124117.fb2 Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

Kr?lowa Kosmosu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

— To chodźmy, chodźmy!

W mrocznej ładowni — przez otwarty na oścież szeroki właz transportowy — ujrzeli niebo.

— Całe szczęście, że statek nie upadł wejściem na dół — mruknął Nik sadowiąc się w kabinie łazika. Podał rękę dziewczynie, pomógł jej wsiąść, po czym mówił dalej: — Mam nadzieję, że trafimy. Komputer powinien mieć zapisany kurs…

— Kom-pu-ter-„Ety”-zna-kurs-do-pos-te-run-ku-a-le-tyl-ko-z-te-re-nu-sta-cji-K-1 — stwierdził automat, który przyszedł do ładowni w ślad za swoimi podopiecznymi.

Radek zawahał się. Spojrzał pytająco na Nika, potem na Anik, wreszcie zwrócił głowę w stronę robota.

— Czy ty pojedziesz z nami?

— Tak — odrzekł zdecydowanie uniwersalny.

— To porozum się z komputerem i zapamiętaj ten kurs.

Radek jednym skokiem znalazł się obok dziewczyny, pozostawiając Nikowi przyjemność podróżowania obok automatu. Uniwersalny niezwłocznie zaczepił się jedną kończyną o burtę pojazdu, po czym przetoczył na fotel. „Zgrabniej nie zrobiłby tego sam Black Rondell” — pomyślał nieco od rzeczy Radek. I nagle zrobiło mu się bardzo smutno. Czy zobaczy jeszcze kiedyś grubego chemika, gadatliwego i poczciwego profesora O,Clahę, piękną Patt, Basia, ojca, rodzinnego Ganimeda i… mamę?

— W drogę! — zawołał Nik.

— Tak, tak, jedźmy! — podchwyciła skwapliwie Anik.

Łazik przetoczył się powoli przez właz. Ponieważ na skutek położenia statku nie dało się zainstalować pomostu, spadł dobre pół metra w dół, od czego pasażerom pociemniało na moment w oczach, i — jeszcze jęcząc rozedrganymi amortyzatorami — ostro przyspieszył.

Od razu rzuciła im się w oczy złotawa poświata na niebie, o wiele intensywniejsza niż przedtem na ekranie. Złowrogi warkocz coraz wyraźniej dawał znać; o sobie.

— Tu Nik Zadra — zabrzmiało w słuchawkach. — Halo, tu Nik Zadra, Anik Jardin i Radek Olcha. Słyszycie nas?

— Nik?! Nareszcie! — odezwał się natychmiast przytłumiony głos Byssona. — Co się z wami działo?!? Dlaczego nie odpowiadaliście?!

— Mieliśmy… awarię — wyjaśnił ostrożnie zapytany. — Musieliśmy opuścić rakietę.

— Opuścić?! Nik! Gdzie teraz jesteście?

— Wszystko w porządku. Jedziemy do was łazikiem. Nie znamy kursu, więc musimy najpierw dotrzeć do miejsca, gdzie była stacja. Stamtąd poprowadzi nas już automat.

— Automat jest z wami?

— Tak.

— Co się właściwie stało?

— Jedziemy do was, bo chcemy wam pomóc ratować tatusia — uprzedziła rudego Anik. — Rakieta leży i nie da się jej podnieść. Grunt nie wytrzymał.

— Jednak… — westchnął Dauba. Jakiś czas trwała cisza, po czym fotonik nie pytając już o dalsze szczegóły powiedział:

— Dobrze. Mieliśmy już wracać, ale jeśli jest tak, jak mówicie, to spróbujemy poczekać. Zgłaszajcie się Często. My tu jesteśmy bardzo zajęci…

„Wracać? Spróbują poczekać?!” — powtórzył w myśli Radek. Co to wszystko znaczy?

— A tatuś?! — Anik jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że głosy obydwu mężczyzn dobiegają z miejsca, gdzie jej ojciec od tak dawna czeka na ratunek. — Halo!!!

— Nic… To znaczy, posterunek jest jak nowy — dodał prędko Bysson. — Nie martw się. Opukaliśmy każdy centymetr kwadratowy kopuły.

— Nie możecie tam wejść? — przestraszyła się dziewczyna.

— Na razie nie, Piotr niestety nie zdążył wyjść i napisać hasła. Ale wszystko świadczy o tym, że twój ojciec jest znakomicie zabezpieczony. A teraz dosyć rozmów. Nie przeszkadzajmy sobie nawzajem.

— Łącz-ność-co-kwa-drans — uściślił automat.

— Oto głos rozsądku — zaśmiał się krótko Dauba, po czym słuchawki umilkły.

„Głos rozsądku” — pomyślał Radek. Co się tyczy łączności, to na pewno tak. Ale… Gdyby człowiek zawsze słuchał tylko głosu rozsądku, byłby taki sam, jak automaty. Zawsze spokojny, zawsze niezawodny… I nigdy nie wymyśliłby czegoś takiego, jak bajki. Nie mówiąc już o lotach do gwiazd.

Czołowe światła łazika szyły mrok, wyłuskując z niego coraz to nowe garby niziutkich wzniesień. Jechali prosto, jak strzelił, wciąż wznosząc się i opadając niczym na jakiejś zwariowanej kolejce w wesołym miasteczku. Po piętnastu minutach ponownie usłyszeli głosy Dauby i Byssona. Obaj nadal stali pod zamkniętym włazem posterunku obserwacyjnego, próbując wszystkich możliwych sztuczek, żeby dostać się do środka. Jak dotąd — wszystkie ich usiłowania pozostały bezowocne. Byli zdyszani i mówili lekko przerywanymi głosami. Widać naprawdę nie próżnowali. Zapytali o kilka szczegółów katastrofy „Ety”, a zwłaszcza o stan zapasów tlenu i wody. Następnie umilkli.

Mijał drugi kwadrans. W blasku reflektorów ukazał się najpierw oczyszczony z pagórków placyk, a następnie — poskręcane szczątki stalowych konstrukcji. Nieco dalej sterczały w górę dźwigary, które jeszcze dwa dni temu unosiły kopułę stacji badawczej K-1.

— Pierwszy etap za nami! — krzyknął Radek. Robot potwierdził poważnie:

— Tak.

Łazik zwolnił. Z prawej strony ukazały się trzy ogromne walce, jakby przewrócone kolumny starożytnej świątyni.

— O, rakiety! — zawołała Anik. — Leżą, tak samo jak „Eta”.

— Rzeczywiście — powiedział nie kryjąc rozczaro wania Nik. — Dwa statki bazy i… nasz. Myślałem, że może któryś ocalał. Myślałem… — nie skończył.

Wszyscy wiedzieli jednak, co chciał powiedzieć. Miał nadzieję, że będą mogli wrócić do bazy jedną z rakiet, które pozostały na lądowisku dawnej stacji. Niestety. Było aż nadto widoczne, że w czasie alarmowego startu K-1 znajdujące się obok niej statki uległy awarii. Radek ponownie zadał sobie w duchu pytanie, czy kiedykolwiek ujrzy jeszcze Basia i ojca, ale zaraz zmusił się do myślenia o czymś innym.

Pomógł mu w tym automat, zmieniając gwałtownie kierunek jazdy.

— Bez-po-śred-ni-kurs-do-pos-te-run-ku-ob-ser-wa-

— cyj-ne-go — wyjaśnił.

— Halo! — rzucił do mikrofonu Nik zerknąwszy na zegarek. — Halo, tu łazik!

— Tu dwa łaziki — odrzekł po chwili chrapliwym głosem Dauba. — A raczej dwaj nieproszeni goście, których gospodarz nie ma ochoty wpuścić do domu. Co u was?

Kiedy Nik zakończył relację o stanie, w jakim znajdowała się K-1, a zwłaszcza pozostawione w jej pobliżu rakiety, Bysson mruknął tylko: — Coraz lepiej — natomiast fotonik zakrztusił się i przez dłuższą chwilę pokaszliwał.

— Słuchajcie — wychrypiał wreszcie. — Chyba będziemy musieli wrócić do „Ety” po specjalne narzędzia, a także po tlen. Wyczerpuje nam się szybciej niż zwykle. Nic dziwnego. Czego my tu nie wyrabiamy!

Radek spróbował wyobrazić sobie to „wyrabianie”. Ukazał mu się ponury krajobraz, w dole pagórkowaty, szary, wyżej granatowo-złoty, a u góry czarny, nabijany gwiazdami. Na pierwszym planie widniała biała kopuła, wokół której biegały dwie małe sylwetki. Wymachiwały ramionami, przysiadały, tupały nogami, fikały koziołki. Wszystko na próżno! Zaklęta budowla pozostawała głucha, niema i zamknięta na cztery spusty. No cóż, w życiu nic nie przychodzi tak łatwo, jak w Basiowych bajkach. Piękna szata, mężne serce, hyc, hyc, hyc po szklanej ścianie i — już jest królewna! Im także nikt nie zarzuci tchórzostwa, w skafandrach wyglądają nie gorzej niż rycerze w zbrojach, a tymczasem „śpiący królewicz”, po którego przybyli, wprawdzie nie na koniu, tylko w zionącej ogniem rakiecie — ani myśli się zbudzić. Może jest szczególnie mocno zaczarowany przez jakąś kosmiczną wiedźmę? A może trzeba czegoś więcej niż odwagi i dobrej woli, żeby obudzić już nie księżniczkę czy królewicza, lecz po pro-stu człowieka? Jak odgadnąć to słowo, które ma otworzyć drzwi? O czym Piotr Jardin mógł myśleć tuż przed zaśnięciem? O Ziemi? O Gagarinie? O niedalekiej już, pierwszej podróży do gwiazd? Słowo-klucz zrodziło się przecież w jego umyśle, kiedy został sam na granicy Układu. Czy patrzył w stronę maleńkiego stąd Słońca, czy też w najdalsze gwiazdy?

— Pytam po raz trzeci, słyszycie mnie?! — głos Dauby zabrzmiał tak ostro, że Radek aż drgnął.

Spojrzał przestraszony na Nika i Anik, po to tylko, by stwierdzić, że oboje szeroko otwartymi oczami wpatrują się w przestrzeń. Upłynęła dobra chwila, zanim zdał sobie sprawę, że równocześnie i on, i córka „śpiącego królewicza”, i ostatnio jakoś mniej pewny siebie, przyszły wielki podróżnik utonęli we własnych myślach.