124157.fb2
Kręcąca w nosie woń kosmetyków, mokrego cementu, stęchlizny. Staje pod prysznicem i puszcza na siebie strumień lodowatej wody. Lekki dreszcz przebiega jej nagie plecy. Przypomniała sobie turecką łaźnię. Choć minęło tyle czasu, pamięta ciągle wzorzyste kafelki. Wtedy wydawała jej się bezpiecznym schronieniem, gdzie mogła wypłakać w ciemności swoje smutki. Czy naprawdę minęło prawie czterysta lat? Pamięć i wyobraźnia splatają się w jedno. Szmer wody i kapanie łez młodziutkiej niewolnicy…
Tego typu miejsca zdecydowanie źle jej się od tamtego czasu kojarzą, choć lubi moknąć pod prysznicem. Przymyka oczy. Czas zwolnił swój bieg. Niewyraźne cienie i wspomnienia… Stała pod strumykiem ciepłej wody, przykładając ostrą damasceńską stal do nadgarstka. Pamięta, jak narodziła się w niej wściekłość. Dorosła, w kilka minut z dziewczyny stała się kobietą. Kobietą z Kresów, szlachcianką. Dumną, twardą, wolną…
A potem… Spojrzenie pełne bezbrzeżnego zdumienia i krew plamiąca marmur, wypłukiwana przez wodę… Nie spodziewał się, tłusty bydlak. Nóż, który ukradła z myślą o sobie, pogrążyła w sercu samego sułtana. Pierwsza śmierć, cios zadany w desperacji, z nienawiści. Nie spodziewał się, tylko dlatego zdołała tego dokonać… Potem dopiero nadszedł spokój.
Ucieczka… Szalona, niemożliwa, setki kilometrów przez wrogi kraj. Długi szlak gęsto naznaczony trupami siepaczy. Od tamtej pory wiele razy musiała wybierać miedzy śmiercią swoją i innych. I zawsze podejmowała właściwą decyzję. Jest szlachcianką z Kresów. Biada temu, kto wejdzie jej w drogę.
Stoi pod prysznicem. Zbyt długie polewanie się zimną wodą osłabia ciało, ale hartuje ducha. Puszcza odrobinę ciepłej. Duch już się zahartował, teraz pora wzmocnić ciało. Strumyki wody ściekają po nagiej skórze. Tylko stary turecki sztylet w skórzanej pochwie zdobi jej twardą, opaloną łydkę. Życie nauczyło ją, że nawet w łaźni nie należy zapominać o bezpieczeństwie…
Szmer wody i naraz inny obcy dźwięk. Coś szumi w rurach. Czyżby któraś z uczennic jeszcze tu była? Niemożliwe. A jednak. Ciche klaskanie bosych stóp w kałużach wody. To nie uczennica. Porusza się zbyt szybko i zbyt dobrze odnajduje drogę w ciemności. Wyobraźnia podsuwa jej obraz tygrysa zręcznie przemykającego się w mroku. Cholera. Nie, to nie dziki kot. To człowiek. Sudański czarownik, animalista, obudził w sobie zwierzę. Przejął jego cechy, siłę i instynkty. Na dłoniach ma zapewne rękawice ze stalowymi szponami. To potworna broń, jeśli umie się nią posługiwać. Oni są w tym mistrzami.
Sztylet w garść. Może uda się im ją dopaść, ale ktoś za to zapłaci. Życiem. Skacze w ciemność. Klaskanie stóp coraz bliżej. Przyszli po nią… Czeka przyczajona za rogiem. Jeśli wyprują serię z kałasznikowa nie przeżyje, ale jest szansa, że chcą ją zarżnąć po cichutku. Zadaje cios. Na ślepo, ale czuje, że ktoś przed nią jest. Klinga krzesze iskrę o inne ostrze. Wróg blokuje sztych. Potworne szarpnięcie pozbawia ją broni. Nóż z brzękiem ląduje gdzieś na mokrym betonie. A zatem jest naga i bezbronna. Prawie bezbronna. Krok w tył. Ma przeciwnika tuż przed sobą. Dwie grube, drewniane szpile, zazwyczaj podtrzymujące jej kunsztowną chińską fryzurę, wbiła w kok. Sięga do nich błyskawicznie. Każda kryje wewnątrz cieniutkie ostrze z najlepszej stali narzędziowej. Ostre jak brzytwa. Trzymając je w dłoniach czeka na cios. Wzrokiem usiłuje przebić ciemność. Kto ją dopadł?
Idiotyzm, przeżyć czterysta lat i dać się zarżnąć w łazience… Dawno temu obiecała sobie, że żywcem jej nie wezmą. Obiecała sobie, że ten, kto wreszcie zdoła ją pokonać, musi ponieść straty, które zatrują mu radość zwycięstwa. Czeka. Z oddali rozlega się klaskanie bosych stóp na kafelkach. Przeciwnik ucieka. Nie, nie ucieka. Odchodzi. W mroku łaźni nie czuje już niczyjej obecności. Przydałaby się latarka, ale nawet bez niej można spróbować odnaleźć nóż… Brzęknął gdzieś po lewej stronie. Szuka pod ścianą. Jest. Dobrze poczuć znowu w dłoni rękojeść… Gdzieś w dali trzaskają drzwi przebieralni.
Na ostrzu wyczuwa palcem szczerbę głęboką na co najmniej trzy milimetry. A przecież to znakomita XVII-wieczna damasceńska stal… Z czego wykonano tamtą broń!? Przecież uderzyła w klingę, a nie w szlifierkę kątową…
Katarzyna Kruszewska siedzi za biurkiem. Uczniowie stukają w klawisze komputerów. Nowa uczennica także pracuje pilnie. Idzie jej znacznie wolniej niż pozostałym, prawdopodobnie dlatego, że ma problem z językiem. Mówi dobrze po polsku, ale jeszcze nie nabrała wystarczającej biegłości. Zna niektóre programy, lecz nowszych wersji nie opanowała. To i tak prawdziwy cud, w zniszczonym wojną kraju nie mogła mieć wielu możliwości trenowania… Czasem zacina się. Gdy podnosi głowę, szukając wzrokiem pomocy, Katarzyna podchodzi do niej i cierpliwie pokazuje, co i jak… Wobec pozostałych uczennic nie bardzo potrafi zdobyć się na tyle wyrozumiałości. Może dlatego, iż młodziutkiej Serbce wystarczy pokazać raz, żeby zapamiętała, podczas gdy Polkom może tłumaczyć i po dziesięć razy i nie zrozumieją…
Nauczycielka obserwuje klasę spod oka. Monika Stiepankovic ubrała się, jak zwykle, w dżinsy i płócienną, męską koszulę o wojskowym kroju, z kieszeniami. Jest wygodna, ale doskonale zaciera kształt jej sylwetki. Ubranie zupełnie do dziewczyny nie pasuje. Włosy związała kawałkiem rzemienia. Katarzyna usiłuje sobie wyobrazić ją w innym stroju. Błękitna sukienka podkreślająca złocisty kolor włosów, współgrająca z barwą oczu, do tego diadem na czole… Ta mała wygląda jak księżniczka z bajki. Musi się tylko inaczej ubrać. Pewnie nie ma pieniędzy. Można by jej coś kupić, tylko jak? Obrazi się…
Monika patrzy kątem oka na nauczycielkę. Katarzyna przypomina swoją kuzynkę. Bezbłędnie stosuje psychologię. Każdą uczennicę łapie inaczej. Wie, kiedy wystarczy tylko groźnie spojrzeć, a kiedy należy cisnąć kawałkiem kredy. Wie, co na kogo najlepiej działa. Panuje bez trudu, ale musiała się tego uczyć, podczas gdy Stanisława ma tę wiedzę wrodzoną. Obie nauczycielki są do siebie na swój sposób podobne, a jednocześnie bardzo się różnią. Lektorka wyraźnie nie pasuje do tej epoki. Informatyczka jest współczesna aż do bólu.
Pokój nauczycielski nie jest duży. Nie wolno w nim palić, za to zapach kawy wręcz wgryzł się w ściany. Meble są nowe i solidne, ale brakuje im czegoś nieuchwytnego. Choć przyjemnie na nie patrzeć, nie zachwycają…
– Sądzisz, że to ona? – obcowanie z agentami CBŚ sprawiło, iż Katarzyna ma bardzo analityczne podejście do rzeczywistości.
– A kto inny? – choć upłynęła godzina, Stasia jest nadal ożywiona. Kop adrenaliny jak zwykle dobrze jej zrobił. – Chyba że przyjmiemy, iż któraś z tych wariatek nie odrobiła pracy domowej i postanowiła, w związku z tym, zlikwidować przyczynę swoich kłopotów, mordując ulubioną nauczycielkę…
– Bredzisz, moja droga…
– Wiem. Tylko ona… Wiesz, że umie zrobić pięćdziesiąt pompek?
– Jest takie rzymskie przysłowie, które mówi, że winny jest ten, kto odnosi korzyść…
– Is fecit, cui prodest – Stanisława usłużnie przypomina.
Cóż, dorastała w epoce, gdy znajomość łaciny była nieomal powszechna… A ona zawsze dbała starannie o swoją edukację.
– No właśnie – jej kuzynka wraca do meritum. – Jaki miałaby cel? Przecież nie jest wariatką… Poznałabym, mieliśmy zajęcia z psychologii.
– Nasłali ją.
Oczy wzniesione do sufitu.
– Moja droga, masz ostrą paranoję. Przyjmijmy, że faktycznie pojawił się jakiś nowy Zakon Świętego Wyzwolenia, czy jak to się nazywało. Najpierw musieliby cię zlokalizować. A jak by już wyśledzili, gdzie się ukrywasz, to przecież nie przysłaliby pod prysznic serbskiej szesnastolatki z nożem, tylko stuknęli cię siekierą w głowę, gdy będziesz przechodzić przez bramę, albo rozjechali samochodem. A co jeszcze bardziej prawdopodobne, potraktowali gazem obezwładniającym i zawieźli do gustownie urządzonego laboratorium na wiwisekcję…
Stanisława uspokaja się. Stygnie. Adrenalina nie przeszkadza już jej myśleć.
– Więc kto mnie napadł?
– Ona. Ale pytanie postawiłaś zupełnie bez sensu.
– A jednak.
Katarzyna stuka kuzynkę po ramieniu.
– Skup się. Brałaś prysznic. Wszystkie dziewczyny już dawno się przebrały i poszły w cholerę. Tak przynajmniej myślałaś.
– No tak. Przecież nie będę gołym zadkiem świecić przy uczennicach…
– Trzeba było sobie wziąć kostium kąpielowy. Zdaje się, że twoje podopieczne ich używają. Czasem warto podpatrzyć coś u następnych pokoleń…
– Może i tak… – Stanisława dochodzi do wniosku, że to rzeczywiście dobry pomysł.
Dlaczego sama na to nie wpadła?
– A więc siedzisz po ciemku i płuczesz się pod strumieniem wody. Wtedy do prysznicowni wchodzi Monika. Widać też nie lubi świecić gołym zadkiem, może po prostu nie ma kostiumu? A więc poczekała, aż reszta sobie pójdzie. Wpadacie na siebie po ciemku. Ty łapiesz nóż, ona łapie nóż. Cud prawdziwy, że się nie pozarzynałyście…
– Khm… więc dla ciebie normalne jest, że szesnastoletnie dziewczątko idzie pod prysznic z majchrem w zębach?
– Nie chcę pokazywać palcem dwudziestoparoletniej nauczycielki, która pluska się nago. O, przepraszam, nie nago, pochwa noża przywiązana do łydki to przecież element stroju…
– Ja to ja – zduszone parsknięcie. – Życie nauczyło.
– Wiem – Katarzyna muska warkocz, w którego splotach tkwi dwudziestocentymetrowe ostrze. – Mamy swoje narowy. Ty żyjesz długo i zrobiłaś się przesadnie ostrożna, ja miałam ciekawą pracę, w której przeszłam, nazwijmy to, kurs BHP. A nasza droga Monika miała pecha mieszkać w Kosowie. Gdybyś nie wiedziała, to takie miejsce, gdzie najpierw Serbowie rżnęli Albańczyków, a potem karta się odwróciła i sami zostali wyrżnięci. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby to dziecko chodziło siusiu z automatem konstrukcji inżyniera Kałasznikowa przerzuconym przez ramię… Fakty zaś są takie, że próbowałaś potraktować nożem uczennicę i szczęśliwym zbiegiem okoliczności ci się nie udało… Prasa brukowa posikałaby się ze szczęścia. Naga nauczycielka szlachtuje w szkolnej łazience nagą szesnastolatkę… Z tego byś się nie wywinęła, moja droga.
Stanisława przygryza wargi. Kuzynka trafiła w sedno.
Kolejna lekcja, język polski. Nauczyciel jest młodym entuzjastą prosto po studiach. Monika usiadła w trzeciej ławce, ale wypatrzył ją od razu.
– Przerabiamy literaturę starożytnej Grecji – zwrócił się do niej. – Wiesz coś na ten temat?
Przerabiali? Ciekawe na co?!
– Sporo czytałam – uśmiecha się skromnie.
Jednocześnie poczuła lekki przypływ paniki. Są dzieła, do których nie zajrzała od tysiąca lat, zapomniała ich treści, jeśli wyrwie ją do odpowiedzi, leży… Drgnął słysząc dziwny akcent, widać nikt go nie uprzedził, że będzie uczył cudzoziemkę.
– Omawialiśmy do tej pory „Iliadę” i „Odyseję”. Znasz te utwory?
– Tak.
Odetchnęła z ulgą.
– Czy możesz nam powiedzieć, jak zaczyna się „Iliada”?