124157.fb2
– „Córka źle strzeżona” i „Jezioro łabędzie” lub „Gizelle” – odgaduje bez wahania.
Jego uśmiech oznacza, że odgadła prawidłowo. Uśmiech ten niesie też inną treść. Nowa nauczycielka zaczyna się dyrektorowi podobać. Trochę za młoda, ale będzie z pewnością znakomitym uzupełnieniem grona pedagogicznego.
Jak można wykorzystać dostęp do bazy danych obejmującej miliony obywateli naszego kraju? Można poszukać znajomych z podstawówki, rozpoznać osoby sfotografowane przypadkowo na wakacjach. Można uprzykrzyć politykom życie identyfikując ludzi, w towarzystwie których zostali uwiecznieni. Można też realizować pomysły zgoła idiotyczne.
Generał dysponował, oczywiście, systemami kontroli, pozwalającymi mu dyskretnie badać, czym zajmuje się jego podwładna. Szybko zorientował się, że nocami komputer używany jest do wyjątkowo dziwnych celów. Nic z tego, co robiła, nie było jednak nielegalne… Po głębszym namyśle zdecydował, że nie będzie interweniował. Póki wykonywała swoją pracę wzorowo i z zaangażowaniem, mógł przymykać oczy na drobne dziwactwa. Tego wieczora znowu została na noc w pracy…
Katarzyna Kruszewska zasiada do komputera. Wypija łyk mocnej herbaty. Wstukuje długie i skomplikowane polecenie. Odnaleźć ludzi, którzy zostali sfotografowani w odstępie co najmniej dwudziestu lat, a nadal wyglądają tak samo…
Zadanie nie wydaje się specjalnie trudne, jednak w pamięci bazy znajduje się przeszło miliard różnych fotografii. Znaczny odsetek to zdjęcia zbiorowe… Dziewczyna wstaje. Poprawia warkocz. Loguje się z drugiego stanowiska. Na płytę skanera kładzie fotografie portretu Stanisławy Kruszewskiej kupione w kasie muzeum. Polecenie podobne. Odnaleźć wszystkie zdjęcia. Ignorować daty ich powstania.
Za blokami pamięci stoi łóżko polowe. Można się trochę zdrzemnąć. Komputer jest naprawdę szybki, ale wykonanie takiej pracy zająć musi minimum osiem godzin. Przyniesiona z domu poduszka, szary służbowy koc. Można spać… Aż do rana…
Jest tak zmęczona, że nawet herbata nie przeszkadza jej zapaść w głęboki sen.
Dwa tygodnie od powrotu do Polski. Cały regał wypełniają książki. Podniszczone i nowe, wygrzebane w antykwariatach i kupione w księgarniach. Niektóre to jej starzy przyjaciele. Inne dopiero musi poznać. Na razie osiemset pozycji. Wydanie „Marii” Malczewskiego z 1882 roku ma w środku jej ekslibris. Strony pożółkły, płócienna, złocona okładka uległa wyszmelcowaniu, ale przyjemnie jest trzymać to w ręce. Nie przywiązywała nigdy specjalnej wagi do otaczających ją przedmiotów. Wyjątek stanowiły tylko szable – pamiątka… Na głowni jednej z nich ciągle jeszcze widać rdzawy zaciek. Nie lubiła wracać myślą do tamtych spraw.
Teraz z książeczką w dłoni siedzi na szerokim parapecie. Odczytuje na głos ulubione ustępy. Jej myśli leniwie krążą wokoło wszystkich księgozbiorów które kiedyś zgromadziła. Gładzi w zadumie wytarty grzbiet książki. Za trzy, może cztery lata trzeba będzie znowu opuścić Kraków. Już czuje smutek przed rozstaniem. Lubi to miasto. Ale nie może zostać. Książka… Może zabierze ją ze sobą?
Blady świt nad Warszawą. Agenci CBŚ atakują, niepozorną willę na Mokotowie. Gospodarz nawet nie próbuje stawiać oporu. Jest kompletnie zdezorientowany. Kują mu ręce kajdankami. Analiza trzystu fotografii operacyjnych oraz badania zdjęć zawartych w blokach pamięci bazy, pozwoliły zidentyfikować go jako nieformalnego przywódce polskich grup przestępczych. Dotąd pozostawał poza wszelkimi podejrzeniami… Agenci obszukali go, ale nie ma przy sobie broni ani trucizny. Pakują do nieoznakowanej furgonetki… Sejfy w piwnicy kryją półtorej tony złota, trzydzieści milionów dolarów oraz bardzo ciekawą dokumentację. Nawet jeśli dobry adwokat zdoła go wybronić w sądzie, to zgromadzona fortuna zaciąży kamieniem u szyi. Sąd można przekupić lub wywieść w pole. Urzędu Skarbowego – nie. Za kierowanie mafią grozi pięć lat. Za oszukiwanie fiskusa – piętnaście.
Daleko stamtąd, na składanym łóżku budzi się Katarzyna. Pakowany do nyski gangster nie podejrzewa nawet, że to ona napisała programy komputerowe, które umożliwiły jego identyfikację…
Dziewczyna przeciąga się, podchodzi do komputera. Zadanie zostało wykonane. Osiemdziesiąt fotografii. Na sześćdziesięciu widnieje jej kuzynka. Na pozostałych wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Kuzynki system nie zdołał zidentyfikować, ale jego rozpoznał. Fotografie można pogrupować w kilka zbiorów. Najstarsze pochodzą z okresu zaborów. Miał kilka zawodów: był oficerem, potem pracownikiem straży bankowej, następnie znowu wojskowym i strażnikiem przemysłowym w Muzeum Narodowym. A obecnie… Obecnie pracuje jako ochroniarz na Zamku Królewskim w Warszawie. Każde nowe wcielenie starannie dobrane; nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż osiem – dziesięć lat. Zmieniał miasta i środowiska. Zacierał ślady. Ale baza odnajdzie każdego i wszędzie…
Mała służbowa łazienka, gruby ręcznik frotte, trzeba się trochę odświeżyć przed wyruszeniem na spotkanie z człowiekiem, który oszukuje czas… Ma co najmniej sto sześćdziesiąt lat, a ciągle wygląda na niespełna czterdzieści.
Jak zareaguje? Trudno powiedzieć. Czy młoda dziewczyna ma szansę w starciu z kimś, kto tak długo pracuje w zawodach wymagających wzmożonej czujności?
Krytycznie ocenia swoje możliwości. Krótki, masywny nóż przykleja plastrem do łydki. Cienkie, trzydziestocentymetrowe ostrze dobrze mieści się w grubym warkoczu. Kaburę z pistoletem zakrywa brązowa, skórzana kurtka. W zewnętrznej kieszeni Katarzyna chowa jeszcze dwunastostrzałowy rewolwer na naboje jak do kbks. Kiedyś należał do czeczeńskiego powstańca. Wygląda niepozornie, ale robi w człowieku dziury, które trudno byłoby nakryć kapeluszem…
Ogląda się krytycznie w lustrze. Poprawia fortepianową strunę do duszenia, aby nie wystawała ze szwu spodni. Jest gotowa. Powinna poprosić o ochronę, lecz pójdzie na spotkanie przeznaczenia samotnie. Jak zawsze.
Czym jest szczęście? Trudno powiedzieć. Ma ono wiele twarzy. Żołnierze z polskiego batalionu KFOR czerpią je z faktu, że w ich bazie znalazła bezpieczne schronienie młodziutka, złotowłosa Serbka. Mają z dziewczyny masę pożytku. Opłacało się zaryzykować życie, żeby ją ratować. Okazało się, iż świetnie gotuje. Od kiedy zaczęła pomagać w kuchni, posiłki nagle odzyskały smak. Malinowski uczy ją mówić po polsku, więc po służbie jest z kim pogadać…
Dużo czyta, szlifuje język. Wypytuje ich o treść książek, których nie mają w biblioteczce. Służba tutaj jest zupełnie rutynowa. Mijają dni, podobne do siebie jak krople ponurego, wrześniowego, bałkańskiego deszczu… Obecność dziewczynki sprawia, iż nie jest nudno.
Można powiedzieć, że okręciła sobie kompanie wokół palca. Chce w zamian tyko jednego. Wyjechać z Jugosławii. Na zawsze. Nie pytali nigdy, dlaczego Albańczycy chcieli ją zamordować. Monika Stiepankovic też nie porusza tego tematu. Kapitan sprawdza możliwości. Dziewczyna nie ma tu żadnej rodziny. Należy do mniejszości narodowej zagrożonej prześladowaniami. Nie chce jechać do Serbii, jest w połowie Bośniaczką. Boi się. Wszyscy żołnierze pragną poprzeć jej wniosek o azyl w Polsce.
Szkoda, że nie ma już żeńskich szkół. Choć właściwie są, ale jest ich tak niewiele… Szkolnictwo koedukacyjne to jednak nie to samo. A jej się poszczęściło. Została lektorką w prywatnym żeńskim liceum.
Upięła włosy w wysoką, chińską fryzurę, poprzetykaną szpilami. Inne nauczycielki gapią się na nią, ale żadna nie pokusiła się o komentarz. Stanisława przymyka oczy i przypomina sobie te wszystkie poprzednie razy. Zawsze to samo. Współpracownicy podświadomie wyczuwają w niej coś obcego. Może to kwestia wieku, może sposobu bycia… Może nienaganny strój i ekstrawaganckie, w ich pojęciu, uczesanie w jakiś sposób budzą niechęć? Czy zawsze już tak będzie: sympatia uczennic i rezerwa nauczycieli? Dziewczęta skończyły pisać zadanie z gramatyki. A zatem pora popracować.
Starannie akcentując czyta fragment tekstu dotyczącego przepychu dworu ostatnich Ludwików. Ćwiczenia z rozumienia na słuch. Cholernie ważne. Dobrze, że zaczepiła o Francję i osłuchała się przez kilka miesięcy z nowym słownictwem i akcentem. Bo raczej nie zdałaby państwowego egzaminu mówiąc osiemnastowiecznym dialektem, choćby był to dialekt paryski…
Tak, dwór ostatnich władców Francji… Totalne bagno moralne i obyczajowe. Rozpustnicy i brudasy, załatwiali się w zakamarkach pod schodami, sikali w krużgankach i myli się jak najrzadziej… Pamięta smród panujący w Luwrze. O tym w czytance nie napisano. Ani o gwałceniu służby. Dobrze, że się szybko stamtąd wyrwała. Osiemnasty wiek, oby sczezł… W tej epoce mieli około czterystu słów dla określenia pewnego szczegółu kobiecej anatomii.
Przerywa czytanie i uśmiecha się do swoich myśli. W domu spróbuje je sobie wszystkie przypomnieć. Ciekawie będzie sprawdzić, czy zapamiętała więcej niż połowę… A może napisze słownik archaicznych wulgaryzmów? Tylko komu to potrzebne? Obok wspomnień mogących uchodzić za zabawne, jak cierń tkwi także inne. Noc w gospodzie na prowincji, drzwi wyłamane przez rozjuszony tłum. Pół setki ludzi pijanych strachem. Nabrzmiałe nienawiścią twarze, dłonie trzymające krzyże, pochodnie i osikowe kołki… Niełatwo dwudziestolatce przerąbać sobie drogę szablą przez rozjuszoną tłuszczę…
W klasie panuje cisza. Uczennice widzą, że nauczycielka pogrążona jest w zamyśleniu, ale nie mają jej tego za złe. W ciągu tej pierwszej godziny nauki zorientowały się, że pod każdym względem przewyższa swoją poprzedniczkę. Poczuły jej talent i prostotę, z jaką tłumaczyła im zawikłane zagadnienia francuskiej gramatyki. Lektorka jest tak cudownie inna, swobodna w swojej naturalnej elegancji. Jej wypowiedzi pozwalają wyczuć żywą i błyskotliwą inteligencję, a także poczucie humoru. Nie wątpią, że będzie surowa i wymagająca, ale już ją polubiły… Skąpe pochwały będą dla nich najwyższą nagrodą.
Patrzy na dziewczęta spokojnym spojrzeniem doświadczonego owczarka pilnującego stada owiec. Umie narzucić swoją władzę masie. Bez tego nie przeżyłaby prawie połowy milenium…
Zamek Królewski w Warszawie kryje liczne skarby i pamiątki narodowe. Jest dobrze pilnowany. Od zewnątrz monitoruje go prywatna agencja ochrony mienia, w środku czuwa jego własna straż. Można oczywiście kupić bilet i wędrować sobie po salach ekspozycyjnych, ale aby wejść na zaplecze, trzeba być nie byle kim. Od strony Wisły, w dawnych zamkowych ogrodach, pracują archeolodzy. Remont Arkady Kubickiego i prace ziemne pozwoliły zajrzeć głęboko w przeszłość…
Katarzyna Kruszewska idzie spokojnym, miarowym krokiem, mijając studentów. Wykopaliskami kieruje doktor Tomasz Olszakowski, znany w środowisku jako dobry fachowiec, niestety sadysta i psychopata, który uważa, że jeśli on jest w stanie machać łopatą szesnaście godzin na dobę, to i studenci dadzą radę…
Badania mają charakter ratunkowy i właściwie już się kończą. Idzie jesień, jest zbyt chłodno, by grzebać w ziemi. Potem będzie zima, wszystko skuje mróz… Wiosną ruszą prace budowlane. Skarpę należy podeprzeć, bo zamek zjedzie do Wisły… Trzeba kończyć. Archeolodzy przerywają na chwilę robotę i odprowadzają spojrzeniem blondynkę z grubym warkoczem, która mija ich idąc brzegiem wykopu. Z czyichś ust wyrywa się ciche westchnienie. Nieczęsto uroda tak doskonale współgra z życzliwym i przyjaznym wyrazem twarzy.
Zamkowy ochroniarz, pilnujący wykopalisk, siedzi na kamiennej płycie, leżącej na stosie wykopanej ziemi. Dziewczyna czuje tremę. Na szczęście, podczas szkoleń w CBŚ nauczono ją, jak sobie z tym radzić. Najlepiej przełamywać od razu.
– Pan Jan Skórzewski?
Odrywa spojrzenie od wykopów.
– Czym mogę służyć?
Mięśnie grają pod opalona skórą. Jest silny. I domyślny. Wyczuwa bezbłędnie niebezpieczeństwo.
– Katarzyna Kruszewska, Centralne Biuro Śledcze – przedstawia się okazując identyfikator.
Jego brwi wędrują do góry. Zdziwienie. I lekki strach. To normalne u ludzi, którzy posługują się fałszywą tożsamością.
– Mam kilka pytań odnośnie pańskiej poprzedniej pracy.
Lekko kiwa głowa.
– Której pracy?
– W czwartym warszawskim wydziale ochrany. Inwigilował pan niejakiego Feliksa Dzierżyńskiego…
Czasem przestępca, który ukrywa się przez dłuższy czas, przy aresztowaniu odczuwa natychmiastową ulgę i rozluźnienie. Spada z niego napięcie. Uczyła się o tym.
– Nie ma pani pojęcia, co to było za ścierwo – uśmiechnął się. – Naprawdę chce pani o tym porozmawiać? – gestem zachęcił ją, by usiadła.
– W zasadzie nie – odparła. – W pańskim życiu są zapewne ciekawsze epizody. Na przykład ewakuacja depozytów NBP do Rumunii w 1939 roku…
Kiwnął głową.
– Jak głęboko pani dotarła? – zapytał.
– Do lat siedemdziesiątych XIX wieku.
– Ten tam – wskazał gestem Olszakowskiego, który właśnie tłumaczył coś studentom odbywającym praktyki – za nic w świecie nie chce uwierzyć, że jeszcze metr, a dogrzebią się do zawalonych pomieszczeń oficyny saskiej. To był taki niski budynek, w którym mieszkała zamkowa służba. Podczas budowy arkad zerwano tylko dachy, a pomieszczenia napełniono ziemią, traktując je jak dodatkowy mur oporowy chroniący przed naciskiem skarpy – wyjaśnił.
– Arkady Kubickiego? Przecież to był nadworny architekt Stanisława Augusta Poniatowskiego.