124157.fb2 Kuzynki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Kuzynki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Kolejne lata, Konstantynopol upadł, ale jego dominia jeszcze trwały. Wtedy łudziła się, że znajdzie sobie miejsce, gdzie mogłaby żyć… Ale kraje na Bałkanach ginęły jedne po drugich. I wreszcie nie było dokąd uciekać… Czuje na nodze dotyk skórzanej pochwy. Bułatowy sztylet był przy niej tamtej nocy. Ile razy musiała zabijać? Już drugiego dnia pogubiła się w rachunkach…

* * *

Ciepłe, jesienne popołudnie. Stanisława prowadzi swoją kuzynkę i księżniczkę Monikę ulicą Floriańską. W którymś z pobliskich zaułków uruchomiono gruzińską restaurację. Lekcje skończyły się wcześnie, pora akurat obiadowa. Należy zatem spróbować prawdziwego chaczapuri i popić je łykiem wina ałazni. Zeszły rok był w Gruzji czasem urodzaju na winogrona. Młode wino, dojrzewające w podziemnych stągwiach, na dobrze nasłonecznionych stokach opodal klasztoru Szwiomgwime, nie ma sobie równych. Niech się schowają francuskie sikacze…

Księżniczka poczyniła znaczne postępy w poznawaniu subtelnych niuansów polskiego języka, toteż widząc na szyldzie napis „Piwnica pod złotą pipą”, parsknęła delikatnym, dziewczęcym śmiechem.

– A cóż to za wszeteczny lokal?

– Pipa to chyba staropolskie zdrobnienie imienia Felicja? – Katarzyna podniosła wzrok na kuzynkę. Stanisława kiwnęła głową.

– Dawniej nazywano tak urządzenie służące do pompowania piwa z beczki – wyjaśniła i pociągnęła je dalej.

Głód nieco jej już dokuczał. Wprawdzie umiała wytrzymać bez jedzenia nawet kilka dni, ale trudno zaliczyć to do przyjemności.

* * *

Podziemia starej części Krakowa ciągną się kilometrami. To zupełnie inny świat, niedostrzegalny z powierzchni. Z niepozornej bramy schodki prowadzą w dół. A potem zaczyna się labirynt. Jedna piwnica, pasaż, druga, dziesiąta… Czasem leżą na jednej kondygnacji, czasem na dwu lub trzech. Zazwyczaj jeden system zajmuje przestrzeń pod jedną działką miejską. Czasem jednak, jeśli kilka kamienic przy ulicy należało do tej samej osoby, ich lochy łączą się ze sobą. Ba, trafiają się nawet eksterytorialne korytarze biegnące pod posesjami sąsiadów.

Kraków od dawien dawna był miastem kupieckim. Niegdyś w tych przepastnych podziemiach kwitło życie. Po zamurowanych dziś pochylniach staczano i wytaczano beczki z piwem, miodem i węgrzynem. Przez szyby prowadzące na powierzchnię, na bloczkach zjeżdżały worki z towarami, okute drewniane skrzynie, pęki skórzanych kapci. Kupcy odeszli, pozostało po nich tylko tchnienie wielu szczęśliwych stuleci. Dziś w piwnicach rozłożyły się dziesiątki lokali. Restauracje, puby, winiarnie. Śpiewy i toasty biją w ceglane stropy spojone doskonałą XVI-wieczną zaprawą. Do lochów, po latach zaniedbania, powróciło życie.

W „Piwnicy pod złotą pipą” jest drogo, ale dość sympatycznie. Teraz, w porze obiadowej, nie ma specjalnie dużo klientów. W niedużej salce siedzi ich dwu. Gdyby Stanisława przypadkiem zajrzała do tego pomieszczenia, zdziwiłaby się zapewne niepomiernie. Przy kuriach piwa obgadują swoje sprawy dwaj wspólnicy. Jeden z nich to jej stary znajomy, Dymitr, uczeń alchemika Sędziwoja. Drugi to Sieklucki, nauczyciel biologii z ich szkoły.

– Mam jej adres – powiedział biolog wyjmując z portfela kartkę złożoną we czworo. – Był w podaniu o pracę.

– Ciekawe tylko, czy autentyczny – westchnął drugi mężczyzna. – Mogła się dobrze zamaskować. Jesteś pewien, że to ona?

Wyjął z kieszeni fotografię wykonaną około 1880 roku i w zadumie obrócił ją w palcach.

– Całkowicie. Wyjaśnisz mi to?

Wahanie. Co powiedzieć kumplowi? Prawdę, półprawdę, skłamać?

– Ona żyje bardzo długo i nie starzeje się – odezwał się wreszcie. – Mój pradziadek i dziadek usiłowali ją dopaść.

– To przecież niemożliwe…

– Oczywiście – uśmiechnął się podsuwając mu zdjęcie. Wspólnik widział je wiele razy. Istotnie, podobieństwo prawie wyklucza pomyłkę.

– I co robimy dalej?

– No cóż, skoro wiemy, gdzie mieszka, trzeba będzie ją zabić.

– Tak po prostu zabić? – zafrasował się.

– No, nie zabić. Zlikwidować. Wampiry się likwiduje. Będziesz sobie potem mógł zrobić sekcję zwłok, to może być ciekawe. Nie mów, że masz opory. Twój błyskotliwy plan zdobycia milionów dolarów pochłonąłby więcej ofiar…

– Niekoniecznie – zastrzegł natychmiast. – Zaraźliwość nie jest aż tak duża, a w obecnych czasach można to leczyć. Liczę się z tym, że liczba zgonów nie przekroczy dziesięciu procent.

– Naprawdę Światowa Organizacja Zdrowia przyznaje piętnaście tysięcy dolarów za każdy stwierdzony przypadek czarnej ospy? – zdziwił się Dymitr.

– Tak. I od 1974 roku nie odnotowano ani jednego. Choroba w zasadzie wymarła. A ściślej, została wytępiona przez człowieka. Aż do tej chwili. Mam na zapleczu pracowni ośmiolitrowy baniaczek, a w nim kultury bakterii wyizolowane ze starych szczepionek. Teraz powolutku się namnażają na pożywce… Trzeba będzie poczekać kilka tygodni.

– Potrzebujesz aż tyle? Nie patrz z takim wyrzutem, to ty jesteś fachowcem od mikrobiologii.

– Nie, wystarczy kilka kropli, ale problem w tym, że bakterie w szczepionce były chemicznie wykastrowane. Rozmnażają się bardzo wolno. Każde następne pokolenie przechodzi selekcję naturalną. Najsłabsze giną, najsilniejsze rozwijają się najszybciej. Po kilkudziesięciu cyklach odzyskają dawny wigor. Wtedy będzie można się pobawić.

– Czarna ospa…

– Można powiedzieć, że walczę o przywrócenie bioróżnorodności – uśmiechnął się lekko nauczyciel. – Ratuję przed ostatecznym wyginięciem gatunek istot żywych.

– Jasne… I w nagrodę zainkasujesz milion dolców. Szkoda, że nie nagrodę Nobla.

– Jeśli ta Stanisława faktycznie jest wampirem i żyje ponad sto lat, to przebadanie jej organizmu może dać nam wiedzę wartą nagrody Nobla…

– Wybij to sobie z głowy. Twój plan z ospą jest wystarczająco ryzykowny…

Sztylety spojrzeń nad stołem. Spiskowcy znają się już ładnych kilka lat. Czasem się kłócą, ale przeważnie dogadują w pół słowa. Obaj jasno definiują swoje cele życiowe. Pożądają władzy, jaką dać może najpotężniejsza ich zdaniem siła istniejąca na świecie. Forsa.

* * *

Gruzińska restauracja jest szalenie sympatycznym miejscem, ale Stanisława ma zastrzeżenia. Jej zdaniem lawasz należy smażyć na oleju wyciskanym z orzechów, zaś fakt, że w karcie nie ma żadnego gruzińskiego wina, woła o pomstę do nieba. Księżniczka i Katarzyna z trudem powstrzymują chichot. Po prawdzie ma nieco racji… Monika spędziła wiele lat w Gruzji i tajniki tamtejszej kuchni nie są jej obce.

Zjadły obiad i teraz przy kawałku ciasta można spokojnie porozmawiać.

– Jeśli numer z kamerami nie powiedzie się, trzeba będzie namierzyć Sędziwoja inaczej – zaczyna Katarzyna.

– Dlaczego miałoby się nie powieść? – kuzynka spogląda na nią z niepokojem.

– Nie mówię, że tak się stanie, ale trzeba zabezpieczyć się na wszelki wypadek. Tego typu polowanie przeprowadza się wielotorowo… Potrzebuję czegoś, co nasza sekcja behawioralna określa mianem portretu psychologicznego…

Księżniczka Monika siedzi obok i słucha w skupieniu.

– Mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat, ale wyglądający nieco młodziej – mówi Stanisława. – Lubił chodzić w brązowym płaszczu z białą kryzą po brodą… Oczywiście od dawna nie używa tego stroju.

– Lubił się dobrze ubierać, czy też może nie przywiązywał do tego wagi? – pyta Katarzyna.

– Zawsze nosił czyste szaty. W tamtych czasach było to dość niezwykłe. Po prostu mało kto zwracał na to uwagę… On w pewien sposób nadążał za modą, a ściślej, narzucał otoczeniu swój styl.

Katarzyna notuje na kartce ubiór i stawia mały znak zapytania.

– Jego ulubione trunki? – pyta.

– O rany, lubił piwo. Tyle że wtedy każdy pił piwo, od małych dzieci po zniedołężniałych starców.

Była agentka przenosi zaskoczone spojrzenie na księżniczkę. Ta kiwa głową na potwierdzenie.

– Napój jak każdy inny – wzrusza ramionami. – Ale zupełnie nie przypominało waszego. Było gęściejsze i bardziej słodkie. I dużo słabsze. Zresztą na Bałkanach nie cieszyło się specjalną popularnością pijaliśmy raczej wino.

– Inne piwo – mruczy Katarzyna notując na kartce. – Mam pewien pomysł. Pijał wino?

– Czasami – jej kuzynka wytęża pamięć. – Zazwyczaj węgrzyna…

– Czyli tokaj – głośno myśli. – Wtedy był drogi?