124157.fb2
Wszystkie trzy mają sukienki… Stanisława nie reaguje. Jazda w damskim siodle jest dla niej czymś zupełnie naturalnym. Uczennica notuje to w pamięci. Nauczycielka nie pasuje do tej epoki. Dobrze się maskuje, ale zbyt wiele drobiazgów ją zdradza. Na przykład to, że do ciasta używa widelczyków o długich zębach, zamiast popularnych obecnie łyżeczek. Albo to, że sięga dłonią i bezwiednie wyciąga jakiś paproch zaplątany w warkocz kuzynki. Czochra z uśmiechem jej włosy. Okazuje jej siostrzane uczucia poprzez iskanie. Od kiedy w połowie XIX wieku stwierdzono, że wszy przenoszą tyfus i wydano im bezwzględną walkę, iskanie przestało być pieszczotą, w ogóle wypadło z użycia.
Za to Katarzyna jest współczesna aż do bólu. W jej ruchach widać nerwowość i spontaniczność, a nawet pewną gwałtowność. Uczyła się w szkole koedukacyjnej, przejęła od kolegów z klasy pewne typowo męskie zachowania… Monika uśmiecha się do obu kobiet.
Konie patrzą z daleka. Niespokojnie i wyczekująco. Obserwują, choć się boją. Cóż, koń jest najlepszym przyjacielem człowieka… Samowar po zdjęciu dławika rozpala się znowu. Stanisława bierze kawałek sernika, który upadł na trawę i niesie go koniom. Brązowa klacz widzi ją pierwszy raz w życiu, ale bez wahania zjada ciastko. Kobieta wraca do towarzyszek. Konie nadal spoglądając w ich stronę kładą po sobie uszy.
Para zaśpiewała. Nauczycielka wyszukała w koszyku trzecią filiżankę. Nalała z samowara herbaty i podała. To jeszcze jeden element nie pasujący do współczesności. Rosyjska moda picia herbaty w szklankach poważnie wyparła filiżanki z użycia… Monika podziękowała skinięciem głowy. Postawiła naczynie obok siebie, na równym kawałku ziemi.
– Tu masz cukier – Katarzyna wyciągnęła w jej stronę cukiernicę.
Księżniczka sięgnęła po łyżeczkę. Dotknęła jej końca palcem i cofnęła dłoń jak oparzona.
– Dziękuję, nie słodzę – powiedziała speszona. Odruchowo wytarła palce o spódnicę. Na błękitnym materiale pozostał cieniutki czerwony zaciek.
– To tak jak ja – rzekła Stasia. – A może chcesz do herbaty konfitur?
– Poproszę…
Nałożyła jej na talerzyk. Przez dłuższą chwilę piły w milczeniu. Uczennica z wprawą łamała gorzki smak napoju wiśniową konfiturą…
– Może zjesz serniczka?
– Z przyjemnością…
Katarzyna w zadumie patrzy na profil nastolatki. Lekkie zniekształcenie na policzku, kilka przebarwień skóry psujących urodę… Dziewczyna odgadła zainteresowanie nauczycielki.
– To po ospie – wyjaśnia muskając skórę opuszkami palców. – Z wiekiem powinno zniknąć.
Spogląda na konie i nie widzi twarzy Katarzyny zastygłej nagle w grymasie zdumienia.
Stanisława kupowała mieszkanko z myślą o sobie. Gdy kuzynka przeniosła się do Krakowa, jakoś tak zupełnie naturalnie zamieszkały razem. Mała sypialnia odrobinę się zagraciła. Z drugiej strony stała się jakby bardziej przytulna. Stoją tu teraz dwa łóżka. Między nimi jest metr odstępu, akurat wystarczająco, by leżąc spokojnie rozmawiać.
Jest północ. Obie dziewczyny powinny spać, ale jakoś im to nie wychodzi. Teoria dojrzewała całe popołudnie i wieczór.
– Wiesz co mi się wydaje? – zaczyna Katarzyna.
Jej kuzynka milczy. Wie.
– Ta mała Monika może być starsza od ciebie.
– Idiotyczne przypuszczenie. Dlaczego tak sądzisz? – sama podejrzewa to od wielu godzin.
– Z bardzo prostej przyczyny. Pamiętasz co powiedziała? Blizny na policzku ma po ospie. Po czarnej ospie.
– No to co? – mruczy sennie kuzynka. – Też kiedyś miałam, ale na szczęście trafiłam na fachowców. Związali mi ręce żebym nie drapała wrzodów i strupów: dzięki temu nie mam blizn. Zdarza się.
– No właśnie, nie zdarza się. Ile ona ma lat? Szesnaście? To w którym roku się urodziła? W 1986… tymczasem ostatni przypadek czarnej ospy odnotowano w… 1974!
– O cholera! – Stasia aż siada na łóżku. – Faktycznie… A może to po ospie wietrznej?
– Nie zostawia takich śladów.
Milczenie.
– Sądzisz, że ona jest taka jak ja?
– Nie, chyba nie… A może… Musimy sobie z nią szczerze pogadać… Ale najpierw coś sprawdzę.
Odrzuciła kołdrę i w koszuli nocnej zasiada do komputera.
– Stiepankovic – mruczy sama do siebie. – Wspomniałaś, że ta mała ma na piersi tatuaż w kształcie herbu?
– Aha. I napisy głagolicą…
– Stasiu, wybacz, ale ostatnio chyba zaczynasz dostawać starczej demencji.
– Po czterystu latach to chyba nic dziwnego – zażartowała cierpko. – A co konkretnie przegapiłam?
– Głagolicy nie używa się od czterystu, może trzystu lat. Przyznaj się, dawno nie odwiedzałaś Bałkanów?
– Oj…
– Mam. Stiepankovice, bośniacki ród książęcy skoligacony z cesarzami Bizancjum. Ostatnim przedstawicielem był książę Mychajło poległy w bitwie na Kosowym Polu… Patrz, przypomina ci to coś?
Wyświetliła herb.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości… Tylko dlaczego podaje się za Serbkę?
– Bo w Bośni panuje teraz spokój. Nie dostałaby u nas azylu… Bizancjum. Jasna cholera.
Poderwała się od komputera i grzebie w książkach.
– Wiem już, gdzie widziałam jej twarz – mruczy. – Zaraz… Jest.
Monografia „Twarze antyku”. Kilka tomów, kilkaset reprodukcji. Fresk z Myry, czyli dzisiejszego Izmiru, pochodzący z dziewiątego wieku naszej ery. Zniszczony, odnaleziony przez archeologów rozkopujących ruiny bizantyjskiej bazyliki. Posklejany pieczołowicie z kilkuset fragmentów. Paru nie udało się odnaleźć. Złotowłosa, błękitnooka dziewczyna trzyma w dłoniach woskową tabliczkę i rysik. W tle winna latorośl.
– Bośniacka księżniczka Monika Stiepankovic – Stanisława blednie. – Nie, to niemożliwe.
– Znasz inne wyjaśnienie?
– Seton zwany Kosmopolitą, mistrz i przyjaciel Sędziwoja, był pierwszym w dziejach alchemikiem, któremu udało się uzyskać czerwoną tynkturę czyli kamień filozoficzny.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak to dziecko mogłoby przeżyć tysiąc dwieście lat.
– Tobie się udało.