124157.fb2
– Mamy system komputerowy, pozwalający rozpoznawać twarze i porównywać fotografie – odpowiedziała. – W naprawdę dużych ilościach. Około miliona sztuk na sekundę.
– I tak pani na mnie trafiła – domyślił się. – Co planujecie dalej?
– Nie wiem. Życie z kilkoma stuleciami na karku nie jest przestępstwem… Nie możemy też pociągnąć pana za pracę dla carskiej ochrany, bo to się przedawniło jakieś pięćdziesiąt lat temu. Zresztą zwalczanie socjalizmu traktować można jako zasługę. Podziemia niepodległościowego pan nie prześladował, więc dajmy temu spokój… Posługiwanie się fałszywymi dokumentami to poważne wykroczenie, ale jest mi obojętne. Ani razu nie trafił pan do kartotek policyjnych, co moim zdaniem świadczy o tym, że nie ma pan przestępczych skłonności… Raczej wręcz przeciwnie, wybiera pan zawody, w których może chronić ludzkie życie i mienie.
Myślał przez chwilę.
– Pani nie wpadła tak tylko porozmawiać – powiedział. – Kierują panią inne cele… I nie jest tu pani służbowo.
– Szukam kogoś. W którym roku się pan urodził?
– Dokładnej daty nie powiem. Wtedy trochę mniejszą przy wiązywano do tego wagę. Przypuszczam, że mógł to być rok 1576, może 1578… Pamiętam dobrze epidemię dżumy z 1589, miałem wtedy jakieś dziesięć, może jedenaście lat. Piłem eliksir w 1606, a biologicznie miałem około trzydziestki.
– Eliksir – podchwyciła.
– Z czerwonej tynktury, którą powszechnie zwie się kamieniem filozoficznym – wyjaśnił spokojnie. – Byłem czeladnikiem u mistrza Sędziwoja z Sanoka.
– Ilu was jest, nieśmiertelnych?
– Nie przesadzajmy z tą nieśmiertelnością – skrzywił się. – To tylko przedłużenie życia. A ilu jest? Nie mam pojęcia. Było nas sześcioro. Pani krewna, Stanisława Kruszewska, była najmłodsza.
Spojrzała na niego zdumiona.
– A kogo innego mogłaby pani szukać? – uśmiechnął się kącikami ust. – Pamiętam ją. Miła osóbka, tylko zupełnie nie pasowała do swojej epoki. Najlepiej czuła się chyba w XIX wieku…
– Spotkał ją pan?
– Kilka razy. Wpadliśmy na siebie podczas balangi z okazji koronacji Poniatowskiego. Później była damą dworu u księcia namiestnika Konstantego. Wiem, że mieszkała w Krakowie w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Pracowała jako nauczycielka w prywatnym gimnazjum dla panien…
– Chcę ją odszukać.
Milczał wpatrując się w dno wykopu. Archeolodzy właśnie odsłaniali koronę ceglanego muru.
– Nie umiem pani pomóc – powiedział wreszcie. – Nie widziałem się z nią od przeszło stu lat. Nie wiem nawet, czy żyje… Życie nie jest tak proste jak film… Nie umiemy się rozpoznać, nie latamy też z mieczami, by obcinać sobie głowy… Po prostu odrobinę udało nam się nagiąć pewne prawa natury. I coraz bardziej grzęźniemy w biurokracji. Sto lat temu zdobycie fałszywej tożsamości nie stanowiło problemu… Dziś staje się powoli niemożliwe.
– Ona nie popełniła żadnego błędu. Znalazłam jedynie garść drobiazgów, prawie nic.
– Ale może pomoże pani to, że jest obsesyjnie przywiązana do swojego nazwiska. Zawsze do niego wracała, gdy tylko wymarli ludzie, którzy mogli ją pamiętać… Przy odrobinie szczęścia nosi je także dzisiaj…
– Nasze bazy danych jej nie odnotowały pokręciła głową. – Musiała zmienić…
Z torby wyjęła garść czarno-białych wydruków komputerowych.
– To jest z lat dwudziestych – pokazała powiększony kadr. – Stała w tłumie z wiązanką kwiatów podczas obchodów rocznicy odzyskania niepodległości… A to z lat sześćdziesiątych – jubileusz Teatru Wielkiego. Tu uchwycił ją fotograf w kolejce po mięso, czasy okupacji…
– Lubiła teatr – przypomniał sobie. – Obsesyjnie… Może nadal uczęszcza na przedstawienia?
– No, trudno – wstała. – Proszę spać spokojnie. Nikomu nie zamierzam zdradzić pańskiej tożsamości.
– Bazy danych, analiza zdjęć, coraz trudniej będzie się wymknąć… – westchnął. – Za jakieś dwadzieścia lat sieć wokół mnie zgęstnieje do tego stopnia, że będę musiał chyba ukryć się gdzieś, gdzie nie sięga cywilizacja… Niezbyt kusząca perspektywa. Odprowadzę panią.
Przeszli koło wykopu. Archeolodzy plantowali powierzchnię i teraz na podłożu wyraźnie rysował się zarys kilku niedużych pomieszczeń oraz korytarza biegnącego wzdłuż skarpy.
– Drugi pokój od lewej – szepnął jej na ucho. – Może gdzieś w gruzie leży jeszcze moja ulubiona fajka…
Odprowadził ją do bramy.
– Proszę wpaść jeszcze kiedyś – zaprosił. – Miło było panią poznać.
Praca w szkole mile wypełnia czas. W wolnych chwilach Stanisława siedzi w Bibliotece Jagiellońskiej. Lata dziewięćdziesiąte to prawdziwy wysyp pisemek dla rozmaitych wariatów. Teorie Danikena, horoskopy, artykuły o sektach religijnych… Totalny miszmasz. Kolejne roczniki „Czwartego Wymiaru”, „Nieznanego Świata”, „Nie z tej ziemi”, „Magii”… Szuka informacji. Trzy lata temu duch alchemika Sędziwoja grasował w Nowym Sączu. Ubrany w strój z epoki wałęsał się w podcieniach przy Rynku. Widziało go kilkanaście osób. Co skłoniło go do paradowania w ubiorze z XVII wieku? O ile oczywiście to Mistrz, a nie jakiś miejscowy dowcipniś. Zwariował, czy może wręcz przeciwnie? Mógł obliczyć, że zapas tynktury skończył im się i daje znać, gdzie go szukać…
Cicho buczą pompy tłoczące ciekły azot przez instalacje banków pamięci. Korkowa tablica z przypiętą garścią zdjęć dziewczyny, która od prawie czterystu lat wędruje po świecie. Obok spis zawodów: nauczycielka, dama do towarzystwa. Zainteresowania: teatr. Niewiele tego… Za mało danych. Sportretował ją Witkacy, ale ta wiedza wynika wyłącznie z podpisu pod obrazem – podobieństwo tak odległe, że komputer go nie wychwycił…
Katarzyna Kruszewska wsłuchuje się w delikatny szum. Ciekły azot… sto dziewięćdziesiąt stopni poniżej zera… Na samą myśl o tym robi jej się chłodno.
Pracuje. Fotografia ze szkoły podstawowej w Pruszkowie z lat siedemdziesiątych. W tylnym rzędzie wysoki, jasnowłosy chłopak. Kto mógł przypuścić, że trzydzieści lat później będzie jednym z najbardziej poszukiwanych bandziorów? Teraz jednak należy zidentyfikować tych obok niego. Kumple na fotografiach zbiorowych zazwyczaj stają obok siebie. Więzy przyjaźni zadzierzgnięte w podstawówce są szczególnie silne… W strzelaninie brali udział jeszcze dwaj osobnicy. Program generuje postarzone wizerunki uczniów. Trzeba pokazać je świadkom. Może przypadkiem uda się trafić na drani? Jasnowłosy ukrywa się w Poznaniu. Dwa dni temu jego twarz zarejestrowano na filmie z dworca kolejowego w tym mieście. Tamtejsza policja dostała portrety pamięciowe. Wszystkie agencje pośredniczące w wynajmie nieruchomości zostały ostrzeżone… Wpadnie. To kwestia czasu.
Robota wykonana, można się pobawić. Fotografia tłumu podczas obchodów piątej rocznicy odzyskania niepodległości. Zasada ta sama: kto stoi obok? Cztery niezidentyfikowane postaci. Jakieś dziewczynki, młoda kobieta tuż za Stanisławą Kruszewską. To Helena Rzeszotarska – właścicielka prywatnej żeńskiej szkoły na warszawskiej Pradze. Z tej szkoły pochodzi kilka fotografii znajdujących się w bazie danych. Porównanie szczegółowe. Dwie dziewczynki obok siebie, niedaleko od nauczycielki. Zdjęcie klasowe, późniejsze o trzy lata, ale i tu stoją razem. Program niezbyt radzi sobie z rozpoznawaniem tak młodych osób, ale system sygnalizuje, że wykonane zostało z prawdopodobieństwem sięgającym 63%… Fakt, że trzymają się za ręce, zamienia prawdopodobieństwo w pewność. Kolejna fotografia. Uczennice w trakcie ćwiczeń gimnastycznych. Trzeba przyznać, że szkoła miała bardzo nowoczesną, jak na tę epokę, salę. Nauczycielka stoi bokiem. System spróbował ją rozpoznać. Prawdopodobieństwo około 30%.
Palce Katarzyny przebiegają nad klawiaturą. Szybko trafia na barierę. Brak danych. Ale zna miejsce, gdzie może to sprawdzić. Niechętnie opuszcza swój bunkier…
Jesień to taki paskudny okres, gdy uczniowie muszą chodzić do szkoły. Ale w tym przypadku to dobrze. Szkoły w lecie bardzo dziwnie pracują. A ona potrzebuje pogadać z pewnym dyrektorem…
Energicznie zapukała do drzwi i weszła do środka. Mężczyzna w średnim wieku, wąsaty, wbity w bordowy garnitur, oderwał wzrok od rozłożonych papierów. Z jego miny wydedukowała, że nie ucieszył się z niezapowiedzianej wizyty. W bezpośrednim kontakcie z przeciwnikiem ważne jest uprzedzenie ciosu. Mówiąc naukowo, przejęcie inicjatywy strategicznej.
– Katarzyna Kruszewska, Centralne Biuro Śledcze – okazała identyfikator.
– Moi uczniowie znowu coś zmalowali? – zasmucił się człowiek za biurkiem.
Ważne, by nie odpowiadać wprost. Utrzymać wroga w niepewności, aż do zadania ostatecznego ciosu…
– Mam kilka pytań.
– Proszę – gestem zachęcił, aby usiadła.
– Wedle moich informacji, liceum pańskie kontynuuje tradycję prywatnej szkoły żeńskiej, będącej własnością Heleny Rzeszotarskiej…
– Owszem – skinął dostojnie głową, a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.
– Potrzebuję dzienników klasowych z 1923 roku i, powiedzmy, z pięciu kolejnych lat.
Zdumienie pogłębiło się.
– Ścigacie jakąś dziewięćdziesięcioletnią staruszkę?
Na pytania niewygodne można odpowiedzieć, odpowiedzieć wymijająco, albo wcale nie odpowiedzieć. Można też rzucić coś, co zniechęci zbyt dociekliwego rozmówcę do dalszych pytań.