparcie fotela i usiadł obok Byssona.

Przebiegł wzrokiem czujniki, po czym rzucił do mikrofonu:

— Uwaga, baza! Na torze „Ety” niewielki meteor. Zwalniamy.

— Widzisz go już na radarze? — głos profesora Kuningasa był odrobinę zniekształcony.

W miarę oddalania się rakiety od Neptuna łączność głosowa ulegała coraz większym zakłóceniom.

— Tak. Jest blisko.

Radek pochylił się i szepnął Daubie do ucha:

— Czy warto zwalniać dla zwykłego meteoru? Przecież tak nam się śpieszy.

— To nie jest zwykły meteor — mruknął fotonika wpatrując się w ekran.

Przeszkoda przypominała teraz małą pastylkę. Rzeczywiście jak na meteor — zawalidroga miał dziwnie regularną postać.

Bysson wyprostował się raptownie.

— Wodór, amoniak, azot — odczytywał na głos z tablicy analizatorów. — Węgiel. Cząstki aminokwasów, ssasad purynowych, pirymidynowych, węglowodanów…

— Alan! — buchnął z głośnika okrzyk O,Clahy. Matematyk nie powiedział nic więcej, ale pilot zrozumiał.

— Tak — potwierdził. — To samo.

— Purchawki! — zawołał Radek.

— Lodowe kamienie! — zawtórował po swojemu Nik.

— Co to znaczy? — przestraszyła się Anik. — Czy one przyleciały tutaj z komety?