124547.fb2
– Nie wiemy. Nie próbowaliśmy wymyślać innego.
– Dlaczego wybrano właśnie ten, nie inny?
– Nie było innych.
– Więc, opracowując schemat działania nowego społeczeństwa epoki automatyzacji, nie próbowano dyskutować różnych rozwiązań?
– Nie. Tego modelu nikt nie dyskutował. On został nam dany… w formie gotowej do wprowadzenia.
– Nie rozumiem?
– Pracując z nami, zrozumiesz to prędzej, niż się spodziewasz! – Rascalli odruchowo rozejrzał się po pustym gabinecie i zniżywszy głos, dodał przechylając się przez biurko w stronę Sneera. – Ten przedziwny system organizacji i kierowania społeczeństwem został nam narzucony!
– Przez kogo?
– Przez siłę, o której nie wiemy prawie nic poza tym, że jest nieomal wszechpotężna! Ta właśnie siła kazała nam zorganizować wszystko w taki sposób, czyniąc nas, nadzerowców, odpowiedzialnymi za wprowadzenie w życie całego programu i czuwanie nad jego realizacją!
– Cóż może stanowić tak wielką siłę, zdolną narzucić swoje plany całej planecie? Jakaś grupa terrorystów, dysponująca środkami globalnego zniszczenia? Mafia, grupa zwariowanych uczonych? Czy może zbuntowany superkomputer, sterujący całą energetyką?
– Nie, nie… Wszystko, co wymieniasz, nie byłoby jeszcze najgorsze, nawet razem wzięte. To dawałoby chociaż nadzieję, cień szansy wyrwania się spod wpływu. Niestety! Siła, która nad nami zawisła, nie pochodzi stąd…
– Skąd?
– Z naszej planety.
– Obca interwencja z kosmosu?
– Niewiele wiemy o nich i nie dowiemy się więcej, nit oni chcą nam przekazać. – W głosie Rascallego brzmiała melancholia i gorycz. – Nie mamy szans w konfrontacji z nimi. W dawnych czasach brano pod uwagę różne warianty możliwych kontaktów z inteligentnymi przybyszami z głębin wszechświata. Rozpatrywano zbrojną inwazję powodującą zniszczenie naszej cywilizacji i światłą pomoc wyżej rozwiniętych istot; kolonizację i braterską współpracę; nieporozumienia i przyjaźń. Lecz były to wszystko pomysły na naszą ludzką miarę. Wariantu, będącego konglomeratem wszystkich wymienionych wersji, nikt nie przewidywał. Ci, którym musimy się podporządkowywać, nie są, sensu stricte, niczyimi wrogami.
Oni są po prostu fanatykami! Fanatykami na skalę całego dostępnego dla nich kosmosu, zadufanymi we własnej inteligencji, która jest niewątpliwa, oraz we własnej słuszności i nieomylności! Przybyli tutaj, by obdarzyć nas wymyślonym przez siebie modelem społeczeństwa istot rozumnych, uznanym przez nich za uniwersalny i najlepszy, dla wszystkich społeczeństw istniejących w kosmosie, które osiągają wysoki poziom rozwoju wiedzy i automatyzacji środków produkcji. Model ten upowszechniają, gdzie tylko znajdą odpowiednio rozwiniętą cywilizację! Działalność swą traktują jako posłannictwo, dziejową misję swojej rasy, która pierwsza w kosmosie osiągnęła najwyższy poziom wiedzy społecznej i była w stanie taki optymalny model stworzyć. Jako ci najmądrzejsi, nie dopuszczają do dyskusji nad słusznością swych przekonań! Działają jak ongiś rycerze zakonni, krzewiący wiarę wśród pogańskich ludów: z fanatyczną wiarą w swe idee, które stały się czymś w rodzaju religii!
– Czy… próbowano przeciwstawić się im, odmawiać przyjęcia ich rad?
– To nie były rady. Akceptacja ich idei przez każde dojrzałe społeczeństwo jest dla nich rzeczą bezdyskusyjną, oczywistą.
– Ale… przecież każde społeczeństwo ma własną specyfikę! To co sprawdziło się u nich, niekoniecznie musi być dobre dla nas!
– Oni twierdzą, że zarówno na ich planecie, jak na wielu innych, które obdarowali światłem swej mądrości, system przez nich sformułowany działa bezbłędnie, uszczęśliwiając przeróżne społeczeństwa istot rozumnych.
– Czy rzeczywiście tak jest?
– Nie wiemy nawet, gdzie znajduje się ich ojczysta planeta. Prawdopodobnie tak daleko, że nie bylibyśmy w stanie dotrzeć tam bez ich pomocy – a gdyby się to nawet udało, to nie mamy żadnej pewności, że pokazaliby nam to swoje idealne społeczeństwo.
– A inne, uszczęśliwione planety, na których przykład się powołują?
– Też nie zostały bliżej określone, ale z naszych doświadczeń możemy wnioskować, na czym polega i c h przekonanie o szczęśliwości tych planet. Później wrócę do tego zagadnienia. Teraz chciałbym jeszcze, abyś wiedział, że w rezultacie niedwuznacznego nacisku, ludzkość została zmuszona do podporządkowania się tym misjonarzom ideału społecznego. Przyjmij do wiadomości, że dysponują oni niewyobrażalnie wielką siłą i od razu odrzuć wszelką myśl o wyłamaniu się z zależności od nich.
– Czyżby straszyli zagładą ludzkiej cywilizacji?
– Nie, tego nie powiedzieli wprost. Stosują metody bardzo kurtuazyjne i dyplomatycznie ostrożne. Nie da się zaprzeczyć, że w pierwszej fazie przekształcania naszej cywilizacji ponosili nawet dość znaczne koszty, dostarczając wielu cennych środków technicznych. Niczego nie chcieli w zamian. Pragnęli wyłącznie tego, abyśmy bez oporów zastosowali w praktyce ich wypróbowany system organizacji społeczeństwa.
– Czy… nie wydało się to nikomu podejrzane? Ta bezinteresowność?
– Początkowo nie. Poczytywano to za skutek ich fanatyzmu, głębokiej wiary we własne idee, nieprzepartej żądzy ciągłego potwierdzania własnej genialności. Ludzkość, a raczej ci, którzy byli za ludzkość odpowiedzialni, nie mieli wyboru. Teraz jednak rodzi się w nas, nadzerowcach, przekonanie, że wszystko to ma w sobie pewien dalekowzroczny cel. Skutki działania wprowadzonego systemu wskazują na to wyraźnie. Spoza wszystkich jego dodatnich cech zaczyna coraz wyraźniej wyzierać ostateczny efekt.
– Ubezwłasnowolnienie naszego społeczeństwa! – powiedział Sneer, zaciskając pięści. – Ogłupienie, pozbawienie ludzkiego oblicza, zautomatyzowanie, zatomizowanie, rozbicie na pojedyncze elementy, kierujące • się drobnymi, własnymi interesami. Rozbicie solidarności ludzkiej, pozbawienie poczucia przynależności do ludzkiego gatunku!
– Nie popełniliśmy błędu, wyławiając ciebie spośród wielu innych! – Rascalli uśmiechnął się, z nietajonym podziwem i satysfakcją patrząc na Sneera. – Jesteś nadzwyczaj inteligentny i bystry, będziesz bardzo pożyteczny w naszym gronie. Ale pod jednym warunkiem: musisz zrezygnować z buntu i oporu przeciwko nim. To tylko zniszczyłoby ciebie, a być może, także nas i cały nasz glob. Każdy z nas przeżywał ciężko to pogodzenie się z realiami naszej sytuacji. owo walenie głową w twardy, nieskończenie gruby mur. Oszczędź sobie tego i przyjmij bez buntu nasze metody działania, przyłącz się do nas, zaakceptuj naszą drogę walki. Choćby ci się wydawało, że nie jest to walka, lecz oportunizm i rezygnacja z radykalnych działań. Zdarzy ci się nieraz jeszcze, że będziesz chciał, w najlepszej wierze i z najlepszymi zamiarami, zrobić coś dobrego dla naszej biednej, zgubionej planety, i nie zrobisz tego. co zamierzyłeś. Przeszkodzi ci w tym jakiś nieludzki, lecz wyraźny, zrozumiały, ach, jakże, niestety, doskonale zrozumiały Głos, brzmiący w tobie i wokół ciebie, który powie ci: „nie!", a ty usłuchasz tego Głosu, choćbyś nie chciał, bo zdasz sobie sprawę z beznadziejności sprzeciwu. Zdasz sobie sprawę z prostego faktu, że nie podporządkowując się, w jednej chwili zgubisz siebie samego i stracisz już na zawsze wszelką możliwość zdziałania najdrobniejszej rzeczy dla dobra mieszkańców Ziemi. Zdasz sobie przy tym sprawę, że zawsze znajdzie się ktoś słabszy od ciebie, kto potulnie i posłusznie spełni polecenia tego Głosu, a twoja ofiara na nic się nie zda, niczego nie zmieni. – Rascalli przerwał, bo głos ochrypł mu nagle. Zakasłał kilkakrotnie i nalał sobie wody z karafki, po czym popił nią jakąś pigułkę.
– Cóż więc robicie wy, zerowcy, by nie rzucić w końcu ludzkości w niewolę tych kosmicznych fanatyków? Przecież należy się spodziewać, że w pewnym momencie wkroczą tu i opanują nas ze szczętem, bo chyba o to im wreszcie chodzi! Nie wierzę, by inwestowali bezinteresownie w takie przedsięwzięcie!
– Niewiele możemy zrobić. Najprawdopodobniej już od samego początku, kiedy spotkało nas to nieszczęście, że do nas właśnie trafili, by wypróbowywać swoje idee, nie można było niczego przedsięwziąć. Nie unikniemy ostatecznego losu, jaki nam przeznaczyli. Oni zrobią wreszcie to, co zechcą. Są wobec naszych możliwości wszechpotężni. Jedyne, co możemy robić, to opóźniać ów koniec. Tym właśnie zajmujemy się od chwili owej przedziwnej, niespodziewanej „inwazji".
– Kiedy to było? Nigdy nie słyszałem o tym fakcie z historii Ziemi? Rascalli roześmiał się głośno, histerycznie.
– Pewnie, że nie. Nie mogłeś słyszeć! To my właśnie, spadkobiercy tych, co ulegli presji, musimy fakt ten trzymać w ścisłej tajemnicy. Wycięliśmy z historii ludzkości jeden jedyny szczegół: kontakt z obcymi. Ludzkość musi pozostawać w przekonaniu, że to, czym żyje obecnie, stworzyli nasi przodkowie, sami, bez niczyjej pomocy i nacisków. Tylko my, najmądrzejsi ze wszystkich ludzi, możemy znać prawdę. Reszta, gdyby ją poznała, nie byłaby w stanie ocenić grozy sytuacji. Rozległyby się powszechne protesty: przeciwko naszej działalności, ale to mniejsze zło; lecz także przeciwko nim, i to zgubiłoby ludzkość. Niech masy podzerowców myślą, że to my, nadzerowcy, niezależni jajogłowi kierownicy cywilizacji ziemskiej, sami tworzymy ten system, kierujemy nim i odpowiadamy za jego zalety i błędy. Gotowi jesteśmy przyjąć na siebie całe odium wynikające z wad systemu, byle tylko ogół nie domyślał się istnienia Zewnętrznej Siły, której jesteśmy podporządkowani. Musimy wziąć wszystko na siebie, być tamą, zaporą izolującą prawdę o istnieniu obcych od świadomości ludzkiego żywiołu. Rozumiesz chyba, że to konieczne!
Sneer pokiwał głową w zamyśleniu.
– Więc to, co dzieje się w Argolandzie i innych centrach ludnościowych na całym globie, jest farsą graną dla tych z kosmosu po to, by wierzyli, że ich plany są przez was realizowane ściśle i z dobrym skutkiem.
– Przez „nas", nie „was" – poprawił Rascalli. – Teraz i ty jesteś z nami i musisz poczuwać się do wspólnej odpowiedzialności za ten świat. Nasza rola przypomina szczególnego rodzaju filtr: izolujemy ludzkość od prawdy o naszych kosmicznych nadzorcach, a równocześnie izolujemy ICH od pełnej informacji o tym, co dzieje się faktycznie na Ziemi. Na szczęście, ograniczają się do oglądania ogólnego obrazu społeczeństwa, a więc ulegają grze pozorów ładu, który tworzymy. Wierzą, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a naszym zadaniem jest utwierdzać ich w tym przekonaniu, drogą odpowiednich meldunków i sprawozdań. Jak dotychczas, wszystko się udaje, choć oni mają niekiedy pretensje, że idzie nam zbyt wolno ów marsz ku ich ideałowi. Wówczas musimy zrobić coś naprawdę, jakieś spektakularne posunięcie, by widzieli postęp. A potem znowu rozluźniamy nacisk na społeczeństwo. Im bardziej będzie ono zachowywać ludzkie cechy, im wolniej będzie zmierzać do ich zatraty, tym dłużej potrwa, nim tu przyjdą i wybiorą nas jak raki z saka. Gdyby jednakże nie udało się nam zachować pozorów, gdyby przejrzeli naszą grę – wkroczą sami, by konsekwentnie zrealizować swe plany urobienia nas na podobieństwo gromady zdalnie sterowanych robotów. Wprowadzą swoje ideały równości społecznej: zrównają wszystkich do poziomu szóstaka! To jest ich ostatecznym celem! Z trudem udało nam się wprowadzić pewne modyfikacje ich planów. Staraliśmy się zachować pewne pierwiastki historycznych uwarunkowań naszego społeczeństwa. Chcieliśmy zachować pewne nasze, ludzkie i ziemskie, wartości i zdobycze. W chwili, gdy oni tu przybyli, świat trwał w podziale na dwa podstawowe systemy stosunków społecznych. Każdy z nich miał swe zalety i wady. Wobec konieczności ujednolicenia w całym świecie systemu społecznego – w ramach narzuconych przez przybyszów – staraliśmy się zachować maksimum spośród najlepszych cech obu istniejących. Niestety… Każdy, kto zna problemy społeczno-ekonomiczne świata sprzed Wielkiej Reformy, dostrzeże bez trudu, że w tym, co obecnie obserwuje się w aglomeracjach, znaleźć można tylko wszystkie niemal wady obu przeciwstawnych systemów starego świata. Nie chcemy niczego ruszać w istniejącym układzie. Marzeniem naszym jest utrzymanie bieżącej sytuacji, jak najdłużej można. Nie dlatego, byśmy uważali ją za dobrą, lecz dlatego, że jest to jedyny sposób uchronienia się przed jeszcze gorszym. Niestety, są wśród podzerowców ludzie, którzy, wiedząc zbyt wiele, rozpowszechniają nieścisłe i nieodpowiedzialne informacje, jak gdyby nie rozumieli, że działają przeciwko całej ludzkości. Ci biedni głupcy z dolnych klas nie pojmą, bo nie są do tego zdolni, naszych uwarunkowań i motywacji. A ci z kosmosu obserwują nas ciągle. Jeśli przeniknie do ich świadomości cała prawda o rzeczywistej sytuacji, o rozbieżności między rzeczywistością a ich wydumanym modelem, to któż pierwszy ucierpi, jeśli nie my, nieudolni, w ich ocenie, kierownicy akcji ulepszania ludzkości na kosmiczną modłę. Nas dosięgnie pierwszy cios, a potem… potem już nic nie uratuje ludzkości… Kto wie, jakie plany mają wobec nas? Tego się nie dowiemy, dopóki oni nie zechcą zrealizować ostatniej fazy swych zamierzeń.
– Czy oni są tutaj, wśród nas?
– Gdyby to można było wiedzieć! Nikt nawet nie wie, jak naprawdę wyglądają. Nie wiadomo, czy potrafią przybierać ludzką postać. Komunikują się z nami drogą radiową. Widujemy ich pojazdy poruszające się w naszej atmosferze. Dają nam odczuć swą obecność, choć nie pojawiają się na ogół w obrębie aglomeracji. Czasem, jakby dla przypomnienia, demonstrują swe niesamowite możliwości techniczne, podobnie jak postępowali wówczas, gdy skłonili przywódców mocarstw starego świata do pełnego posłuszeństwa w imię istnienia ludzkości…
Teraz, gdy wiesz już wszystko – ciągnął Rascalli, po chwili przerwy – zrozumiesz bez trudu, że wszelkie przeciwdziałanie temu, co robimy my, nadzerowcy, jest podrzynaniem gardła ludzkości na Ziemi. Ufam, że nie muszę żądać od ciebie żadnych gwarancji zachowania tajemnicy wobec podzerowców. To się samo przez się rozumie.
– Oni rozpowszechniają pewne… teksty, sugerujące istnienie interwentów z kosmosu – powiedział Sneer, przypomniawszy sobie nie doczytaną do końca broszurę.
– Wiemy o tym. – Rascalli lekceważąco machnął ręką. – To co piszą w wywrotowych broszurkach, kupy się nie trzyma. Prawda jest o wiele bardziej skomplikowana. Te prymitywne, uproszczone wersje historii zakulisowych działań towarzyszących Wielkiej Reformie nie są na szczęście zbyt przekonywające nawet dla tępawych podzerowców.
– Czy… celowo się ich ogłupia, by nie rozumieli niczego i byli posłuszni?
– To jest nieunikniona konieczność, w imię wyższych racji – powiedział Rascalli, spuszczając wzrok pod biurko. – Lepsze… nieco przytępawe społeczeństwo niż zagłada ludzkości.
– A więc to prawda z tymi ogłupiaczami w piwie?
– Nie tylko w piwie – uśmiechnął się Rascalli. – We wszystkim, z czym się na co dzień stykają: w nonsensach codziennego życia. Ale to jedyny sposób, by zapanować nad tym żywiołem, by stworzyć pozory wobec naszych dobroczyńców, że my, nadzerowcy, wypełniamy to wszystko, czego się po nas spodziewają. No, cóż… Teraz niesiesz wspólnie z nami ten ciężar odpowiedzialności. Musimy odmładzać nasze kadry. Ktoś musi po nas dalej prowadzić tę grę, lawirować, balansować, strzec równowagi między koniecznością i możliwościami, odwlekać, jak długo się da, ten smutny, nieuchronny koniec ludzkości, który, miejmy nadzieję, nastąpi już nie za naszego życia. Chociaż, kto wie? Ich zamiary są nieprzeniknione. Idź teraz do biura personalnego, budynek numer jeden. Tam zajmą się tobą, zakwaterują i przydzielą zadania. Na początek zostaniesz młodszym inspektorem równowagi społecznej, a potem… zobaczymy.
Budynek, w którym Sneer otrzymał tymczasowe pomieszczenie, stał nieco na uboczu, z dala od pozostałych zabudowań. Pokój był bardzo obszerny, większy nawet od najdroższych, luksusowych kabin w argolandzkich hotelach. Miał co najmniej dwadzieścia metrów kwadratowych, do tego jeszcze sporą łazienkę z prawdziwą, długą wanną, w której można było się wygodnie wyciągnąć. Takie luksusy spotykało się tylko w willach znaczniejszych zerowców, w pierścieniu podmiejskich, „żółtych" dzielnic.
Sneer próbował sobie wyobrazić wnętrza domów w osiedlu oglądanym przed obiadem. Musiały być szczytem komfortu, jak wszystko tutaj, w tej enklawie prawdziwego, wygodnego życia.
Jakże żałośnie przedstawiały się przy tym wszystkim nędzne warunki bytowania tłumu ludzkich pionków, przesuwanych na gigantycznej planszy aglomeracji, w tamtym świecie pozorów.