124157.fb2
– Ale dobrze, że możemy odróżniać… Teraz trzeba wymyślić, jak to wykorzystać do namierzenia Sędziwoja.
– Porozmawiajmy o nim – prosi Katarzyna. – Muszę zbudować portret psychologiczny. To może pomóc w jego odnalezieniu.
– Sporo już wiesz.
– Owszem – rzuca okiem do notatek, – ale ciągle są luki. Na przykład jaki był, jak traktował przyjaciół, czy miał jakichś przyjaciół?
Stanisława przymyka oczy.
– Dla przyjaciół gotów był zrobić wszystko – mówi wreszcie. – Pamiętam jak dziś sprawę Setona…
– Kim był Seton?
– Aleksander Setonius, mieliśmy modę na używanie nazwisk, którym dla lepszego brzmienia nadawano łacińskie końcówki… Ponoć mieszkał w Walii, w niewielkim majątku nad brzegiem morza. Pewnego dnia sztorm rzucił holenderski okręt na skały opodal jego domu. Seton pospieszył na ratunek rozbitkom, sprowadził swoją służbę i zabezpieczył towary, uratował też kupca będącego właścicielem statku. Ten z wdzięczności zaprosił go do siebie do Holandii. Seton raz wprowadzony na salony zaczął dokazywać. Pokazał ludziom kilkanaście eksperymentów alchemicznych. Z reguły wybierał największych niedowiarków i demonstrował im transmutację metali. Musiał się przy tym świetnie bawić, wręczał im na pamiątkę kawałki wyprodukowanego złota. Z Sędziwojem spotykali się kilka razy. Raz pewnie w Niderlandach – odruchowo używa dawnej nazwy. – Potem w Czechach, na dworze cesarza Rudolfa II.
– O nim słyszałam – uśmiecha się Katarzyna. – Był, zdaje się, wielkim przyjacielem waszej nauki
– O tak. Choć parę razy dał się naciąć różnym oszustom. Sędziwój z Setonem pokazali mu transmutację metali i pewnie także inne doświadczenia. Cesarz był pod wrażeniem. Wreszcie Setonowi powinęła się noga i to bardzo paskudnie. Wybrał się do Drezna na dwór Chrystiana II, elektora saksońskiego… Był to władca młody i dość zapalczywy. Jego dziadek, książę August, do spółki z synem przetracili fortuny na utrzymywanie przy dworze całego stada alchemicznych wydrwigroszów. Chrystian II, objąwszy tron, pogonił całą tę hołotę, a alchemią jawnie gardził… Pech chciał, że Seton lubił się popisywać. Przybył więc do Drezna i zademonstrował niedowiarkowi transmutację…
– I jak się to spodobało Chrystianowi?
– Niestety aż za bardzo. Z miejsca uwierzył w ignorowaną dotąd potęgę alchemii. Uwięził Setona i dla wydarcia sekretu produkcji tynktury poddał go torturom. Z pułapki udało się zwiać Teresie.
– Teresie? – podchwyciła Katarzyna.
– Tak, Seton ożenił się w Czechach z bardzo miłą, drobną i żwawą kobietką. Przyjechała do nas do Krakowa, do Sędziwoja, prosząc go o pomoc. Posłała też listy do cesarza, aby wszczął kroki dyplomatyczne. Sędziwój uznał, że nie ma czasu do stracenia. Zastawił dom u żydowskich bankierów i z grubszą gotówką pojechał do Drezna. Tam zaproponował elektorowi, że spróbuje wpłynąć na uwięzionego i przekonać go do zaniechania oporu. Wymógł też, by wstrzymano dalsze tortury. Bywał parokrotnie w więzieniu i za każdym razem dawał bogate prezenty strażnikom, aby otoczyli Setona opieką… Szybko zaprzyjaźnił się ze wszystkimi, toteż gdy pewnego wieczora zorganizował balangę w pomieszczeniach naczelnika więzienia, wszyscy dali się zaprosić. Postawił na stół kilka gąsiorów znakomitego węgrzyna. Wypili, posnęli, a on zabrał klucze, uwolnił przyjaciela, załadował na koń i obaj zwiali w stronę pobliskiej granicy. Gdy strażnicy doszli do siebie, zbiegowie mieli już ponad osiem godzin przewagi.
Niestety Seton bardzo ciężko zniósł tortury i wielodniową, forsowną ucieczkę. Gdy dotarli do Krakowa, czuł się bardzo źle i po mniej więcej miesiącu, mimo pielęgnacji przez żonę i przyjaciela, zmarł. Na łożu śmierci przekazał Michałowi sekret produkcji tynktury oraz wymógł na nim, że poślubi Teresę… Tak się też stało.
Wczesną jesienią o dwudziestej bywa już całkiem ciemno. Jeśli dzień jest deszczowy, zmrok zapada jeszcze szybciej. Księżniczka Monika Stiepankovic siedzi w bibliotece publicznej. Musi dużo uzupełnić, nauczyciele patrzą na razie przez palce, ale niebawem zechcą wysondować jej wiadomości. Musi być dobrze przygotowana. Taryfa ulgowa potrwa może jeszcze dwa tygodnie… Warto by też załapać się do grupy zwolnionej z czesnego. Pieniędzy, które dostała na Kazimierzu wystarczy jej tylko na siedem miesięcy…
Westchnęła. Sporo do przeczytania, a tu jak na złość zamykają bibliotekę o ósmej… Wstała i oddała poskładane książki w punkcie obsługi czytelników. Bibliotekarz odprowadził ją spojrzeniem. Westchnął w duchu. Z karty wynika, że dziewczyna ma szesnaście lat. On niestety jest już trzydziestopięcioletnim mężczyzną. Gdyby był trochę młodszy i nie miał żony z trójką dzieci… Nie. Nawet wtedy. Wyczuwa w niej coś dziwnego. Coś, co sprawia, że skóra cierpnie na plecach. Idiotyczne, irracjonalne wrażenie.
Właśnie przestało padać. Po niebie wiatr goni ciemne chmury, ochłodziło się znacznie… Księżniczka szczęknęła zębami. Jednak w jej ojczyźnie było cieplej. Musi sobie kupić gruby sweter. Ma przecież pieniądze.
Brama obok ulicy, ciemna, paskudna i cuchnąca. W niej ukryci dwaj dresiarze. Trochę już wypili, akurat tyle, by nabrać ochoty do rozróby. Zgwałcenie jasnowłosej szesnastolatki może być fajnym początkiem wieczornej imprezy. Żule w pierwszym pokoleniu. Nie mają instynktu „kaźmirskich chłopców”. Podświadomość nic im nie mówi. Nie ostrzega.
Monika idzie skoncentrowana. Wyczuwa ich. Nie są niebezpieczni. Nie dla niej. Nie mają broni palnej, ufają mięśniom hodowanym na siłowni i swojemu wyglądowi troglodytów. Mutanci na sterydach, ubrani w błyszczące dresy adidasa. Męty paradoksem historii wprowadzone do śródmieścia.
Poradzi sobie. Ale ci dwaj stanowią zagrożenie dla innych. A zatem oddajmy przysługę temu pięknemu miastu i miłym ludziom, którzy udzielili jej schronienia. Oddajmy przysługę żonom, siostrom i córkom żołnierzy z batalionu KFOR…
Dresiarz doskakuje od tyłu, łapie ją za szyję. Paluchy wbija pod szczękę i za ucho. Mocny chwyt, bolesny. Szarpnięciem wciąga do bramy.
– No, mała, zabawimy się – charczy jego kompan.
Mają po dwadzieścia parę lat. Istnieje szansa resocjalizacji… No to do dzieła. Czas nagle zwalnia. Drobna dłoń uzbrojona w sztylet uderza jak kobra. Skowyt rozlegnie się za chwilę, wróg jeszcze nie wie co się stało. Stopa do przodu. Koniec. Minęły zaledwie dwie dziesiąte sekundy. Wystarczyło. Pierwszy dresiarz stracił rękę. Odcięła mu ją w łokciu. Bułat bez trudu tnie kość, ale zawsze łatwiej ustępuje tkanka chrzestna.
Byczek klęczy na bruku. Dłonią w panice usiłuje zatamować krew sikającą z kikuta. Przed oczyma latają mu mroczki. Wyje z bólu i szoku. Jego koleś jest nie mniej poszkodowany. Kopniak złamał mu oba kolana. Gdy przewracał się do przodu, rozwalił je do reszty. Poszły rzepki, wiązadła, stawy wypełnia krew. On także wyje dziko, zupełnie jak zwierzę.
Nastawią mu, ale do końca swoich dni będzie chodził o kulach albo jeździł na wózku. Na razie sześć miesięcy w gipsie. Pozycja leżąca i przymusowa bezczynność pozwoli bandziorowi raz jeszcze przemyśleć całe jego bydlęce życie… Drugi jedną ręką wiele nie zdziała, też będzie musiał zmienić zawód. I to raczej radykalnie…
Chłodne, błękitne oczy patrzą na miotających się po ziemi wrogów. W powietrzu unosi się ciężki, metaliczny zapach krwi. Księżniczka marszczy nos. Jej złote włosy zdają się lekko świecić w ciemnościach. Dresiarze z trudem ogniskują wzrok. Patrzą na nią. Nie uciekła, nadal im zagraża. Mózgi prawie pozbawione szarych komórek ogarnia zwierzęce przerażenie. Nie, zwierzętom brakuje wyobraźni, więc nie mogą się aż tak przestraszyć.
– Jeśli piśniecie komuś słowo, wrócę – ostrzega.
Zrozumieli. Wychowani na horrorach z video wiedzą, że stanęli wobec zjawisk, których ich prostackie łby nie są w stanie do końca ogarnąć.
Teraz należałoby splunąć dla okazania im absolutnej pogardy, ale jest na to zbyt dobrze wychowana, więc tylko odwraca się i odchodzi. Westchnienie ulgi i znowu rozlega się skowyt pełen bólu. Długo będą wyli, zanim ich krzyki zainteresują przechodzący patrol.
Weekend jest najlepszą porą na urządzenie sobie pikniku, ale i zwykły dzień ma swoje uroki. Zwłaszcza jeśli jest to cudowne, wrześniowe popołudnie. Słońce przygrzewa, ale nie ma już dusznego lipcowego upału, który odbiera siły i sprawia, że koszula klei się do ciała. Jesień, liście lecące z drzew, żółknące trawy.
– Tego brakowało mi w Etiopii – powiedziała Stanisława przeciągając się aż zaskrzypiały stawy.
– Jak tam jest? – zainteresowała się jej kuzynka.
– W porze mokrej cudownie zielono. W porze suchej wszystko zamiera. W naszej telewizji pokazują ten kraj bardzo jednostronnie: głodujące dzieci, pustynia, tymczasem są tam piękne góry, jeziora pełne hipopotamów, żyzne doliny. Mili ludzie. Ale przez najbliższe trzydzieści lat wolę się tam nie pokazywać.
– Rozumiem.
Woda w samowarze zaczęła wrzeć. Mosiężna blacha zawibrowała, a para zaśpiewała w otworach.
– Popatrz, kto się tu przybłąkał – mruknęła Katarzyna.
Księżniczka Monika nadeszła od strony pętli autobusowej. Niosła kilka marchewek, najwyraźniej dla koni.
– Może zje z nami podwieczorek? – powiedziała leniwie Stanisława. – Nie widzi nas, trzeba pomachać albo zawołać…
Dziewczyna podążała ścieżką dość daleko od nich, faktycznie nie zauważyła nauczycielek na pikniku. Jasnobrązowa klacz spojrzała na nią uważnie i położyła po sobie uszy. Dziewczyna wyciągnęła w jej stronę dorodną marchew, ale koń nie przyjął poczęstunku. Cofnął się kawałek i zarżał. Uprzedzenia trzeba przełamywać powoli i ostrożnie. Położyła marchew na trawie i odeszła kilka kroków. Klacz patrzyła przez chwilę na warzywo, po czym oddaliła się na całą długość łańcucha.
– Co za diabeł? – zmarszczyła brwi Katarzyna obserwująca tę scenę z oddali. – Popatrz, jak się ten koń płoszy…
– Yhm – mruknęła jej kuzynka.
Monika spróbowała z innym koniem. Ten z rezerwą skubnął marchewkę i oddalił się truchtem. Pozostałe dwie położyła na trawie. Klacze podbiegły po nie dopiero, gdy odeszła.
– Dziwne, te szkapy nie należą do płochliwych – pokręciła głową Stasia.
Serbka odwróciła się i podążyła rozczarowana w stronę autobusu. Nauczycielka pomachała ręką, aby zwrócić jej uwagę. Udało się.
– Witaj. Usiądź z nami – zachęciła uczennicę lektorka. – Herbatka zaraz będzie. Mamy też ciasto. Musisz trochę nabrać ciała – spojrzała na szczupłą sylwetkę.
Wahanie. Nie wie, czy wypada. Jest bardzo speszona… Siada skromnie na brzeżku pniaka. Dziś założyła spódnicę. Jej nogi są jeszcze dziewczęce, dość grube w kostkach i kolanach, minie jeszcze kilka lat, nim nabiorą kobiecej wysmukłości. To jeszcze cielę, szczenię, dziecko…
– Ładne koniki – zauważyła leniwie Stanisława. – Tak rozmyślamy z kuzynką, że trzeba by przejść się do stadniny, zapłacić, pożyczyć siodła i zakosztować trochę jazdy.
Księżniczka uśmiecha się delikatnie.