124547.fb2
Z głębi minionego czasu wróciły zdania, czytane głosem matki.
– „Myślę, że mogłabym, gdybym tylko wiedziała, jak zacząć"… Bo, widzicie, tak wiele zdumiewających rzeczy wydarzyło się ostatnio, że zaczęła uważać już tylko nieliczne z nich za naprawdę niemożliwe.
Stał wraz z Alicją przed maleńkimi drzwiczkami, za którymi rozpościerał się urzekający widok gwiezdnego nieba. W ustach miał jeszcze resztki żelatynowej kapsułki.
– To przejście do innego Świata, gdzie nie sięga ich moc. Obiecałam ci pomóc i oto jestem. Chodź ze mną.
– A ci wszyscy, tutaj? – wskazał dłonią za siebie.
– Ich także zabierzemy, poprzez ten otwór łączący dwa wszechświaty.
– Jak?
– Zapnij bransoletę, chwyć ręką za cokolwiek, ściśnij mocno i ciągnij za sobą ten biedny, udręczony glob. Po to dałam siłę twojej dłoni.
Spojrzał w jasną twarz Alicji, trwając w radosnym poczuciu olśnienia i zrozumienia, na granicy snu i jawy, nie wiedząc już, co jest jawą a co snem, lecz pewien, że dopiero z ostatnim z ludzi umiera nadzieja.
Warszawa – Chicago, 111. – Zakopane – Racibór, lipiec 1979 – sierpień 1980.