124156.fb2 Kustosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Kustosz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

W każdym razie choćby Leonardo swoją własną osobą nic nie reprezentował, to może ma w sobie zarodek jakiegoś Buddy, Eurypidesa albo Freuda. I wówczas tamten potencjał musi być zrealizowany.

Statek już jest. Nazywa się „Nadzieja Człowieka”. Był to pierwszy statek kosmiczny, który dotarł do gwiazd prawie sto lat temu, gdy właśnie odkryto, że nasze Słońce wybuchnie i zamieni się w supernową za niecałe sto lat. To ten statek przyniósł Człowiekowi zapierającą dech w piersiach wiadomość, że inne gwiazdy mają planety i że wiele z tych planet nadaje się do zamieszkania.

Dawno, dawno temu kapitan Karma sprowadził swój statek gwiezdny na Ziemię i ogłosił, że ucieczka jest możliwa. To było na długo przed moimi narodzinami, jeszcze zanim ludzkość podzieliła się na nierówne grupy Kustoszy i Afirmantów i długo, długo przed tym, jak pięć lat temu obydwie grupy zamieniły się w nieprzejednanych fanatyków.

Statek stoi w Muzeum Współczesnej Astronautyki. Wiem, że utrzymywano go w dobrym stanie. Wiem też, że dwadzieścia lat temu, zanim Afirmanci stanęli na stanowisku, że absolutnie nic w sensie fizycznym nie można zabrać z muzeum, statek wyposażono w najnowszy napęd wynaleziony przez Leugio. Powód był taki, że gdyby miał być wykorzystany w Dzień Exodusu, podróż do gwiazd trwałaby miesiące, a nie jak początkowo — lata.

Jedna rzecz, jakiej nie wiem, to to, czy ja, Fiyatil, Kustosz nad Kustoszami i nadzwyczajny krytyk sztuki, nauczę się go obsługiwać w czasie, jaki pozostał mnie i Leonardowi.

Ale jak mówił mój ulubiony bohater komedii, gdy go spytano, czy człowiek może sam sobie ściąć głowę: zawsze można spróbować.

Jeszcze coś zaprząta moje myśli, może nawet to jest ważniejsze, ale statek przypomniał mi się pierwszy. Ostatnio często spoglądam na Słońce. I to bardzo badawczo. Bardzo.

11 listopada 2190 roku.

Potrafię to zrobić! Z pomocą dwóch robotów, które przeprogramuję w tym celu, potrafię to zrobić! Leonardo i ja możemy odlecieć zaraz. Ale jeszcze muszę wykonać to drugie zamierzenie.

A oto i ono. Chcę wykorzystać całą wolną przestrzeń na statku. Miał mieć większe silniki i liczną załogę, a ja tę wolną przestrzeń wykorzystam jako szufladę biurka. I do tej szuflady upcham wszystkie pamiątki ludzkości, skarby jej dziecięctwa i młodości — przynajmniej tyle, ile się zmieści.

Od paru tygodni zbieram skarby z całego świata. Niewiarygodne wprost wyroby garncarskie, zapierające dech w piersiach tkaniny, wspaniałe figurki i niezliczone malowidła zaśmiecają korytarze muzeum. Brueghel zwalony na jeden stos razem z Boschem i Durerem. Zawiozę wszystkiego po trochu na tę gwiazdę, ku której skieruję mój statek, żeby im pokazać, jak to wszystko wyglądało naprawdę. Biorę też takie rzeczy, jak hologramy manuskryptów „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen, „Dziewiątej Symfonii” Beethovena, „Martwych dusz” Gogola, „Przygód Hucka Finna” Twaina, a także hologramy listów Dickensa i przemówień Lincolna. Jest mnóstwo innych, ale nie mogę zabrać wszystkiego. Muszę zachować granice rozsądku.

Dlatego nie biorę niczego ze sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej. Ale wyciąłem dwa kawałki „Sądu Ostatecznego”. Te najbardziej lubię: dusza, która nagle uświadamia sobie, że jest potępiona i kawałek zdartej skóry, na której Michał Anioł namalował swój własny portret.

Problem w tym, że freski tyle ważą! Waga, waga, waga — myślę teraz niemal wyłącznie o tym. Nawet Leonardo chodzi za mną i powtarza: „Waga, waga, waga,!” Niczego innego tak dobrze nie wymawia.

A co mam zabrać z Picassa? Parę olejów, zgoda, muszę też wziąć „Guernikę”. Ale to jest takie ciężkie.

Mam kilka wspaniałych miedzianych przedmiotów codziennego użytku z terenów Rosji i parę waz z brązu z epoki Ming. Mam łopatkę ze wschodniej Nowej Gwinei zrobioną z drzewa cytrynowego, która ma tak pięknie wyrzeźbioną rączkę (służyła do rozdrabniania betelu i owoców cytryny). Mam przepiękną alabastrową figurkę krowy pochodzącą ze starożytnego Sumeru. Mam niezwykłego srebrnego Buddę z pomocnych Indii. Dahomejskie figurki z brązu, których wdzięk przynosi wstyd Egiptowi i Grecji. Puzderko z kości słoniowej z Beninu w Afryce Zachodniej, na którego wieczku jest wyrzeźbiony europejski w kształcie Chrystus na krzyżu, mniej więcej z piętnastego wieku. Mam „Wenus” z Willendorfu, która powstała w okresie oryniańskim paleolitu i jest częścią tradycji sztuki „wenusjańskiej” ludów prehistorycznych.

Mam miniatury Hilliarda i Holbeina, satyryczne druki Hogartha, piękne malowidło osiemnastowieczne Kangra, wykazujące zadziwiająco niewielki wpływ mugalski, druki japońskie Takamaru i Hiroszige… i gdzie mam się zatrzymać? Jak mogę wybrać?

Mam stronice z Księgi Kellów, ozdobny, ręcznie wykonany manuskrypt nieporównanej piękności; podobnie kilka stron z Biblii Gutenberga złożonej w kolebce druku; jest ilustrowana, żeby sprawiać wrażenie pisanej ręcznie, bo drukarze nie chcieli, żeby ktoś odkrył ich wynalazek. Mam też tugrę Sulejmana Wspaniałego, ozdobny emblemat, którym wybijano nagłówki cesarskich edyktów. I hebrajski Zwój Prawa, którego litery są bardziej ozdobne od klejnotów wpasowanych w wałek, na który jest nawinięty.

Mam koptyjskie tkaniny z szóstego wieku i koronki z Alençon z szesnastego. Mam świetny rubinowy krater z jednej z zamorskich kolonu Aten i drewnianą figurę jakiegoś ministra z dziobu fregaty, która płynęła do Nowej Anglii. Mam jeden akt Rubensa i „Odaliskę” Matisse’a.

Co do budownictwa, to zabieram chińskie „Kompendium architektury”. Ten tekst, jak sądzę, nie znalazł równego sobie. I model domu Le Corbusiera jego własnego projektu. Szkoda, że nie mogę wziąć pewnej budowli, Taj Mahal, ale na pewno wezmę perłę, którą Wielki Mongoł podarował kobiecie, dla której wzniósł niewysłowionej piękności grobowiec. Perła jest różowawa, ma kształt gruszki i prawie dziesięć centymetrów długości; wkrótce po uroczystościach pogrzebowych perła znalazła się w posiadaniu cesarza chińskiego, który kazał umieścić ją na złotych liściach w otoczeniu szafirów i szmaragdów. Pod koniec dziewiętnastego wieku sprzedano ją na Bliskim Wschodzie za śmieszną sumę i wreszcie znalazła się w Luwrze.

A narzędzia! Mała siekierka kamienna, pierwszy przedmiot wykonany przez istotę ludzką.

Wszystko zgromadziłem w pobliżu statku. Ale jeszcze tego nie uporządkowałem. I nagle sobie przypomniałem, że nie zebrałem do tej pory żadnych mebli ani inkrustowanej broni, ani malowideł na szkle…

Muszę się spieszyć, spieszyć!

Listopad 2190 roku.

Wkrótce potem, jak załadowałem ostatnią! rzecz, spojrzałem do góry. Na Słońcu widać było zielone plamy i zdawało się, że pomarańczowe wstęgi unoszą się z powierzchni we wszystkie strony. Najwidoczniej miało to trwać mniej niż rok. To były oznaki śmierci, którą zapowiadali astronomowie.

Trzeba było kończyć kolekcjonowanie, a wyboru musiałem dokonać w niecały dzień. Nagle, gdy stało się jasne, że fragmenty fresków Michała Anioła, które wziąłem będą za ciężkie, musiałem jeszcze raz lecieć do Kaplicy Sykstyńskiej. Tym razem wyciąłem stosunkowo małą rzecz — palec Stwórcy, gdy usiłuje tchnąć życie w Adama. I postanowiłem wziąć „Giocondę” Da Vinci, chociaż moim zdaniem „Beatrice d’Este” jest lepsza; uśmiech Mony Lisy należy do ludzkości.

Wszystkie plakaty są reprezentowane przez jednego Toulouse-Lautreca. Zostawiłem „Guernikę”. Z obrazów Picassa zabrałem jeden olej z okresu niebieskiego i jedną uderzającej piękności ceramikę. Zostawiłem „Wieczny sąd” Harolda Parisa, bo za duży; mam tylko odbitkę jego „Buchenwald 2, Dokąd zmierzamy?” I w jakiś dziwny sposób, w gorączkowym pośpiechu, przeniosłem na statek sporą ilość safawidzkich naczyń z Iranu z szesnastego i siedemnastego wieku. Niech przyszli historycy i psychologowie głowią się nad moim wyborem, to już nieodwołalne.

Zdążamy w stronę Alfy Centauri i powinniśmy tam dotrzeć za pięć miesięcy. Jak przyjmą nas i nasze skarby? Ciekawe. Nagle uczułem szaloną radość. Chyba nie ma to nic wspólnego z dość spóźnioną myślą, że ja, który nie miałem żadnych zdolności i tak marnie sobie radziłem ze sztuką, zajmę w historii sztuki miejsce niepodobne do żadnego innego — kogoś w rodzaju Noego estetyki.

Ale faktem jest, że wiozę zarówno przyszłość, jak i przeszłość w miejsce, gdzie jeszcze będzie można je pogodzić. Przed chwilą Leonardo rzucił piłką w ekran i patrząc na niego zauważyłem, że stare, dobre Słońce gwałtownie się rozszerza. Powiedziałem mu wtedy: „Ku memu zdziwieniu okazuje się, że w środku śmierci w końcu — w końcu — naprawdę spotykam życie”.