124157.fb2
– Jadowite mają niedobre mięso – zauważyła księżniczka. – Choć pomaga na niektóre choroby.
– Skąd wiesz, że to jest jadowity wąż? – zdziwiła się Katarzyna. – Ja, szczerze powiedziawszy, widzę takie paskudztwo pierwszy raz w życiu.
– Ja też, ale… – pokazała ciemną plamę na powierzchni torby – to chyba jad…
– Możemy sprzedać do ZOO – zaproponowała Stanisława. – Jeśli to coś rzadkiego, niewykluczone, że dostaniemy trochę pieniędzy… Zaraz sprawdzimy – sięgnęła po atlas gadów. – O, jest. Żararaka. Występuje w Ameryce Południowej. E, niestety pospolita… No to może jednak do gara?
Kuzynka zamyśliła się głęboko.
– Dlaczego ktoś podłożył ją właśnie nam? – zapytała.
– Oj tam podłożył – parsknęła Stanisława, – pewnie przypełzła z Plant.
– Chłodno się robi, szukała zacisznego miejsca, by zapaść w sen na zimę – dodała Monika. – W górskich wsiach w Bośni zdarzało się. Te niejadowite nawet czasem trzymano w domach, załatwiały myszy skuteczniej niż kot.
– Chyba was pogięło! Egzotyczny wąż w środku miasta, a wy mówicie, że sobie przypełznął?! To nie jest brazylijska selva ani Kosowo – agentka nieco się zdenerwowała.
– No fakt – mruknęła Stanisława. – Może komuś uciekła? Ludzie teraz chętnie hodują różności… Przecież nie mamy wrogów. Chyba że…
– Chyba że jednak Dymitr – uzupełniła jej kuzynka. – Trzeba go odszukać, skoro jest w mieście. Jak go już znajdziemy, utniemy sobie z nim krótką, miłą pogawędkę… Wyjaśni się przy okazji to i owo. A po obiedzie wezmę taksówkę i odwieziemy to paskudztwo do ZOO.
– Tak, trzymanie czegoś takiego w domu to kłopot…
Zamyśliła się na chwilę.
– Prawdziwy problem będziemy miały, jeśli Dymitr znajdzie Sędziwoja przed nami – powiedziała poważnie.
Przyjemnie pełny żołądek, ciepła kurtka, rolki które trzeba odpiąć idąc przez łąkę. Konie dziś nie zostały wypuszczone na pastwisko. Jest zbyt mokro, a i stajennemu nie chciało się iść taki kawał… A tu jeszcze trochę roboty do wykonania. Odpowiednią blachę kupiła w supermarkecie. Literki z folii samoprzylepnej, puszka czerwonego lakieru samochodowego, puszka bezbarwnego… Godzinę później drzwi jej domku zdobi ponura, urzędowa tablica z białymi literkami:
Centralny magazyn odpadów promieniotwórczych
Mogilnik nr 6
Poniżej przybija jeszcze dwie. Jedną z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, drugą z międzynarodowym symbolem promieniotwórczości – jako tłumaczenie dla analfabetów. Teraz trzeba zająć się tylną ścianą szałasu. Nie ma już wystarczającej ilości desek, ale co za problem. Zostały dwie. A zatem zrobimy sobie mur… Nad rowem, opodal jej „łazienki”, znajduje się pokład gliny. Drobne, białe kamienie leżą na stosach koło pastwiska. Widocznie kiedyś było to pole, ktoś zbierał wyorane… Dwie deski, glina, kamienie, dobrze udeptać i następna warstwa. Ściana szybko rośnie w górę. Gdy wyschnie, nabierze twardości betonu.
W niewielkiej niszy piecyk typu koza. Monika wilgotną jeszcze glinę maluje na biało farbą akrylową. Niech wygląda jak murowana. Żeby nie kusiło… Kupiła solidny kawał surowej, wołowej szynki. Namacza ją teraz w wiaderku z solanką. Za kilka dni uwędzi i zawiesi u powały. Niech żyje choroba szalonych krów. Napaliła w piecu chrustem, na to podsypała warstwę węgla drzewnego. Wyciągnęła się na materacu z książką w ręce. Narzuciła owczą skórą kupiona od górali przy dworcu. I wreszcie poczuła, że jest u siebie. Dobrze mieć własny dom.
Alchemik wytrząsnął na stół zawartość małego, skórzanego woreczka. Dobre dwa gramy czerwonych kryształków. Dzieli to na dwie części. Z odrapanej walizki wyciąga niedużą wagę, kilka lasek ołowiu i grubą, blaszaną puszkę. Starannie odważa metal. Puszkę z ołowiem umieszcza w kominku. Za pół godziny się stopi. Połowę proszku wsypuje z powrotem do woreczka. To rezerwa na czarną godzinę. W powietrzu unosi się przyjemny zapach palonego drewna. Kominek dobrze grzeje, wiatr świszczę pomiędzy dachówkami. Po niebie suną niskie, burzowe chmury. Jesień…
Sięga pamięcią wstecz. Minęło sporo czasu, prawie cztery stulecia, ale wspomnienie pali go jak zadra. Deszcz rozbijający się o oprawione w ołów gomółki szkła w oknie… Umierający przyjaciel udziela mu błogosławieństwa…
Seton Cosmopolita podawał się za Anglika. Ciemne oczy i śniada karnacja przeczyły temu, lecz w tamtych czasach nikt się nad tym nie zastanawiał. Wspaniała epoka, wtedy nie używano paszportów, każdy był tym, za kogo się podawał… Tylko on znał jego prawdziwe imię. Arabski alchemik Geber, człowiek który jako pierwszy wydarł przyrodzie sekret destylacji alkoholu i tajemnicę kamienia filozoficznego. Przeżył prawie osiemset lat, by zginąć na skutek ludzkiej chciwości i własnej głupoty. Ech, druhu…
Ołów stopił się. Teraz na gorącą powierzchnię metalu alchemik rzuca szczyptę proszku. Miesza starannie. Trzydzieści obrotów wystarczy. Niedużą, stalową formę umieścił na parapecie, kładąc pod spód płytkę terakoty. Leje z puszki żółty metal. Formę łapie cęgami, zanurza w garnku z wodą. Syk i kłąb pary. Po pół godzinie można wyjąć sztabkę. Wygląda bardzo dobrze, ma szwajcarskie oznaczenie Credit Bank Suisse oraz informację o masie – 1 kilogram.
Alchemik kładzie ją na wadze. Kilogram i piętnaście gramów. Nigdy nie udaje się precyzyjnie trafić… Ale pewnie się nie pogniewają, jak kruszcu będzie odrobinę więcej. Co jeszcze? Prawdziwe sztabki mają wybity numer. Żaden problem. Z walizki wyjmuje puncę i młotek… Zrobić złoto to nie kłopot. Ale wymienić je na gotówkę – tu zaczynają się schody. W XVII i XVIII wieku bił holenderskie dukaty. Wtedy groził za to stryczek. Ryzykował, ale jego monety miały próbę nawet nieco lepszą niż prawdziwe, nigdy nie wpadł… Ciekawe, swoją drogą, co by mu zrobili współcześni Szwajcarzy?
Dziesiąta wieczorem. Monika dawno się ulotniła, żararaka stuka łbem o pokrywkę wiaderka. Katarzyna przeciąga się kusząco.
– Mam ochotę na małą przechadzkę – mówi. – Z gadem na smyczy, to znaczy w pudełku.
– ZOO już zamknięte – zauważa Stanisława.
– Owszem, ale pomyślałam sobie, żeby zanieść to paskudztwo do szkoły i odłożyć na miejsce…
– Sądzisz, że to Sieklucki?
– Może… Nie podoba mi się ten typek. Ma na zapleczu pracowni kilka akwariów z gadami. Myślę, że warto by sprawdzić, czy któreś nie jest czasem puste.
– Ale szkoła jest zamknięta na głucho…
Kuzynka pokazuje jej pęk kluczy. Wychodzą w chłód i wilgoć październikowej nocy. W taka pogodę żule zapadli na melinach, nie wyściubiają nosa za próg. Szkoła stoi ciemna, po murach spływa woda… Drzwi podłączone są do alarmu, ale Katarzyna już dawno poznała kody. Zatrzaskuje ciężkie, dębowe skrzydło. Zapala światło. Jeśli ktoś z zewnątrz zauważyłby błysk latarki, może zadzwonić po policję. A zatem do pokoju nauczycielskiego po klucze od pracowni i zaplecza.
Pakamera powitała ich kwaśnym zapachem amoniaku, wonią odchodów węży…
– O, niezła kolekcja – Stanisława kręci głową patrząc na solidny, stalowy regał.
Rusztowanie ciągnie się od podłogi do sufitu. Akwaria z rybkami, terraria z jaszczurkami, węży jest kilkanaście. Największe wrażenie robi dwumetrowy pyton. Na widok kobiet unosi płaski łeb i wysuwa rozwidlony języczek.
– Nie pokazuj języka, bo ci krowa nasika – mruczy Katarzyna i nie widząc zgorszonego wzroku kuzynki rozgląda się po pomieszczeniu. Wszystkie akwaria są pełne rozmaitej zwierzyny. Żadne nie stoi puste.
– Cholera, to chyba nie jego robota – wzdycha.
– To co robimy z naszym ciapusiem?
Kuzynka wypatrzyła duży słój z dziurkowaną pokrywką. Pewnie do trzymania owadów.
– Trudno, do rana jakoś się przemęczy.
Spokojnie wytrząsa jadowitego węża na blat, szybko, zanim się zorientuje, przygniata do desek rozwidlonym kijkiem. Stanisława chwyta żararakę za kark tuż przy głowie i pakuje do słoja.
– Zobaczymy reakcję pana profesora – mówi. – Zdziwi się, czy się nie zdziwi… Tak czy siak, da mu to do myślenia, niezależnie od tego, czy jest winny, czy nie. Co ty na to, żeby się tu troszkę rozglądnąć?
– Doskonały pomysł.
Pierwsza szafa wypełniona jest preparatami w słojach. Nic ciekawego, jakieś chrząszcze. W drugiej ośmiolitrowa butla z mlecznobiałą zawartością.
– O – cieszy się Stanisława. – Zacieru nastawił i bimberek będzie pędził…
Jej kuzynka oświetla zawartość latarka. Kręci głową.
– To nie bimber tylko hodowla jakichś kultur bateryjnych, ciekawe…
– Ano nic tu po nas. Chodźmy…
Na dworze zacina deszcz. Ochłodziło się, para z oddechów jest wyraźnie widoczna w ciemnościach.