– Choćby i cały kilogram – na twarzy opata pojawił się uśmiech.
Mercedes parkuje na trawniku, a zatem ptaszek prawdopodobnie jest w domu. Czteropiętrowy blok w Nowej Hucie. Drzwi jak każde inne, dwa zamki gerdy.
Pokazała kuzynce, gdzie ma stanąć. Stanisława wyjęła z torebki nagana. Może się przydać. Katarzyna zadzwoniła i cofnęła metr od drzwi. Uśmiechnęła się słodko, żeby gangster, gdy spojrzy przez wizjer, zobaczył mile wyglądającą dwudziestolatkę. Nie spojrzał, otworzył od razu. Na widok blondynki z warkoczem aż oblizał się w duchu.
I w tym momencie czubek buta trafił go miedzy nogi. Gdy leciał do przodu, zainkasował dwa kolejne kopniaki: w splot słoneczny i szczękę. No dobrze, to ostatnie uderzenie trochę jej nie wyszło, za to złamała mu nos…
– Yyyy – zawył, gdy już mógł złapać oddech.
– Centralne Biuro Śledcze – pokazała mu legitymację.
A potem wepchnęła do mieszkania i weszła za nim. Stanisława szybko zlustrowała wszystkie cztery pokoje. Nikogo.
– Mam prawo do adwokata – wybełkotał.
– Gówno – powiedziała z przekonaniem i przyładowała mu jeszcze raz. – Gdzie byłeś dziś rano między szóstą a ósmą?
– W domu – odparł szybko i zaraz pożałował.
Umiejętnie zadany kopniak w kolano jest potwornie bolesny.
– Kłamiesz. Nie słyszałeś, że organom ścigania należy mówić wyłącznie prawdę? Co ci się stało w nogę?
Któreś z uderzeń musiało uszkodzić opatrunek; na dresie pojawiła się plamka krwi
– Skaleczyłem się…
– Kasiu – Stanisława pojawiła się w drzwiach kuchni z bułatowym sztyletem w ręce. – Miałaś rację.
– Gdzie jest dziewczyna? – agentka zwróciła się do byczka.
– Nie wiem.
Stanisława przeżyła czterysta lat, ale dotąd sądziła, że wyrażenie „wdeptać kogoś w podłogę” to tylko taka przenośnia. Efekt działań kuzynki był na tyle paskudny, iż cofnęła się do pokoju. Katarzyna skończyła. Dresiarz leżał na ziemi i charczał. Złamana ręka, potrzaskane żebra, zapuchnięte oko, zęby jak perły rozsypane po całym przedpokoju.
– Skłamiesz raz jeszcze i nie żyjesz – powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem. – I zrobię to tak, żeby wyglądało na robotę psychopaty – zacytowała kwestię zasłyszaną w jakimś filmie.
Uwierzył natychmiast.
– Naprawdę nie wiem – połamanymi palcami zasłonił się przed kolejnym ciosem. – Poszliśmy ją porwać z chłopakami, pobiła nas czterech, wtedy szef użył strzelby usypiającej…
– Zaczął gadać – poinformowała kuzynkę. – Dalej. Gdzie ją zabrał?
– Nie wiem. Pewnie do siebie.
– Gdzie mieszka? – zainteresowała się Katarzyna.
– Nie wiem…
– Nie pasuje.
Kuzynka znowu musiała wyjść. Gdy wróciła, dresiarz był już gotów zeznawać dalej. Kasia myła ręce pod kranem w kuchni. Buty trzeba będzie kupić nowe. Takie plamy ciężko wywabić.
– Naprawdę nie wiem – wycharczał. – Przysięgam. Kontaktujemy się z nim na komórkę.
– Numer – warknęła.
– To on dzwoni do nas. Jak jesteśmy potrzebni. Czasem raz w miesiącu, czasem rzadziej… Ale nie podaje nigdy swojego numeru.
Wzięła ze stolika jego telefon. Schowała do kieszeni.
– Po co ją porwał?
– Nie wiem, nie mówił nam.
Uniosła stopę do góry.
– A co dla niego robiliście? – zapytała.
– Włamania do mieszkań. Do kolekcjonerów; stare księgi, obrazy, dawna broń. Aż nas to zdziwiło. To nie była taka zwykła dziewuszka – dodał wypluwając jeszcze jeden złamany ząb. – Spuściła nam czterem łomot. Ona się tak szybko ruszała… Jakby nie była człowiekiem. Ugryzła mnie w nogę jakoś tak, że wyrwała dziurę jak po strzale z obrzyna…
– Jak się nazywa wasz szef? – zapytała mrużąc nagle oczy.
– Kazał mówić na siebie Dymitr.
Agentka zamyśliła się na chwilę.
– Jakbyś sobie coś przypomniał – wycedziła, – to masz zadzwonić. Jeśli włos jej spadł z głowy, wrócę, i cały blok usłyszy, jak umierasz.
Pokiwał zdefasonowaną gębą. Wyszły na korytarz.
– Jej? – zapytała tylko dla porządku.
– Nie sądzę, żeby w Polsce znalazł się drugi sztylet z bułatu. Po co Dymitr porwał naszą księżniczkę?
– Może ma to być przynęta na ciebie? – spojrzała z troską na kuzynkę. – O ile to ten Dymitr, o którym wspominałaś…
– Ja mu dam przynętę – zakręciła bębenkiem nagana.
Usłyszała ich kroki, gdy byli jeszcze daleko na korytarzu. Dwu. No cóż, bywało gorzej. Nie, w sumie nigdy nie bywało gorzej. Zawsze były szanse się bronić. Nóż w ręce, szabla, czasem same pięści… Zakuwano ją w kajdany, wiązano, ale zawsze jakoś potrafiła się uwolnić. Łańcuchem od kajdan też można udusić lub rozbić strażnikowi głowę… A teraz leży związana jak baleron… Cholera.
Przymknęła oczy. W odzyskaniu wolności nie będzie się liczyła siła, czy nawet jej szybkość drapieżnika. Tym razem jedyną nadzieję może pokładać w swoim umyśle. Jak sprowokować porywaczy, by ją uwolnili?
Weszli nieoczekiwanie. Liczyła uważnie. Dwa rygle w drzwiach i zamek zamknięty na dwa razy. Nie jest dobrze. Zamknęli drzwi za sobą. Na klucz. Ale nie zostawili na zewnątrz wspólnika, który zasunąłby rygle. A zatem trzeba drani pozabijać, zabrać klucze i droga ku wolności stoi otworem. No cóż, łatwe to nie będzie…
– Wiemy, że nie śpisz – warknął jeden z mężczyzn.