124117.fb2
„kocham”.
A jeśli Piotr Jardin także znał i lubił baśnie? Jeśli przed zaśnięciem przypomniał sobie akurat tę? W końcu ta historyjka pasowała jak ulał do sytuacji. 2e też tu nie ma Basia!
— Całka! Atom! Pozytron! Galileusz! Równanie!
— Trans-la-tor! — Kod! — Dy-rek-ty-wa! — Gra! — Re-la-cja!
— Tatusiu! Kwiaty! Budzik! Firanka! Radek postanowił działać. Zbliżył się do Anik, tak że ich kaski stuknęły lekko o siebie, i zapytał:
— Czy znasz baśń o Królowej Śniegu? Wcale nie żartuję — dodał szybko, widząc, że dziewczyna zmienia się na twarzy. — W tej baśni jednemu chłopcu utkwił w oku i w sercu okruch zwierciadła rozbitego przez czarnoksiężnika. A siostra, kiedy go wreszcie znalazła, właśnie u Królowej Śniegu, musiała wymówić słowo… Pamiętasz?
— Co ty pleciesz? — wydyszała dziewczyna. — Jakie słowo?…
I pewnie w tym momencie przypomniała sobie, co musiała powiedzieć dziewczynka w pałacu Królowej Śniegu, bo nagle zaczęła pilnie spoglądać w przeciwną stronę. Jednak myśl rzucona przez Radka nie dawała jej widać spokoju, gdyż po chwili popatrzyła na niego ponownie. Nik przerwał nawoływanie i przyglądał im się ze zdumieniem. Trzeba przyznać, że Anik i Radek prezentowali się dość malowniczo, stojąc w fotelach otwartego łazika, na tle czarnogranatowego nieba ze złotawymi refleksami — i to tak blisko siebie, że ich kaski wyglądały jak para wielkich uszu należąca do niewidzialnej głowy. W dodatku, czego już na szczęście Nik ze swojego miejsca nie mógł zauważyć, oboje byli zarumienieni po białka oczu.
— Co-się-sta-ło? — zaniepokoił się uniwersalny. — Czy-za-brak-ło-wam-słów?
Dźwięk metalicznego głosu robota nie pozostał bez wpływu na bieg wydarzeń. Anik odetchnęła głęboko, oderwała swój kask od kasku Radka i nagle w zupełnej ciszy rozległo się wyraźnie:
— Kocham!
Z pewnością miał to być okrzyk zdolny poruszyć skały, ale w rzeczywistości zabrzmiał nie tylko cichutko, lecz i zgoła piskliwie. Zaraz potem, dla uniknięcia jakichkolwiek nieporozumień, ten sam głosik zawołał kilkakrotnie:
— Tatuś! Tatuś! Tatuś!
Ale nic nie pomogło. Po pierwsze, twarz dziewczyny. dalej była czerwona jak burak, a po drugie, właz ani drgnął. Czarodziejskie słowo też okazało się bezsilne. „Cóż, to jednak tylko słowo” — powiedział sobie Radek z gorzką ironią, widząc, że Anik patrzy na niego z wyraźną pretensją, jakby miała mu za złe, iż go posłuchała, narażając się nie wiadomo na co, i w dodatku niczego nie osiągnęła.
— Faraon! Sfinks? Troja! Maraton! — Nik podjął przerwaną pracę, przenosząc się do historii starożytnej.
— Syg-nał!-Tra-sa! — Trans-mi-sja! — Ste-ro-wa-nie! — Pro-te-za! — Ge-ne-ra-cja! — upierał się przy swoim cybernetycznym słowniku robot.
— Tęcza! Zorza! Tatusiu! Sosna! Kukułka! Szarotka!
— Anik!
Po tym ostatnim okrzyku, który wyrwał się z piersi Radka, ponownie nastała cisza. Chłopiec, starannie ukrywając rozczarowanie, otwierał już usta, aby zaatakować komputer nową porcją haseł, kiedy napotkał znów wzrok Anik. Poczuł nagle, że ogarnia go pasja.
— Anik! Anik! Anik! — wyrzucił z siebie jednym tchem. — Co tak patrzysz?! To takie samo słówko, jak każde inne! Przecież twój ojciec mógł pomyśleć właśnie „Anik”.
— Dobrze już, dobrze — wykrztusiła nieco przestraszona dziewczyna. — Czemu się złościsz? Przecież nic nie powiedziałam… — Zastanowiła się przez chwilę. — Rzeczywiście, tatuś mógł wymyślić takie hasło — przyznała szeptem. — Przepraszam — dodała jeszcze ciszej.
Chłopiec pokręcił głową.
— To ja cię przepraszam — wysapał. — Chyba się trochę zmęczyłem i dlatego nie panuję nad sobą.
Dalszą wymianę uprzejmości uniemożliwiło im jednak rozpaczliwe wezwanie Nika:
— Trzyma mnie! Trzyma! Ratunku!
Radek odwrócił się błyskawicznie. Nik, który oddalił się trochę od kopuły, wykonywał jakieś gorączkowe podrygi, jakby szamotał się sam z sobą. Jedna stopa rudego tkwiła w gruncie komety niczym w potrzasku. Radek już zamierzał rzucić się na ratunek, ale nie zdążył. Teraz dopiero uniwersalny pokazał, co potrafi. Jak wystrzelony sfrunął z łazika, pochwycił Nika pod ramiona i odciągnął go na bok. W miejscu gdzie przed chwilą znajdował się syn słynnego astrografa, pozostał głęboko odciśnięty ślad próżniowego buta.
— Grunt-się-to-pi — stwierdził robot. Podprowadził rudego do burty łazika, a sam wrócił pod posterunek, gdzie niezwłocznie zaczął podskakiwać, wysoko unosząc pająkowate nogi i opuszczając je potem z rozmachem. W słuchawkach trojga kosmonautów rozległo się wściekłe tupanie połączone z cmokaniem. Zupełnie jakby jakieś ciężkie zwierzę galopowało po świeżo położonym asfalcie.
— Co on robi? — nie wytrzymał Radek. — Zaraz Wszędzie dokoła będziemy mieli miękką papkę.
— Ba-dam-wy-trzy-ma-łość-po-wierzch-ni — odpo wiedział robot nie przestając ani na moment wywijać nogami.
Cmok! Cmok! Cmok! Cmok!
— Może już dosyć? — zaproponował nieśmiało Nik. Mlaskanie ustało. Automat wyprostował się z trudem, jak ktoś, kto właśnie skończył przekopywać ciężką, błotnistą ziemię w ogródku i stwierdził:
— Mo-kro.-A-le-jesz-cze-moż-na-cho-dzić.
— Bezpieczniej będzie w łaziku — Radek skinął zapraszająco na Nika.
Ten uznał widać, że rada jest głęboko słuszna, bo skwapliwie ulokował się z powrotem w swoim fotelu.
— Uff! — odsapnął. — Całkiem jak smoła.
— A łazik?! — przestraszyła się nagle Anik. — Czy on nie… — urwała.
Chłopcy nie czekali, aż skończy. W mgnieniu oka przechylili się przez boczne oparcia i zwiśli głowami w dół. Z jednej strony Nik, z drugiej Radek i Anik, która także postanowiła sprawdzić, czy koła ich pojazdu nie pogrążają się w topniejącym gruncie. Przygodny przechodzień, gdyby naturalnie istniały takie osoby na kometach, mógłby pomyśleć, że na małym, ażurowym łaziku wyrosły nagle trzy kolosalne winogrona.
— Ma-szy-na-stoi-pew-nie — pośpieszył ich uspokoić uniwersalny. — Mo-że-jeź-dzić-na-wet-po-bag-nie.
— O-po-ny-au-to-ma-tycz-nie-dos-to-so-wu-ją-się-do-ro-
— dza-ju-na-wierz-chni.
Winogrona wróciły do pozycji pionowej i stały się na powrót kosmicznymi kaskami.
— Szkoda, że nasze buty tego nie potrafią — burknął Nik.
— Baś wymyśliłby pewnie i takie buty — Radek próbował się uśmiechnąć.
— Tu przydałby się raczej profesor O’Claha — potrząsnął głową Nik. — Gdyby zaczął mówić, to w końcu, chcąc nie chcąc, trafiłby na hasło, bo szybko wyczerpałby cały słownik.
— Co teraz będzie? — szepnęła Anik. Przez chwilę panowało milczenie. Niespodziewanie przerwał je robot.
— Mo-del! — Zbiór! — Bo-dziec! — Bit! — Szum! — podjął recytację.
Ale Radek przyjrzał się z głuchą wściekłością gładkiej płycie włazu i zamiast pójść w ślady uniwersalnego — nagle zeskoczył na powierzchnię.
— Co robisz?!
Anik wyciągnęła rękę, aby go zatrzymać, lecz nie zdążyła. Zastygła bez ruchu, z wyciągniętym ramieniem i wdzięcznie przechyloną główką. Wyglądała tak ładnie, że chłopiec, zerknąwszy za siebie, stanął jak wryty. Przyglądał jej się, aż usłyszał znaczące pochrząkiwa-nie Nika. Odwrócił się i chciał ruszyć dalej. Wtedy — po raz pierwszy w życiu — zrozumiał, jak to jest, kiedy człowiekowi nogi wrosną w ziemię. I to nie w przenośni… W każdym razie nie tylko w przenośni.