124157.fb2
Postukała w klawisze i zalogowała się. Miała rację, że kazała zainstalować stałe łącze. Wpisała z pamięci kilka kodów. Baza stała przed nią otworem.
– No to do dzieła – mruknęła. – Sprawdzimy najpierw, gdzie w tym pięknym mieście znajdują się policyjne kamery…
Było ich osiemdziesiąt.
– Trudno ocenić, kiedy porwano Monikę. Prawdopodobnie między szóstą a wpół do ósmej rano. W szałasie zostały rolki, na których jeździła do szkoły i jej kurtka z biletem miesięcznym w kieszeni… To oznacza, że dopadli ją zaraz po przebudzeniu, gdy wyszła, aby się umyć. Prawie na pewno przyjechali samochodem… No to poszukajmy tego samochodu.
– Jak? – zdumiała się alchemiczka.
– Przy ulicy Półłanki wisi kamera rejestrująca natężenie ruchu ulicznego… – wystukała komendy i po kilku sekundach baza zaczęła pobierać film wykonany w godzinach odpowiadających czasowi porwania. Po dwudziestu minutach komputer Bazy zajął się identyfikacją wszystkich sfilmowanych pojazdów. Katarzyna tymczasem na przyspieszonym podglądzie przypatrywała się sznurowi aut.
– Szukam czegoś, co będzie wyglądało nienaturalnie – odpowiedziała na nie zadane pytanie Stasi. – Na przykład czegoś takiego jak to – zatrzymała klatkę. – Nowiutki mercedesik, do tego jeep. W sam raz, żeby przewieźć czterech byczków i wywieźć porwaną dziewczynę w bagażniku.
– Mamy ich?
– Nie wiem. To tylko jedna z możliwości. Równie dobrze mogli ją wywieźć w drugą stronę, albo w którejś z tych furgonetek… Cholera.
– Co się stało?
– System nie wychwycił numerów jeepa. Za to mamy właściciela mercedesa – palce przebiegły po klawiaturze z ogromną szybkością.
– CBŚ ma na niego furę materiałów – mruknęła. – Koleś nigdzie nie pracuje, a jeździ mercedesem. Jest podejrzewany o współpracę z gangiem…
– To by nawet pasowało.
– Nie możemy tego do końca założyć, ale może trzeba się będzie przejść i z ptaszkiem porozmawiać… Na razie sprawdzę jak inne filmy.
Trasę mercedesa można było prześledzić. Jeepa niestety nie. Wprawdzie kamery wychwyciły kilkanaście takich pojazdów, a system wyrysował ich trasy, ale nie było wiadomo, który jest tym poszukiwanym.
Zamyśliła się głęboko.
– Mogłybyśmy wykorzystać bazę do identyfikacji alchemika – powiedziała wreszcie. – Ale to po powrocie…
– Powrocie?
– Jest szesnasta. Nie wiem, czy zastaniemy naszego ptaszka w domu, ale można spróbować.
Wydrukowała sobie fotografię z dokumentacji, a potem wylogowała się z systemu i odłączyła komputer od stałego łącza.
Niewielka cela, półkoliście sklepiony sufit, okienko wychodzące na zamknięty dziedziniec. Po lewej stronie rząd portretów dawnych opatów i generałów zakonu. Po prawej ciężki, dębowy regał, zastawiony oprawionymi w skórę woluminami. Kilkaset ksiąg, najstarsze, sądząc po plecionych kapitałkach, pamiętają szesnaste stulecie. W kącie klęcznik z pulpitem, na nim otwarty brewiarz. Stare biurko z pociemniałego drewna orzechowego, wysokie renesansowe krzesło z rzeźbionym oparciem. Drugie składane dla gości. Ceglana podłoga, nierówna, wytarta przez tysiące stóp.
Mnich za biurkiem lustruje przybysza wzrokiem. Alchemik nie pamięta, że na ścianie naprzeciw okna wisi kilka portretów dobroczyńców i przyjaciół zakonu. W tym także jego… Wyblakłe oczy starca przenoszą się z twarzy gościa na portret i z powrotem. Podobieństwo jest uderzające. Gdy przed dwudziestu laty obejmował tę funkcję, przekazano mu kilka sekretów zakonu. Został też ostrzeżony, że kiedyś może nadejść dzień, gdy dawny przyjaciel powróci.
– Czego żądasz, synu? – zapytał, gestem wskazując krzesło.
– Zakon dominikanów zawsze był bliski mojemu sercu – Sędziwój nie odpowiedział wprost. – Czasy mamy ciężkie, więc jak to bywało w przeszłości, chciałbym wesprzeć was skromnym datkiem.
Połówka sztabki ze szwajcarskimi oznaczeniami spoczęła na blacie z cichym brzęknięciem.
– Czy wyznaczasz cel, na który mamy to przeznaczyć?
– Lepiej znacie swoje potrzeby…
Mnich w zadumie zważył kawałek metalu w dłoni.
– A więc ciągle żyjesz – mruknął – opowiadano mi o tobie. Jesteś alchemikiem…
– Owszem. Ale i wasz zakon zawsze parał się tą sztuką. Nawet kiedyś podpaliliście przy okazji miasto…
– Stare dzieje. Wypadek przy pracy – uśmiechnął się opat. – Zresztą sami też ucierpieliśmy, bo pożar strawił w pierwszej kolejności naszą siedzibę…
– Jak widziałem i dziś wasza pracownia nie stoi pusta. Obiło mi się o uszy, że istnieje tajna bulla papieska piętnująca „fałszywą naukę alchimistów”.
– Owszem, swojego czasu taka obowiązywała, jednak Jan XXIII ją uchylił na wieść, że mnisi prawosławni na świętej górze Atos podjęli prace. Nasz zakon, jako od wieków zgłębiający tajniki alchemii… Zresztą wiesz o tym.
– Wiem.
– Nie przybyłeś, synu, po to, aby nas oświecić?
– Jeśli wyrazicie takie życzenie.
Mnich pokręcił głową.
– Życie wieczne to zbyt duża pokusa – powiedział. – Duch ludzki jest zbyt słaby, by stawiać go przed takim wyzwaniem.
– Nie przesadzajmy z tą wiecznością… – skrzywił się.
– Kto wie, jak długo przeżyjesz? Może całe milenium… Zawsze byłeś naszym przyjacielem, więc będzie nam miło, jeśli nadal będziemy mogli wyświadczać sobie nawzajem przysługi.
Sędziwój skłonił głowę, ale nie odrzekł nic.
– Jak możemy się zrewanżować za hojną ofiarę? – zapytał opat.
– Ofiary wręcza się z potrzeby serca. Jednak istotnie przybyłem, by prosić was o pewien drobiazg.
– Jeśli tylko będzie to w naszej mocy…
Milczał przez chwilę.
– Usiłowałem odnaleźć piątkę moich uczniów. Prawdopodobnie nie żyją, ale muszę spróbować.
– Jak możemy ci pomóc?
– Gdyby ktoś o mnie pytał, dajcie mu to – położył na blacie wizytówkę z numerem telefonu komórkowego.
– Spełnimy twoją prośbę…