124119.fb2 Kr?lowa powietrza i mroku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Kr?lowa powietrza i mroku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

— Nie rozumiem — powiedziała. Skinął głową.

— Jest wiele rzeczy, które będziesz musiała zrozumieć, kochana, i nie zobaczę cię znowu, aż nauczysz się tych prawd. Jednak przez ten czas będziesz z naszym synem.

Próbowała podnieść głowę i pocałować go. Powstrzymał ją.

— Jeszcze nie teraz — powiedział. — Nie zostałaś przyjęta do ludu Królowej. Nie powinienem był po ciebie przyjeżdżać, ale ona była zbyt litościwa, by mi zabronić. Odpoczywaj, odpoczywaj.

Czas przepływał obok nich. Koń galopował wytrwale w górę, nie potykając się, nie gubiąc rytmu. W pewnej chwili w oddali zauważyła jadącą w dół grupę i pomyślała, że zdążają oni na ostatnią, rozstrzygającą bitwę przeciwko… komu…? temu, który czekał, owinięty w żelazo i smutek… Nie teraz, potem zada sobie pytanie o imię człowieka, który przywiózł ją do kraju Dawnych Prawd.

W końcu strzeliste wieże wzniosły się między gwiazdy… gwiazdy, które są małe i magiczne i których szepty kołyszą nas, gdy umrzemy. Wjechali na podwórzec, oświetlony nieruchomymi płomieniami świec, wypełniony pluskiem wody w fontannach i śpiewem ptaków. W powietrzu unosił się zapach broku i pericoupu, a także ruty i róż, bo nie wszystko, co człowiek przyniósł, było okropnością. Mieszkańcy, promieniujący pięknem, czekali, by ją powitać. Z tyłu, za ich wspaniałością, harcowały puki, nurzając się w zmierzchu, dzieci ganiały się wśród drzew, beztroska i radość mieszały się z bardziej już stateczną muzyką.

— Przyjechaliśmy… — głos Tima wydał jej się nagle, niewytłumaczalnie, skrzeczeniem. Barbro nie bardzo wiedziała, w jaki sposób zsiedli z konia. Stała przed nim i widziała, jak on chwieje się na nogach.

Strach ścisnął jej gardło.

— Dobrze się czujesz? — chwyciła jego dłonie.

Były zimne i szorstkie. Gdzie się podział Sambo? Jej oczy przeszukiwały ciemność pod kapturem. Chciała wykorzystać lepsze oświetlenie, żeby wyraźnie zobaczyć twarz mężczyzny. Jednak była ona zamazana, ciągle się zmieniała.

— Co się stało, och, co się dzieje?!

Uśmiechnął się. Czy to był ten uśmiech, który tak kochała? Nie mogła sobie dokładnie przypomnieć.

— Ja… muszę teraz odejść — wyjąkał tak cicho, że ledwie go słyszała. — Nasz czas jeszcze nie nadszedł.

Wyrwał się z jej uścisku i oparł o zawiniętą w długą szatę postać, która pojawiła się przy jego boku. Ponad ich głowami wirowała mglistość.

— Nie patrz, jak odchodzę… jak wracam do ziemi — w jego głosie było błaganie. — Dla ciebie to śmierć. Aż wróci nasz czas… Spójrz, nasz syn!

Musiała odwrócić wzrok, szybko. Klękając rozłożyła szeroko ręce. Jimmy uderzył w nią jak gorąca', masywna kula armatnia. Mierzwiła mu włosy, całowała wgłębienie pod brodą, śmiała się i płakała, i paplała jak idiotka; i nie był to duch, wspomnienie, które rozpłynęło się, gdy przestała patrzeć. Jej oczy, skupione na szukaniu śladów krzywd, które go mogły spotkać — głodu, choroby, przerażenia — i żadnych nie znajdując, od czasu do czasu chwytały obrazy tego, co działo się wokół. Ogrody zniknęły. Ale to było nieważne.

— Tak tęskniłem za tobą, mamo. Zostaniesz?

— Zabiorę cię do domu, najdroższy.

— Zostań. Tu jest przyjemnie. Pokażę ci. Ale ty zostań. Przez półmrok zmierzchu przebiegł poszept. Barbro wstała. Jimmy przylgnął do jej ręki. Stali przed Królową.

Bardzo była wysoka w swych szatach utkanych ze świateł północy i w swej gwiezdnej koronie, i w girlandach niepocałujek. Jej twarz przywodziła na myśl Wenus z Milo, której zdjęcie Barbro często oglądała w krainach ludzi, była jednak bardziej świetlista i miała w sobie więcej dostojeństwa. Ogrody wokół Królowej znów zbudziły się do istnienia, wraz z nimi pałac Mieszkańców i niebosiężne wieże.

— Bądź pozdrowiona i witaj — przemówiła głosem jak pieśń — już na zawsze.

Przełamując wypełniający ją lęk Barbro powiedziała:

— Matko Księżyców, pozwól nam wrócić do domu.

— To być nie może.

— Do naszego świata, małego i ukochanego — Barbro śniła, że błaga — który zbudowaliśmy dla siebie i hołubimy dla naszych dzieci.

— Do więziennych dni, nocy pełnych gniewu, pracy, która kruszy się w palcach, do miłości obracających się w próchno lub kamień, lub chwastolot, do strat i bólu, i pewności jedynej tego, że koniec będzie tylko nicością. Nie. Również ty, która się staniesz Wędrującą, będziesz się radować, gdy sztandary Pozaświata przybędą z łopotem do ostatniego z miast i człowiek się wreszcie wypełni życiem. Teraz idź z tymi, którzy cię nauczą.

Królowa Powietrza i Mroku wzniosła ramię gestem wezwania. Zawisło w powietrzu, jednak nikt się nie zjawił.

Spoza fontann i muzyki dobiegł złowrogi warkot. Buchnęły ognie, zagrzmiały pioruny. Tłumy Jej sług pierzchły z krzykiem przed stalową groźbą, z hukiem wjeżdżającą na zbocze góry. Puki zniknęły w trzepocie przerażonych skrzydeł. Nikory rzucały swe cielska przeciw pseudożywemu najeźdźcy i przepadały, aż ich Matka krzyknęła, aby uciekały.

Barbro przewróciła Jimmiego i zakryła go swoim ciałem. Wieże chwiały się i rozpływały w dymie. Góra stała naga pod mroźnymi księżycami, okryta tylko osypiskiem kamieni, masywnymi głazami i w oddali lodowcem, w którego głębiach pulsowało błękitem światło zorzy. W skalnej ścianie ciemniało wejście do jaskini. Tam kierował się strumień uciekających, szukając schronienia w podziemiach. Niektórzy z nich byli ludźmi z urodzenia, niektórzy groteskowymi stworami, jak upiory, puki czy nikory, jednak większość stanowiły istoty małe i chude, łuskowate, długoogoniaste i długopyskie, w niczym nie przypominające ani ludzi, ani Zewnętrznych.

Przez kilka chwil — nawet gdy Jimmy zanosił się płaczem na jej piersi, być może w równym stopniu dlatego, ze czar prysł, jak i dlatego, że Jimmy się bał — Barbro było żal Królowej, stojącej samotnie ze swą nagością. Później również i ta istota uciekła i świat Barbro rozsypał się na kawałki.

Strzały umilkły, pojazd zatrzymał się z chrzęstem. Wyskoczył z niego chłopiec, krzycząc dziko:

— Cieniu Snu, gdzie jesteś?' To ja. Pasterz Mgły! Chodź tutaj, chodź! — aż sobie przypomniał, że język, w którym zostali wychowani, nie był ludzki. Krzyczał więc dalej w tej innej mowie, aż z krzaków, w których dotychczas się chowała, wymknęła się dziewczyna. Patrzyli na siebie poprzez kurz, dym i księżycową poświatę. Pobiegła ku niemu.

Z samochodu inny głos zawołał:

— Barbro, szybciej!

Przystani Bożego Narodzenia nieobce było światło dnia, krótkiego o tej porze roku, a jednak: promienie słońca, błękitne niebo, białe chmury, połyskująca woda, słona bryza na ruchliwych ulicach, i logiczny nieporządek salonu Eryka Sherrinforda.

Siedząc w fotelu krzyżował i rozstawiał swe długie nogi i pykał z fajki, jakby chciał stworzyć zasłonę dymną. Powiedział:

— Jesteś pewna, że już wydobrzałaś? Nie wolno ci ryzykować nadmiernego wysiłku.

— Czuję się znakomicie — odpowiedziała Barbro Cullen, mimo że jej głos był jeszcze słaby i bezdźwięczny. — Tak, jestem wciąż zmęczona. Bez wątpienia widać to po mnie. Nie można przeżyć czegoś takiego i w ciągu tygodnia być z powrotem na nogach. Ale jestem czujna i gotowa. Szczerze powiedziawszy, myślę, że zanim będę mogła całkiem się uspokoić i odzyskać siły, muszę się dokładnie dowiedzieć, co tam zaszło i co się dzieje tutaj. Nie docierają do mnie żadne wiadomości, znikąd.

— Rozmawiałaś o tej sprawie z innymi?

— Nie. Odwiedzającym mówiłam po prostu, ze jestem zbyt wyczerpana, aby rozmawiać. To niezupełnie było kłamstwo. Założyłam jednak, że jest jakiś powód dla stosowania tej cenzury.

Sherrinfordowi jakby ulżyło.

— Grzeczna dziewczynka. To ja domagałem się zachowania tajemnicy. Możesz sobie wyobrazić, jaka by wybuchła sensacja, gdyby to zostało podane do publicznej wiadomości. Władze zgodziły się, że potrzebny jest im czas, żeby dokładnie przyjrzeć się faktom, pomyśleć i podebatować w spokoju. Chcą także opracować rozsądną politykę, żeby ją przedstawić wyborcom, którzy w pierwszym okresie mogą być skłonni do wpadania w histerię. — Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. — A poza tym i ty, i Jimmy musicie przyjść do siebie, zanim rozpęta się nad wami dziennikarska burza. Jak on się czuje?

— Całkiem nieźle. Ciągle domaga się, żebym mu pozwoliła pójść do Pięknego Miejsca bawić się z przyjaciółmi. Jednak, w jego wieku, wyzdrowieje… zapomni.

— Będzie mógł się z nimi spotkać później.

— Co? Nie zrobiliśmy… — Barbro poruszyła się w swym krześle. — O tym też zapomniałam. Niewiele pamiętam z tych ostatnich kilku godzin. Przywiozłeś kogoś z porwanych ludzi?

— Nie. Szok, którego doznali, był i tak wystarczająco okrutny, bez rzucania ich prosto w… w objęcia instytucji. Pasterz Mgły, w gruncie rzeczy bardzo rozsądny chłopak, zapewnił mnie, że dadzą sobie radę, przynajmniej pod względem podstawowych potrzeb życiowych, do czasu aż wszystko zostanie odpowiednio przygotowane. — Sherrinford zawahał się. — Tylko nie bardzo wiem, co ma być przygotowane. Nikt tego nie wie, na obecnym etapie. Jednak niewątpliwie musimy zapewnić tym ludziom — lub znacznej ich części, szczególnie tym, którzy jeszcze nie są dorośli — ponowne przyłączenie do rasy ludzkiej. Mimo że w cywilizowanym świecie mogą nigdy nie czuć się jak w domu. Być może tak jest najlepiej, z pewnego punktu widzenia, gdyż w kontaktach z Mieszkańcami będziemy potrzebowali akceptowanych przez obie strony łączników. Bezosobowość tych słów działała uspokajająco na nich oboje.

— Czy zrobiłam z siebie straszną idiotkę? Pamiętam, tak, pamiętam, jak wyłam i waliłam głową w podłogę.

— Dlaczego, wcale nie. — Przyglądał się jej przez chwilę, rozważał jej dumę, potem wstał, podszedł i położył jej dłoń na ramieniu. — Zostałaś zwabiona i wpędzona w pułapkę przez umiejętną grę na twych najgłębiej zakorzenionych instynktach, i to w chwili, która sama w sobie była czystym koszmarem. Potem, gdy ten ranny potwór doniósł cię na miejsce, najwyraźniej przyszła do ciebie jakaś inna istota, ktoś, kto mógł manipulować tobą z pomocą sił neuropsychicznych o niewielkim zasięgu. Ukoronowaniem tego wszystkiego było moje przybycie i nagłe, brutalne, przerwanie wszystkich halucynacji. To musiało być druzgocące. Nic dziwnego, że krzyczałaś z bólu. Jednak przedtem wniosłaś Jimmiego i sama weszłaś do samochodu, nie przeszkadzając mi w niczym.

— A co ty zrobiłeś?

— Oczywiście odjechałem stamtąd najszybciej, jak to było możliwe. Po kilku godzinach warunki atmosferyczne poprawiły się na tyle, że mogłem połączyć się z Portolondonem i zażądać natychmiastowego przysłania samolotu. Nie dlatego, żeby to było absolutnie niezbędne. Jakie oni mieli szansę nas zatrzymać? Nawet nie próbowali… Jednak szybki transport oczywiście się przydał.