124157.fb2 Kuzynki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Kuzynki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Alchemik pojawił się o szóstej rano. Przez wąską bramę na zaśmiecone podwórko wjechały dwie ciężarówki wyładowane dechami, belkami, łatami, sklejką, styropianem, blachą i masą innych produktów. Zaraz też pojawiło się dwudziestu robotników. Zręcznie wdrapali się na dach i z ogromną wprawą przystąpili do demontażu nadwątlonej konstrukcji. O ósmej ze swego mieszkania wyjrzał właściciel kamienicy.

– Sprawnie im idzie – ocenił.

– Fachowcy najwyższej klasy – potwierdził Alchemik.

– Coś śniadzi ci fachowcy – zauważył w zadumie staruszek. – Skąd pan ich wytrzasnął?

– Powiedzmy że to uchodźcy. Z Kosowa.

Dziadek wyszczerzył w uśmiechu pożółkłe od nikotyny i kawy zębiska.

– Powiedz pan z Czeczenii, to może uwierzę…

– Abchascy górale – Sędziwój spoważniał.

– Abchazja, coś mi to mówi…

– Dawniej prowincja Gruzji. Teraz się odrywa. To taki mały kraik na przedgórzu Kaukazu… Od Czeczenii dzieli ich całe pasmo górskie – alchemik nie wie, czemu dziadek ma coś do Czeczenów, ale woli wyjaśnić łopatologicznie.

Demontaż starego dachu, jeśli używa się nowoczesnych narzędzi, trwa stosunkowo krótko. Zerwali wszystkie dachówki. Nie nadają się już do ponownego użycia, ale zostały skrzętnie zgromadzone. Dalsza rozbiórka to robota dla dwudziestu chłopa na czternaście godzin. Robotnicy spali na dachu, dwu pilnowało materiałów. Jeszcze by lokatorom coś głupiego do łbów strzeliło…

Elementy konstrukcyjne z drewna klejonego. Szkielet postawili następnego dnia. Jeszcze jeden dzień zajęło im wykonanie pokrycia wewnętrznego i zewnętrznego oraz izolacji. Wreszcie robota najtrudniejsza: na nowy dach trzeba nałożyć warstwę starych dachówek, tak aby wyglądał z grubsza jak przed zmianą. Po co mają się czepiać cwaniaczki z nadzoru budowlanego?

* * *

Księżniczka Monika zrezygnowała z prób nawiązania kontaktu ze współlokatorkami. Nie dogadają się, choć są „rówieśniczkami”. Wszelkie porozumienie wykraczające poza zdawkowe uprzejmości okazało się niemożliwe. Czasem tak bywa. Dziewczyny siedzą we trójkę i plotkują o życiu jakichś idoli – przygłupów. Potwornie tracą czas. Są przecież ciekawsze rzeczy, o których można podyskutować. Przeżywszy przeszło milenium, nauczyła się cenić każdą spokojną chwilę. A zatem słuchawki na uszy. Siadła na łóżku po turecku, oparła się o ścianę i wcisnęła play na walkmanie ukrytym w kieszeni szarej koszuli.

Pobliska biblioteka ma specjalny dział przeznaczony dla niewidomych czytelników. Można tam pożyczać nagrania książek na kasetach magnetofonowych. Słucha całymi godzinami. Oswaja się z językiem. Nieważnie, kiedy znów ruszy w drogę, tak czy inaczej, jeszcze jedno opanowane narzecze może jej się kiedyś przydać…

Ale nie chce stąd odchodzić. Stanisława… Miło spotkać kogoś, kto ją rozumie. Kogoś o podobnych doświadczeniach. Kogoś, kto pamięta jak dotkliwie gryzą pluskwy i jak niewiele światła daje oliwny kaganek. Dobrze mieć przyjaciółkę, która potrafi zrozumieć nas w pół słowa. I w sumie nie ma znaczenia ile mają lat. Bo i jak to liczyć? Przeżyła przeszło tysiąc. Nauczycielka raptem czterysta. Zużycie biologiczne organizmów jest zbliżone. Doświadczenie życiowe? Tu można by się spierać. Co lepsze: setki lat mieszkania w niewielkich bałkańskich, bizantyjskich i kaukaskich wioskach, czy czterysta lat włóczenia się po wszystkich zakątkach globu?

W czasie, gdy ona pędziła kozy na pastwiska, czując na sobie taksujące spojrzenia wioskowych starców, Stanisława stała się naprawdę światową damą. Jej charakter ukształtował się w miejscach, gdzie życie biegło szybko… Nie ma co porównywać.

Nie potrafi wyobrazić sobie nauczycielki inaczej, niż z książką w dłoni, podczas gdy ona czasem i przez dziesięć lat nie miała okazji przeczytać nic nowego… Gdy się urodziła, była księżniczką. Parę razy w życiu używała tego tytułu. Miała kilka domów… Potem fortuna odwróciła się, Monika była na górze, i znowu na dole…

Przymyka oczy. Najlepiej w sumie było w Gruzji. Lud pierońsko zabobonny. Raz żyła całe sto dwadzieścia lat we wsi i wszyscy wiedzieli, że jest wampirzycą, która nigdy się nie zestarzeje… Nie przeszkadzało im to. Postęp zaciska się pętlą na jej gardle. Wojny w Jugosławii miały jeden pozytywny aspekt. Totalny bałagan w papierach urzędów ewidencji ludności pozwolił jej stworzyć sobie fałszywe tożsamości… Ale teraz trafiła do bardziej cywilizowanych regionów Europy i zaczynają się kłopoty.

Jednocześnie czuje, że coś dziwnego wisi w powietrzu.

* * *

– Ze statystycznego punktu widzenia to niemożliwe – wyjaśnia Katarzyna.

Stanisława uciera w moździerzu kardamon. Mało kto potrafi docenić niezwykłe właściwości tej przyprawy. Alchemiczka unosi głowę i patrzy zaciekawiona na kuzynkę.

– Dlaczego?

– Ilu może być nieśmiertelnych? Na całym świecie?

Kuzynka milczy patrząc przez okno.

– Kamień filozoficzny podobno umieli uzyskać tylko Seton i Sędziwój – odzywa się. – Przy tym ten ostatni dostał recepturę od Setona. Wcześniej ponoć miał go Kelley, Anglik błąkający się po Europie Środkowej. Ale on nie umiał tego wytwarzać. Znalazł w starym grobie kulę z kości słoniowej wypełnioną proszkiem… A przynajmniej tak twierdził…

– Zastanawia mnie, czy przypadkiem… Jak stara jest alchemia? Chodzi mi o ideę.

– Hermetyści zawsze twierdzili, że sięga początków stworzenia, Hermesa Trismegistosa i inne takie bzdury. Sędziwój śmiał się z tego. Ale pod koniec XIX wieku znaleziono archiwa królów Asyrii w Niniwie, a wśród nich traktat zatytułowany „Wrota pieca”, pochodzący z VI wieku przed naszą erą.

– Jeśli wtedy stworzono tynkturę po raz pierwszy, to mogą po naszej planecie wędrować ludzie dwa lub trzy razy starsi niż Monika.

– Owszem. Ale nie sądzę. Statystyka, którą tak lubisz, wyklucza ich istnienie. Za którymś razem po prostu nie zdąży się uciec… Albo spadnie ze schodów.

– Niepokoi mnie ta mała. Jakie jest prawdopodobieństwo, że wampirzyca wpadnie właśnie na ciebie?

– Może coś ją przyciągnęło. Telepatia albo…

Katarzyna już wcześniej zauważyła, że myśli jej kuzynki są trochę leniwe. Brak jej sztuki dedukcji; umysł ma lotny, ale niekiedy zacina się. To kwestia innego wychowania, tego nie mogło zmienić doświadczenie życiowe…

– Telepatia… liczmy, że takich jak ty jest kilkaset. Zakładając, że alchemicy obdarzali tynkturą swoich uczniów, współpracowników i tak dalej…

– Mało prawdopodobne – wtrąciła.

– Dobra. Oblicz ile może być takich jak ty.

– Kelley nie żyje. Seton nie żyje. Avicenna… – zawahała się – nie wiem, to było kilkaset lat przed moimi narodzinami. Z uczniów Sędziwoja żyje jeszcze poza mną dwójka. Jeden to Jan Kopanicki, spotkałam go kilka razy; jakoś nie przywiązywał wagi do swego prawdziwego nazwiska. Jakie nosi obecnie?

– Skórzewski.

– Też ładnie… Sędziwój, o ile żyje… Nigdy nie spotkałam dwu pozostałych, a po tylu latach nawet nie pamiętam ich imion.

– Nie żyją – wyjaśniła Katarzyna, – dopadli ich ci, którzy usiłowali dorwać cię w szkole…

Zreferowała poznane w archiwach wyniki śledztwa.

– Kurczę, do dziś się zastanawiam, skąd oni wiedzieli?

– Mam hipotezę. Ktoś was wystawił. Ktoś, kto znał dobrze sekret Sędziwoja.

– Jest jeszcze jeden. Dymitr… – przypomniała

– Hmm. No właśnie. I o czym rozmawialiście?

W Katarzynie poprzedni zawód wyrobił pewne nawyki.

– Zapytałam o Sędziwoja. Powiedział, że od dawna go nie widział. I narzekał, że życie mu zbrzydło. A, chciał też wiedzieć, czy mieszkam w Krakowie. Tyle.

– Tamci dwaj zostali zamordowani w Krakowie… Mógł ich po prostu wystawić. Wyobraź sobie taką sytuację… Dymitr lubi sobie pożyć na wysokim poziomie i od czasu do czasu zabawić się.

– Fakt. Garnitur, który nosił, wyglądał jak prosto z katalogu…

– Ma do dyspozycji zapas tynktury, ale jak wiesz, można jej użyć na dwa sposoby. Albo przerobić na złoto, albo żyć dłużej. Złoto to pieniądze… Ale za posiadanie pieniędzy zapłacić musi krótszym życiem. Chyba że…

– Znajduje kilku mocno religijnych ludzi. Wmawia im, że jesteśmy wampirami, zresztą nieważne, co im powiedział. Tamta dwójka ginie w odstępie kilkunastu lat. Potem przychodzi kolej na mnie…