124117.fb2
— Ja myślałem o lodowych kamieniach… — Nik, manewrując przy centralce łączności, nastawił odbiornik na pasmo, które upodobały sobie purchawki, jednak w kabinie nie odezwał się żaden tajemniczy głos. Cofnął gałkę skali do poprzedniego położenia, ale Bysson i Dauba także milczeli.
U góry ekranu niebo rozjaśnione było blaskiem dalekiej łuny. Dla tych, którzy obserwowali zjawisko z Ziemi lub innych zasiedlonych planet, K-1 ciągnęła za sobą piękny, złocisty warkocz. Tutaj ten warkocz był niewidoczny jak sztylet ukryty w czarnej aksamitnej pochwie. Złowrogi warkocz…
Raptem statek drgnął i zakołysał się gwałtownie. Radek przymknął na moment oczy, przekonany, że ulega złudzeniu, ale kiedy je otworzył, tam gdzie jeszcze przed chwilą na ekranie było niebo, teraz widniał szary, lodowy grunt. Równocześnie kabinę wypełniła lawina dźwięków — natarczywy jęk sygnalizatora alarmowego, zduszony okrzyk Anik, przeraźliwe trzeszczenie głośnika, wołanie Nika, który próbował wydać jakieś polecenia komputerowi. Nagle Radek zdał sobie sprawę, że to nie kometa skacze w przestrzeni jak żaba, tylko ich statek przechyla się na bok.
Bez namysłu uderzył palcami w czerwoną płytkę z napisem start i wrzasnął:
— Kaski! Włóżcie kaski! Startujemy!
Ujrzał, że Nik schyla się i z trudem, balansując cia łem, podaje Anik przeźroczysty próżniowy hełm, a następnie rzuciła mu się w oczy obłąkańcza gra światełek w okienkach czujników. Zaraz potem czaszkę przewiercił mu głuchy świst przechodzący w ogłuszające wycie, do którego wmieszały się odgłosy pękających dźwigarów i dartej stalowej blachy. Zrozumiał, że „Eta” nie wystartuje. Za późno uruchomili zespoły awaryjne lub też grunt ustąpił tak szybko, że automaty nie zdążyły na czas zareagować.
Przez ekran przewaliły się bryły szarej masy, poczuli wstrząs, od którego zajęczały wszystkie spoiny kosmicznego kolosa, w kabinie zrobiło się zupełnie ciemno. Pogasły nawet sygnalizatory. Ostatnie uderzenie, ostatni tępy grzmot i… nagle nastał zupełny spokój. Za drzwiami jeszcze coś szurało, gdzieś w dole odzywały się głuche stęknięcia, ale tego nie. słyszał już nikt z obecnych na pokładzie.
Sezamie, otwórz się!
— Nic z tego — westchnął profesor Kuningas zdejmując dłonie z pulpitu łączności. — Kompletna cisza.
Patt wydała zdławiony jęk i odwróciła się twarzą do ściany.
— Wystartowali czy nie? — zapytał nerwowo O’Claha. — Chłopiec mówił, żeby włożyli kaski. Zachował przytomność umysłu.
— Nie wystartowali — odrzekł blady jak kreda Oleg Zadra. — Z przestrzeni od razu nawiązaliby z nami łączność.
— Więc co się stało? — Black Rondell załamał z rozpaczą ręce.
Profesor Yaic zmarszczył swoje krzaczaste brwi tak, że utworzyły jedną nastroszoną kępkę, jakby przylepioną pośrodku czoła.
— Pewnie grunt osunął się pod statkiem — powiedział z wahaniem — i mają uszkodzone anteny. Ale sama rakieta mogła ocaleć. Przecież to latający bunkier.
— Na pewno ocalała — przytaknął nadrabiając miną Buddy Cox.
Doktor Olcha spojrzał na niego jakoś dziwnie, ale nie odezwał się ani słowem. Za to Fufurya zamrugał szybko oczami i warknął:
— Lepiej byś milczał! Gadasz byle gadać! Przez chwilę było cicho jak makiem zasiał.
— Może przynajmniej moja rakieta ocalała — odezwał się wreszcie Oleg Zadra. — Ma… to znaczy, miała pełne zbiorniki tlenu i wody. Zapasu energii powinno wystarczyć na kilka lat. Gdyby udało im się do niej dotrzeć…
— Jeśli grunt K-1 nie utrzymał „Ety”, to i twój statek jest już do niczego — ostudził go Kuningas. — Cóż, może to naprawdę tylko anteny — rzekł bez przekonania. — Swoją drogą, taki pech! Miliony wielkich rakiet krążą po Układzie Słonecznym, zbudowaliśmy całe latające miasta, a teraz kiedy liczą się sekundy, siedzimy zamknięci w tej bazie jak nasi praprzodkowie w swojej skalnej jaskini.
— Cudowna lampa Aladyna! — wykrzyknął nagle ni w pięć, ni w dziewięć Baś.
Fufurya machnął wściekle ręką, a ojciec powiedział:
— Bartoszu…
Tylko Black Rondell uśmiechnął się smętnie.
— Tak. To bardzo ładna bajka — rzekł łagodnie. — Ale dlaczego właściwie przyszła ci na myśl akurat cudowna lampa Aladyna?
— Bo tam jest latający zamek! — wyjaśnił Baś nie zrażony ojcowskim napomnieniem. — Cały, wielki zamek!
— Teraz nie czas na bajki… Co? Latający zamek? Zaraz… chwileczkę… — na czole O,Clahy pojawiła się nagle głęboka bruzda.
— Latający zamek? — podchwycił Rondell. — Wiecie co…
— Cicho!!! Cicho!!! Cicho!!! — w uczonym grawito-niku obudził się dawny Fufurya. — Byłem zły! Błądl Pomysł!
Doktor Olcha zerwał się na równe nogi.
— Zdaje się, że wszystkim nam równocześnie przyszedł do głowy ten sam pomysł — rzucił podniecony. — I to dzięki Basiowi.
Uśmiechnął się do syna, ale zaraz spoważniał i spojrzał pytająco na profesora Kuningasa.
— Czy to się może udać?
Uczony zagryzł wargi i zastanawiał się przez chwilę. Wreszcie skinął powoli głową.
— Energii mamy dość — zaczął półgłosem. — Na dobrą sprawę wystarczy zmienić ustawienie dyszy napędowych. To poważna przeróbka… ale możliwa. Aż wstyd — ciągnął z ożywieniem — że dotąd siedzieliśmy bezczynnie, czekając na pomoc z zewnątrz. To pewnie dlatego, że nikt dotychczas nie posługiwał się do takich celów wielką stacjonarną bazą. Okazuje się, że w pewnych sprawach, szczególnie tych, które nie dotyczą naszego zawodu, posługujemy się jednak czasem stereotypami myślowymi. Byłby to jeszcze jeden pionierski eksperyment. Oczywiście, trzeba przeprowadzić dokładne obliczenia. Gdyby się okazało, że warto podjąć próbę, musielibyśmy od razu zawiadomić statki, aby zmieniły kurs.
— A potem ofiarować Basiowi najpiękniejszy bukiet kwiatów — rzekł triumfalnym tonem Black Rondell. — Zawsze mówiłem, że…
Gruby chemik nie zdołał jednak dokończyć tego, co mówił zawsze, bo w tym momencie profesor Yaic zadał pierwsze pytanie komputerowi. Na ekranie ukazały się skomplikowane wykresy i liczby.
Radek odetchnął głęboko i usiłował unieść powieki. Zamiar okazał się niewykonalny, spróbował więc przestrzec sobie oczy palcami. Te trafiły jednak na twardą, gładką ściankę. „Aha, kask” — stwierdził w duchu,
Pamiętał mgliście, że niedawno ktoś, może on sam, mówił coś o kasku, ale absolutnie nie mógł sobie przypomnieć momentu, kiedy ten pojawił się na jego głowie. W następnej chwili uprzytomnił sobie ze zdumieniem, że oczy ma szeroko otwarte, a jeśli nic nie 'widzi, to ani kask, ani stukające o niego palce nie mają z tym nic wspólnego. Po prostu jest ciemno jak w grobie.
— Idiotyczne porównanie — powiedział na głos. Ponieważ ten głos zabrzmiał, jakby należał do kogoś innego, zaczął gorączkowo przesuwać dłońmi po swoich ramionach, brzuchu, nogach. Skoro coś pozbawiło go jego własnego głosu, to może w ogóle nie ma już ciała? Ciało jednak było na miejscu i dawało o tym znać występującymi tu i ówdzie ukłuciami bólu, a także jakimiś niedorzecznymi drgawkami, to prawe-go kolana, to palców u nóg, to wreszcie skóry na policzkach. ”Dobrze, dobrze — pomyślał mgliście. — Zobaczymy, kto kogo…”
Podciągnął nogi i usiadł. Poczuł, że zamiast w miękkim fotelu — znajduje się na podłodze. I w tym momencie przypomniał sobie wszystko. Katastrofa!
— Katastrofa! — zawołał.
Nikt nie odpowiedział. Poczekał chwilę, po czym zdo-był się na heroiczny wysiłek, żeby wstać. Zatoczył się, uderzył ręką o coś twardego i hamując wpadł prosto w objęcia białej zjawy, która bezszelestnie wyłoniła się z ciemności i wyciągnęła po niego długie, chude macki.
— Umbua szszsz io… — zabełkotała zjawa. Napadnięty zamachał w odpowiedzi rękami. Biała postać odskoczyła przezornie i zniknęła w mroku, skąd dobiegł po chwili stłumiony łoskot. Radek jednak, zamiast upajać się łatwym zwycięstwem, zaczął usilnie myśleć. W końcu ruszył ostrożnie przed siebie. Przeszedłszy kilka kroków stanął, pochylił się, a następnie uklęknął.
— Wstawaj — powiedział do niewyraźnej postaci, która zabielała przed nim na podłodze. — Przepraszam — dodał wyciągając dłoń, żeby pomóc zjawie odzyskać pozycję pionową. — To nerwy,
— Łąszszsz adio… — poradziło w odpowiedzi widmo.
Radek zbliżył twarz do jego baniastej głowy i przekonał się, że odgadł trafnie. Za szybą kasku widniało boleśnie skrzywione oblicze Nika. Stwierdziwszy tożsamość zjawy, skorzystał z jej tak jasno wyrażonej propozycji. Wymacał przy swoim skafandrze płytkę z aparaturą łączności i wdusił miniaturowy klawisz.
— Włącz radio — powtarzał Nik, tym razem bliskim i wyraźnym, choć odrobinę jękliwym głosem.
— Właśnie włączyłem — odpowiedział Radek. —