124117.fb2
Następnie potrząsnęła głową, tak aby jej kaszta nowe warkocze zawinęły szerokiego młyńca, ukazując się światu w całej swej okazałości.
Patt roześmiała się serdecznie, natomiast Radek popadł niespodziewanie w zadumę nad niezgłębioną zagadką kobiecych charakterów.
Nik pominął dyplomatycznym milczeniem uznanie, z jakim spotkała się jego odporność na torty. Wstał, podszedł do drzwi, za którymi widniały plecy profesora Yaica i Michała Olchy, po czym odwrócił się do ojca.
— Czy mogę tam wejść? Chciałbym przyjrzeć się pracy pana Jardin.
Oleg Zadra spojrzał pytającą na O,Clahę, a kiedy ten skinął potakującą głową, powiedział:
— Możesz. Tylko nic nie mów, bo oni mają teraz łączność głosową, jeśli więc nagle odezwie się ktoś nowy, Piotr gotów pomyśleć, że to jakaś purchawka wtrąca swoje trzy grosze.
— Chodźmytamwszyscy! — przerwał profesor O’Claha.
Chwilę później cała siódemka stała za fotelami, w których tkwili uczeni dotrzymujący towarzystwa ojcu Anik.
— Zobaczcie teraz, co dzieje się na zewnątrz — dobiegł ich lekko stłumiony przez odległość głos.
Obraz na ekranie zmienił się. Miejsce wnętrza podstacji zajęła lodowa pustynia pod czarnym niebem. To niebo było nieco rozjaśnione tuż nad horyzontem, jakby wkrótce miało tam wzejść jakieś na wpół wy-gasłe, ciemnoniebieskie słońce. Bliżej widniał powiększony fragment krajobrazu komety, z placykiem otoczonym zmarzniętymi wydmami i pryzmą tajemniczych kamieni pośrodku.
— Spokojnie tu, prawda? — mówił niewidoczny teraz Piotr Jardin. — Kiedy przełączam odbiornik, słyszę cały czas kosmiczną orkiestrę i widzę te tańczące rysuneczki. Nic się nie dzieje. Może tylko ta muzyka brzmi troszeczkę głośniej.
— Robisięcorazcieplej — wtrącił O’Claha, nie bacząc na niedawne ostrzeżenie Zadry.
Jednak samotny mieszkaniec posterunku obserwacyjnego od razu poznał głos uczonego.
— Witam, profesorze! — zaśmiał się. — Wbrew twoim obawom to wszystko zaczyna mi się nawet podobać. Kto wie, czy nie przerzucę się na sprawy sztuki. Zostanę pierwszym w dziejach krytykiem muzycznym i plastycznym kosmicznych twórców. Będą się mieli z pyszna!
— Czy… czy przyniesiono próbki tych lodowych kamieni do laboratorium? — wyszeptał Nik wprost do ucha profesora O,Clahy. — Czy na stacji jest w tej chwili chociaż kilka takich aktywnych bryłek?
— A to kto? — zaniepokoił się ojciec Anik. Urządzenia łączności na K-1 były bardzo czułe;
— Nic, nic — uspokoił go Oleg Zadra. — To tylko taki jeden kolekcjoner marzy o zdobyciu kosmicznej purchawki. No cóż, marzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
Nikowi odpowiedział profesor Yaic.
— Nie ma tutaj ani jednej aktywnej bryłki — rzekł, nie odwracając głowy od pulpitu. — Przedtem, kiedy nic o nich nie wiedzieliśmy, przeprowadziliśmy tylko pobieżne badania na miejscu, a teraz…
— Przeniesienie ich do ciepłego laboratorium mogłoby się okazać niebezpieczne — uzupełnił doktor Olcha.
— A czy ojcu nic się nie stanie? — zapytała przestraszona Anik.
— Przecież on nie rusza purchawek — powiedział
Zadra. — A nie ma tam nikogo innego, kto mógłby na tych kosmicznych śmieciach rozpalić ognisko.
W tym momencie Radek przypomniał sobie światełka, które dostrzegł z kabiny ślimaczka. Już otwierał usta, żeby spytać ojca, co to mogło być, kiedy zabrzmiał stanowczy głos profesora Yaica.
— No, kochani, spać! Śniadania jadamy tutaj wcześnie, a poza tym jutro będzie mnóstwo pracy. Dobranoc.
— Ja zostanę tu jeszcze chwilę — doktor Olcha objął synów przepraszającym spojrzeniem. — Położycie się beze mnie, dobrze? Niedługo przyjdę.
Patt wzięła Anik pod rękę i uśmiechnęła się do niej.
— Ty pójdziesz ze mną — powiedziała. — Nareszcie nie będę spać sama.
Radek już przedtem zauważył, że oczy pięknej Patt Hardy nabierają ciepłego, a nawet czułego wyrazu, kiedy młoda badaczka kosmosu zwraca się do córki Piotra Jardin. Teraz spostrzegł, że Patt obdarzyła nie mniej wymownym spojrzeniem wielki ekran, gdy zniknął z niego obraz martwego lądu, a na jasnose-ledynowej tarczy ponownie ukazała się przystojna twarz egzobiologa. „Oho!” — pomyślał, niezbyt jasno, po czym wziął Basia za rękę i wyprowadził go na korytarz.
Kabinka była mała, ale przytulna. Łagodne światło, padające ze ścian, oblewało wygodne rozkładane fotele, niszę z czterema próżniowymi skafandrami, szafkę, miniaturową umywalkę z prysznicem i wąski żółty pulpit centralki łączności. Dzięki tej ostatniej można było w dowolnej chwili połączyć się nie tylko z innymi mieszkańcami stacji, lecz także z komputerem, aby zapytać o najświeższe nowiny lub zażądać sprawdzenia jakiejś teorii, która właśnie przyszła komus do głowy. Uczeni myślą bowiem zawsze. Bywa i tak, że wielkie olśnienia spływają na nich akurat wtedy, kiedy ułożą się już wygodnie do snu i przymkną powieki.
— Na co czekasz! — burknął Radek, ściągając bluzę i ruszając w stronę umywalki. — Rozbieraj się.
Baś spojrzał niepewnie najpierw w lewo, potem w prawo, wreszcie westchnął ciężko i utkwił wzrok we wnęce ze skafandrami.
Radek stanął i przyjrzał się uważnie dziwnej wypukłości bluzy na piersi brata. Nagle zrodziło się w nim podejrzenie.
— Co tam masz? Pokaż! — wyciągnął rękę, chcąc pomacać osobliwą narośl. Baś cofnął się jak oparzony.
— Nie! Nic!
— Pokaż!
Na pobladłej twarzy najmłodszego Olchy odmalowała się rozpacz. Jeszcze raz powiódł po kabinie obłąkanym wzrokiem, jęknął, po czym desperackim ruchem rozpiął bluzę. Oczom Radka ukazały się przylepione do sportowej koszulki żałosne resztki kometowego tor.tu. Baś, uwolniony wreszcie od strasznej tajemnicy, odzyskał dobry humor i z największym spokojem zaczął wytrząsać swój łup na fotel, który wybrał sobie do spania jego starszy brat.
— Bartoszu! — zawołał grubym głosem Radek, usiłując naśladować ojca.
Natychmiast jednak zapomniał o powadze, jaką wypadało zachować w tych pożałowania godnych okolicznościach. Ryknął jak lew i zdzielił Basia trzymanym w ręku ręcznikiem. Wraz z opętańczym wrzaskiem skarconego łakomczucha pod sufit poleciały błękitne, różowe i złote strzępy aromatycznego warkocza.
— Wstyd! Wstyd! Wstyd! — wykrzykiwał Radek.
Ty beko! Ty spasiona purchawo! Przecież zobaczą, że brakuje całej góry! Wstyd!
— Zostaw! Tatusiu! Tatusiuuu!
— Tss…
Radek przestraszył się nagle, że wycie jego ofiary może ściągnąć tutaj nie tylko ojca, lecz także Patt lub nawet… Nie, to byłoby zbyt okropne!
— Wiem, co zrobię! — w jego oczach pojawiły się nagle mściwe błyski. — Zjem wszystko sam! Nie dostaniesz ani… Oj! — zakończył niespodziewanie wysoką i przejmującą nutą, bo Baś — do głębi poruszony potworną groźbą — wykonał jakiś opętańczy taniec obronny wokół fotela, rozdeptując po drodze wielki palec u bosej stopy swego prześladowcy.
Radek spędził teraz dłuższą chwilę bez ruchu, oburącz obejmując obolałe miejsce, a kiedy w kabinie umilkły wreszcie odgłosy smakowitego Basiowego mlaskania, powiedział grobowym głosem:
— Nie mam już brata…
— Oddajtortoddajtortoddajtort! — syknął O’Claha krzywiąc twarz w szatańskim grymasie. — Inaczej powiem wszystkimwszystkimwszystkim wszystkowszy-stkowszystko!
— Fu-fu-fu — bronił się słabo Radek — to przecież nie ja…