124148.fb2
Z dywanu uniosła się natychmiast wstążka dymu.
— Witaj, dziadku! — odezwała się pani Dee.
— Tato, przykro mi, że ci przeszkadzam — stwierdził pan Dee. — Jednak mój syn, a twój wnuczek, odmawia zostania czarownikiem. Chce być… księgowym.
Wstęga dymu zadrżała, potem wyprostowała się i uformowała literę z Pradawnego Języka.
— Tak — odpowiedział pan Dee. — Próbowaliśmy mu to wyperswadować. Jednak chłopak jest nieugięty.
Kłąb zadrżał ponownie i nakreślił w powietrzu kolejną literę.
— Przypuszczam, że tak będzie najlepiej — stwierdził pan Dee. — Przestraszysz go do nieprzytomności i raz na zawsze zapomni o tej bzdurnej księgowości. To okrutne, ale lepsze niż Boarbas.
Wstęga dymu kiwnęła twierdząco i popłynęła w stronę pokoju Mortona. Pan i pani Dee usiedli na kanapie.
Drzwi pokoju chłopca otworzyły się z hukiem, jakby wypchnięte przez poryw jakiejś gigantycznej wichury. Morton podniósł wzrok, zmarszczył brwi, po czym wrócił do lektury swoich książek.
Pasmo dymu zmieniło się w skrzydlatego lwa z ogonem rekina, który ryknął szkaradnie, przycupnął, warknął, po czym przygotował się do skoku.
Morton spojrzał, uniósł brwi i dalej zapisywał kolumny cyfr w notesie.
Lew zmienił się w trzygłową jaszczurkę o straszliwych bokach, dymiących świeżą krwią ofiar. Wydmuchując jęzory ognia, jaszczurka ruszyła na chłopca.
Morton skończył dodawanie kolumny cyfr, sprawdził rezultat na liczydłach i popatrzył na jaszczurkę.
Wtedy jaszczurka ze skrzekiem zamieniła się w olbrzymiego, mamroczącego coś nietoperza. Zaczął on fruwać wokół głowy chłopca, zawodząc i wyjąc paskudnie.
Morton uśmiechnął się i wrócił do lektury swoich książek.
Pan Dee nie był w stanie tego dłużej wytrzymać.
— Do cholery! — krzyknął. — Czy nie jesteś ani trochę wystraszony?!
— A dlaczego miałbym być wystraszony? — odpowiedział pytaniem chłopiec. — Przecież to tylko dziadek…
W tej samej chwili nietoperz rozpłynął się, tworząc ponownie pióropusz dymu. Szara smuga skłoniła się ze smutkiem panu Dee, skinęła ku jego żonie, po czym zniknęła.
— Do widzenia, dziadku! — zawołał Morton. Wstał zza biurka i zamknął drzwi pokoju.
— To dlatego — oznajmił pan Dee — że chłopak jest zbyt zarozumiały. Musimy wezwać Boarbasa.
— Nie! — wykrzyknęła jego żona.
— A co innego możemy zrobić?
— Sama już nie wiem… — powiedziała pani Dee ze łzami w oczach. — Ale wiesz przecież, co Boarbas robi z dziećmi. Nigdy nie są już sobą po spotkaniu z nim.
Jednak wyraz twarzy pana Dee świadczył o tym, że jest twardy jak skała.
— Wiem. Ale nic nie można na to poradzić.
— On jest jeszcze taki mały! — lamentowała pani Dee. — To… to będzie dla niego szokujące przeżycie!
— Jeśli tak, użyjemy wszystkich środków, jakie ma do dyspozycji współczesna psychologia, by go uleczyć — odparł uspokajająco pan Dee. — Będzie miał najlepszych psychoanalityków, jakich można wynająć za pieniądze; ale chłopak musi zostać czarownikiem!
— Więc bierz się do roboty — stwierdziła pani Dee, płacząc już zupełnie otwarcie. — Ale proszę, nie wymagaj ode mnie, żebym ci przy tym asystowała!
Typowa kobieta, pomyślał pan Dee. Zawsze zamienia się w galaretę akurat wtedy, kiedy konieczna jest stanowczość i zdecydowanie. Z ciężkim sercem zaczął czynić przygotowania, by wezwać Boarbasa, Demona Dzieci.
Zaczął od naszkicowania skomplikowanych figur na planie pięciokąta, potem wpisał w nie dwunastoramienną gwiazdę, w której wnętrzu znajdowała się nieskończona spirala.
Następnie przyszła kolej na zioła i wywary; były to drogie składniki, lecz absolutnie konieczne, aby zaklęcie się udało.
Dalej należało napisać inskrypcję z Czaru Ochronnego, by Boarbas nie uwolnił się i nie zgładził całej rodziny. Wreszcie przyszedł czas na trzy krople krwi hipogryfa…
— Gdzie jest moja krew hipogryfa? — dopytywał się pan Dee, przetrząsając sekretarzyk w living-roomie.
— W kuchni, w buteleczce po aspirynie — odparła pani Dee, ocierając łzy chusteczką.
Dee znalazł ją i wszystko było gotowe. Zapalił świece z czarnego wosku i zaintonował Czar Otwierający.
W pokoju zrobiło się nagle bardzo ciepło; pozostało jedynie Wypowiedzenie Imienia.
— Morton! — zawołał pan Dee. — Chodź tutaj!
Jego syn otworzył drzwi i wyszedł ze swojego pokoju, ściskając kurczowo jeden z podręczników księgowości; wyglądał jak bezbronny mały chłopczyk.
— Morton, zamierzam właśnie wezwać Demona Dzieci. Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił — ostrzegł po raz ostatni pan Dee.
Chłopiec zbladł, cofnął się i oparł plecami o drzwi. Jednak z uporem potrząsnął przecząco głową.
— Świetnie — skonstatował pan Dee. — BOARBAS! — zawołał.
Rozległ się rozdzierający uszy trzask gromu, przez pokój przetoczyła się fala żaru, po czym, chichocząc diabelskim chichotem, zjawił się Boarbas, który sięgał aż do sufitu.
— Ach! — wykrzyknął głosem, od którego zatrząsł się cały pokój. — Kogo my tu mamy?! Widzę małego chłopca!
Morton, z wybałuszonymi ze strachu oczami i z otwartą buzią, wpatrywał się w demona.
— Nieposłuszny mały chłopczyk! — stwierdził Boarbas i zaśmiał się. Ruszył naprzód, każdym swym potężnym krokiem wstrząsając całym domem aż po fundamenty.
— Odeślij go! — wrzasnęła pani Dee.
— Nie mogę — odpowiedział pan Dee łamiącym się głosem. — Nie mogę zrobić nic, dopóki on nie skończy.
Wielkie, rogowe łapy demona sięgnęły po Mortona; jednak chłopiec otworzył szybko swój podręcznik księgowości.