124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Syn i towarzysz słynnego podróżnika, który przed chwilą swoim niebacznym: — Co? — naraził się na to, że ktoś miał czelność jemu tłumaczyć elementarne zagadnienia nawigacji, chrząknął z zakłopotaniem, po czym sprawdziwszy dłonią, czy jego rude włosy są dostatecznie gładko ulizane, powiedział zaskakująco miękkim głosem:

— Anik, powinnaś włożyć kask. Nie wiadomo, co się może zdarzyć. I… tego — zająknął się — bądź spokojna. Najgorsze mamy za sobą. Pomyśl, skoro mimo wszystko przylecieliśmy tutaj, to już na pewno uratujemy twojego ojca.

Anik nie włożyła kasku, ale popatrzyła na Nika z taką wdzięcznością, że Radek od razu spochmurniał. Humor jeszcze mu się pogorszył, kiedy odkrył, że jego sąsiad ma niedwuznacznie czerwone policzki. W innych okolicznościach ten przejaw ludzkich uczuć ze strony sztywnego chudzielca byłby go może i ubawił, a nawet rozbroił, teraz jednak wzbudził w nim tylko falę niedorzecznego rozdrażnienia i jeszcze mniej zrozumiałego protestu.

Podchwycił nagle kątem oka spojrzenie Anik i zdał sobie sprawę, że dziewczyna bezbłędnie odczytała z jego twarzy to, czego stanowczo nie powinna była odczytać. Świadczył o tym uśmieszek, który przemknął po jej wargach. Trwał ułamek sekundy i właściwie mógłby być tylko niemiłym przywidzeniem, ale nim nie był. Uśmiechać się w takiej sytuacji! „Kobieta” — powiedział sobie w duchu z gorzką ironią.

Dalsze refleksje na ten temat przerwał mu głos Byssona:

— Wysokość trzy… dwa…

— Uwaga! — rzucił Dauba.

— Zero!

— Automaty! Przygotować się do startu awaryjnego!

Poczuli lekkie drgnięcie potężnego cielska „Ety”, a potem dziwny, stłumiony odgłos, jakby jakiś ukryty we wnętrzu komety olbrzym odetchnął z ulgą. Rakieta osiadła na K-1.

— Właz otwarty — mówił Dauba śledząc poruszenia czujników. — Dwa aparaty pomiarowe są już na zewnątrz.

— Grunt?

— Trzyma. Na razie…

Kamery były teraz skierowane na powierzchnię i pokazywały teren otaczający statek. Na ekranie ukazały się dwa automaty, które manewrując laserowymi świdrami, pobierały próbki gruntu. Bysson siedział lekko przechylony do przodu, nie spuszczając dłoni z pulpitu sterowniczego. Był gotów w ułamku sekundy poderwać rakietę, gdyby miejsce wybrane do lądowania okazało się niepewne.

Radek nerwowo otarł pot z czoła. Obok niego Nik, nie wiadomo dlaczego, zagdakał krótko i umilkł jak przestraszona kura. Tylko Anik trwała bez ruchu. Mimo powagi chwili i niedawnego wzburzenia wywołanego względami, jakie okazała rudemu, Radek nie mógł nie zauważyć, że z pobladłą twarzyczką, rozszerzonymi z napięcia niebieskimi oczami i rozchylonymi ustami wygląda jak marzenie.

— Trzyma — powtórzył z lekkim zdziwieniem Dauba.

— Trzyma — przytaknął Bysson. Chwilę czekali, czy czujniki nie podniosą alarmu, ale nic się nie stało. Wtedy fotonik spytał cicho:

— Stawiamy?

— Nie ma na co czekać. Musimy być przygotowani do startu. My albo ci, którzy tu zostaną… — mruknął w odpowiedzi pilot.

— Uwaga, automaty! Uruchomić windy! Postawić rakietę do pionu!

Chwilę później kabina zaczęła powoli zmieniać położenie.

— Bezpieczniej byłoby leżeć na boku, bo ciężar statku rozkłada się wtedy na większą powierzchnię, ale w razie czego nie moglibyśmy szybko wystartować — wyjaśnił Dauba powód ostatniego manewru. — Temperatura stale rośnie. Kiedy wrócimy z Piotrem, nie będziemy mieli sekundy do stracenia. Poza tym gdy nas nie będzie, wy także musicie mieć możliwość błyskawicznego opuszczenia tego miejsca.

— Jak to?

— Sami?

Rakieta stała pionowo. Dauba i Bysson zaczęli się przygotowywać do wyjścia.

— Sami — przytaknął fotonik. — Jeśli warunki pozwolą, wylądujecie gdzie indziej… bardzo ostrożnie. Potraficie?

— Sądzę, że tak — odpowiedział poważnie Nik.

— Ale…

— Nie ma żadnego „ale” — przerwał Radkowi Bysson. — Polecenie przyjęte?

Chłopiec wyprężył się odruchowo. No tak, ostatnie słowo należy do pilota. A teraz przyszła kolej na najtrudniejszą część operacji.

— Tak.

— Więc usiądźcie tutaj — Bysson wskazał ruchem głowy fotele przed głównym pulpitem. — Anik będzie utrzymywać łączność. Stąd macie niezły widok — zerknął na ekran. — W razie jakichkolwiek niepokojących sygnałów startujcie natychmiast. Lepiej, żebyśmy wrócili i was tu nie zastali, niż gdybyśmy wszyscy stracili statek, a razem z nim możliwość opuszczenia K-1. Będziemy przecież w kontakcie radiowym. Jeśli zmienicie miejsce postoju, zawiadomcie nas, gdzie was szukać. Nie zostajecie tak zupełnie sami, w momencie poważniejszej awarii pojawi się przy was automat uniwersalny. Jasne?

— Miejmy nadzieję, że nic się nie stanie — rzucił na pocieszenie Dauba, kierując się do drzwi. — Jednak w kosmosie trzeba umieć przewidywać nawet najgorsze ewentualności. No, do widzenia!

Odwrócił się i zniknął w przejściu prowadzącym do śluzy. Bysson szedł tuż za nim.

Minęło pół minuty.

— Jadą — rzekł Radek patrząc w ekran. Teraz kiedy rakieta stała pionowo, kamery przekazywały krajobraz komety od podnóża statku aż po kres horyzontu. W dolnej części ekranu ukazał się łazik poprzedzany dwoma snopami światła swoich refle ktorów. Chwilę później skrył się za pierwszym lodowym pagórkiem.

W głośniku coś zatrzeszczało i usłyszeli nieco zachrypły głos Byssona:

— No, jak tam?

— W porządku — odpowiedział Nik.

— Stale obserwujcie czujniki. Nie odrywajcie oczu od tablicy.

— Dobrze.

Na ekranie znowu ukazały się światła łazika. Przebył szybko łagodną przełęcz między dwoma wzniesieniami i ponownie utonął w mroku.

Radek uniósł głowę i poszybował wzrokiem ku zaokrąglonej linii horyzontu. Tam był ojciec Anik. Śpiący królewicz czekający na swoich rycerzy. Dziwne, jak. czasem głupia bajka potrafi przyczepić się do człowieka i podsuwać mu niedorzeczne myśli. Ale to, co teraz rozgrywa się na przybywającej z głębi kosmosu kometce, nie jest bajką. Nie jest bajką, choć będzie się o tym opowiadać jak o najbardziej fantastycznej i barwnej przygodzie. Oczywiście, jeśli wszystko skończy się: dobrze.

— No, jak tam? — odezwał się znowu głośnik.

— W porządku — odpowiedział tak samo, jak poprzednio Nik.

— U nas też — wtrącił Dauba. — Za piętnaście minut będziemy na miejscu. Zabawimy tam jakieś pół; godziny… Za godzinę przygotujcie bramę triumfalną..

— Obserwujcie czujniki — przypomniał sucho Bysson.

Fotonik umilkł.

„Bramę? — zdziwił się w duchu niezbyt przytomnie Radek. — Bramę… Aha, to oczywiście żarty. Chce nam dodać otuchy. Bramę…” — powtórzył po raz trzeci i w tym momencie w jego mózgu otworzyła się jakaś klapka. Brama! Wejście! Przecież Bysson i Dauba nie znają hasła, które trzeba podać komputerowi Piotra Jardin, aby otworzył właz, wpuścił przybyszów i obudził śpiącego w hibernatorze uczonego! Nikt nie zna tego hasła! Co będzie?

— Cicho — mruknął ni stąd, ni zowąd Nik.