124648.fb2 Lot na Amaltee, Stazysci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Lot na Amaltee, Stazysci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

3. Mars. Astronomowie

Mrużąc oczy przed oślepiającym słońcem, Marti patrzył na wydmy. Crawlera nie było widać. Nad wydmami wisiała wielka chmura czerwonego pyłu, którą słaby wiatr powoli przesuwał w bok. Było cicho, tylko na wysokości pięciu metrów szeleścił wiatraczek wiatromierza. W tym momencie Marti usłyszał wystrzały — puk, puk, puk, puk — cztery wystrzały pod rząd.

— Pudło, oczywiście — stwierdził.

Obserwatorium stało na wysokim płaskim wzgórzu. Latem powietrze było przezroczyste i z wierzchołka wzgórza było doskonale widać białe kopuły i parallelepipedy Ciepłego Syrtu pięć kilometrów na południe i szare ruiny Starej Bazy na takim samym wysokim płaskim wzgórzu trzy kilometry na zachód. Teraz jednak Starą Bazę zasłaniał obłok pyłu. Puk, puk, puk — rozległo się znowu.

— Strzelcy — rzekł z goryczą Marti. Obejrzał obserwacyjny placyk. — Ale podlec — dodał.

Szerokokątna kamera była przewrócona, klatka meteorologiczna przechylona, a ściana pawilonu teleskopu zachlapana jakimś żółtym świństwem. Nad drzwiami ziała świeża dziura od rozpryskowego pocisku. Żarówka nad wejściem została rozbita.

— Strzelcy — powtórzył Matti.

Podszedł do pawilonu i palcami w futrzanej rękawiczce obmacał krawędź dziury. Pomyślał o tym, co może zrobić pocisk rozpryskowy w pawilonie i zrobiło mu się niedobrze. W pawilonie stał bardzo dobry teleskop z poprawionym obiektywem, rejestrator migotań i automaty błyskowe — aparatura rzadka, kapryśna i skomplikowana. Te automaty boją się nawet pyłu, trzeba je przykrywać hermetycznym pokrowcem. A co da pokrowiec w kontakcie z pociskiem rozpryskowym?

Matti nie wszedł do pawilonu. Niech sami zobaczą, pomyślał. Sami strzelali, niech sami patrzą. Szczerze mówiąc, po prostu bał się tam wejść. Położył karabin na piasku i z wysiłkiem podniósł kamerę. Jedna noga statywu była pogięta i kamera stała krzywo.

— Podlec! — wykrzyknął Matti z nienawiścią. Wykonywał zdjęcia meteorologiczne i kamera była jego jedynym instrumentem. Poszedł przez cały placyk do klatki. Pył na placyku był zryty, Matti ze złością deptał charakterystyczne okrągłe jamy — ślady „latającej pijawki”. Dlaczego przez cały czas lezie na placyk? — pomyślał. Poszłaby sobie wokół domu. Włamałaby się do garażu. To nie, lezie na placyk. Ludzkim mięsem tu pachnie, czy co?

Drzwiczki klatki były pogięte, nie otwierały się. Matti z rezygnacją machnął ręką i wrócił do kamery. Odkręcił ją, zdjął z trudem i, postękując, położył na rozpostarty brezent. Potem wziął statyw i zaniósł do domu. Postawił go w warsztacie i zajrzał do pokoju stołowego. Natasza siedziała przed radiostacją.

— Nadałaś? — chciał wiedzieć Matti.

— Wiesz co, po prostu ręce mi opadają — odrzekła gniewnie. — Słowo honoru, już prościej się tam przebiec.

— A co? — spytał Matti.

Natasza gwałtownym ruchem odkręciła gałkę potencjometru. W pokoju zahuczał niski, zmęczony głos: „Siódma, siódma, tu Syrt. Dlaczego nie ma komunikatu? Słyszycie, siódma? Dajcie komunikat!”. Siódma zabębniła cyframi.

— Syrt! — zawołała Natasza. — Syrt! Mówi pierwsza!

— Pierwsza, nie przeszkadzajcie — odezwał się zmęczony głos. — Wykażcie cierpliwość.

— Proszę — odparła Natasza i przekręciła gałkę potencjometru w przeciwną stronę.

— Co właściwie chcesz im powiedzieć? — zainteresował się Matti.

— To, co się stało — zakomunikowała Natasza. — Przecież to wyjątkowe wydarzenie.

— A tam, wyjątkowe — sprzeciwił się Matti. — Każdej nocy mamy takie wydarzenia.

Natasza w zadumie podparła dłonią policzek.

— A wiesz, Matti — zaczęła — że dzisiaj pierwszy raz pijawka przyszła w dzień…

Słusznie! Wcześniej przychodziły albo późną nocą, albo przed samym wschodem słońca.

— Tak — rzekł. — Taak. Rozumiem, że zbezczelniały.

— Ja też tak myślę — zgodziła się Natasza. — Co tam na placyku?

— Lepiej idź sama zobaczyć — doradził Matti. — Moją kamerę pokiereszowało. Dzisiaj nici z obserwacji.

— Chłopaki są tam? — spytała Natasza. Matti zawahał się.

— Tak, generalnie tam. — 1 zrobił nieokreślony gest ręką. Nagle wyobraził sobie, co powie Natasza, gdy zobaczy dziurę nad drzwiami pawilonu.

Natasza znowu wróciła do radiostacji, Matti cichutko zamknął za sobą drzwi. Crawler mknął z maksymalną prędkością, zręcznie skacząc z wydmy na wydmę, za nim aż po same gwiazdy wzbijał się gęsty tuman pyłu. Od tego żółtoczerwonego tła bardzo efektownie odcinała się potężna figura Pieńkowa, wyprostowanego, z karabinem opartym o bok. Crawler prowadził oczywiście Siergiej. Skierował maszynę prosto na Mattiego i ostro wyhamował pięć metrów przed nim. Chmura pyłu szczelnie otuliła plac obserwacyjny.

— Centaury — powiedział Matti, przecierając okulary. — Łeb konia na ludzkim ciele.

— A co? — spytał Siergiej, zeskakując. Za nim niespiesznie zszedł Pieńków.

— Uciekła — powiedział.

— A mnie się zdaje, że ją trafiłeś — odrzekł Siergiej. Pieńków z ważną miną skinął głową.

— Mnie też się tak zdaje.

Matti zbliżywszy się do niego, mocno chwycił za rękaw futrzanej kurtki.

— Dobra, chodźmy — powiedział.

— Dokąd? — spytał Pieńków, stawiając opór.

— Chodźmy, chodźmy, strzelcu — powtórzył Matti. — Pokażą ci, gdzie trafiłeś na pewno.

Podeszli do pawilonu i zatrzymali się przed drzwiami.

— A niech to — stwierdził Pieńków. Siergiej bez słowa rzucił się do środka.

— Nataszka widziała? — spytał szybko Pieńków.

— Jeszcze nie — poinformował Matti. Pieńków w zadumie obmacywał krawędź dziury.

— Ciężko będzie — westchnął.

— Tak, ciężko znaleźć na Syrcie zapasowy pawilon — skomentował złośliwie Matti.

Miesiąc temu Pieńków, strzelając w nocy do pijawek, przestrzelił klatkę meteorologiczną. Wtedy pojechali do Syrtu i gdzieś zdobył zapasową. Przedziurawioną klatkę schował w garażu.

— Chyba wszystko w porządku! — krzyknął Siergiej z pawilonu.

— Jest otwór wylotowy? — spytał Pieńków. — Jest…

Rozległo się ciche brzęczenie, dach pawilonu rozsunął się i zsunął z powrotem.

— Tym razem chyba się nam upiekło — oznajmił Siergiej, wychodząc z pawilonu.

— A mnie złamało trójnóg — powiedział Matti. — Klatkę tak pokaleczyło, że znowu trzeba będzie skądś wytrzasnąć nową.

Pieńków rzucił okiem na klatkę, po czym znowu zaczął się wpatrywać w ziejącą dziurę. Siergiej stał obok niego i też na nią patrzył.

— Klatkę wyprostuję — odezwał się posępnie Pieńków — ale co zrym…

— Natasza idzie — ostrzegł półgłosem Matti.

Pieńków zrobił ruch, jakby chciał się gdzieś ukryć, ale tylko się skulił. Siergiej dodał szybko:

— Tutaj jest niewielka dziurka, Nataszka, ale to głupstwo, jeszcze dzisiaj ją załatamy, a w środku wszystko całe…

Natasza podeszła do nich, spojrzała na dziurę.

— Świnie jesteście, chłopaki — powiedziała cicho.

Teraz już wszyscy trzej zapragnęli się gdzieś schować, nawet Matti, który niczemu nie był winien i wybiegł na placyk, gdy było już po wszystkim. Natasza weszła do pawilonu i zapaliła światło. Przez otwarte drzwi było widać, jak zdejmuje pokrowce z automatów błyskowych. Pieńków westchnął przeciągle ze smutkiem. Siergiej szepnął:

— Pójdą wstawić crawler.

Nikt mu nie odpowiedział. Wsiadł do crawlera i włączył silnik. Matti w milczeniu podszedł do swojej kamery i, zgięty wpół, powlókł ją do domu. Teraz przed pawilonem widać było tylko posępną, potężną postać Pieńkowa.

Matti wciągnął kamerę do warsztatu, zdjął maskę tlenową, kaptur i długo rozpinał obszerną futrzaną kurtkę. Następnie, nie zdejmując untów — wysokich futrzanych butów, siadł na stole obok kamery. Przez okno widział, jak bardzo powoli, ostrożniutko wjeżdża do garażu crawler.

Natasza wyszła z pawilonu, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Potem ruszyła przez placyk, zatrzymując się przy przyrządach. Pieńków wlókł się za nią, głęboko wzdychając. Chmury pyłu już opadły, malutkie czerwone słońce wisiało nad czarnymi, jakby obgryzionymi ruinami Starej Bazy, porośniętymi kolczastym marsjańskim saksaułem. Matti popatrzył na niskie słońce, na szybko ciemniejące niebo, przypomniał sobie, że dzisiaj on ma dyżur, i udał się do kuchni.

— Nasza Nataszka dzisiaj bardzo poważna — powiedział przy kolacji Siergiej, spoglądając na Nataszę.

— A niech was — odezwała się Natasza. Jadła, nie patrząc na nikogo, zła i przygnębiona.

— Gniewa się nasza Nataszka — rzekł Siergiej.

Pieńków wydał z siebie głębokie, żałosne westchnienie. Matti pokręcił głową.

— Nie lubi nas dzisiaj Nataszka — dodał Siergiej czule.

— No bo naprawdę, jak z wami wytrzymać — nie wytrzymała Natasza. — Przecież ustaliliśmy, że nie będziemy strzelać na placu. Przecież to nie strzelnica. Tam są przyrządy… Gdybyście dzisiaj rozbili automaty błyskowe, co byśmy zrobili? Skąd wzięlibyśmy nowe?

Pieńków obrzucił ją spojrzeniem wiernego psa.

— Coś ty, Nataszka? — zdumiał się Siergiej. — Jak można trafić w automat?

— Strzelamy tylko do żarówek — warknął Matti.

— Przedziurawiliście pawilon — powiedziała Natasza.

— Nataszka! — wykrzyknął Siergiej. — Przyniesiemy ci inny pawilon! Pieńków skoczy na Syrt i przyniesie. Silny z niego chłop, da radę!

— A niech was — powtórzyła Natasza. Już się nie gniewała. Pieńków ożywił się.

— Gdzie do niej strzelać, j ak nie na placu? — zaczął, ale gdy Matti pod stołem nadepnął mu na stopę, zamilkł.

— Wołodia, jaki z ciebie niezgraba-powiedziała Natasza. — Ogromny potwór wielkości szafy, a ty od miesiąca nie możesz w niego trafić.

— Sam się dziwię — przyznał szczerze Pieńków i mocno podrapał się w kark. — Może celownik jest utrącony?

— Zgięta lufa — rzucił jadowicie Matti.

— Wszystko jedno, chłopaki, teraz już koniec tej zabawy — rzekła Natasza. Wszyscy popatrzyli na nią. — Rozmawiałam z Syrtem. Dzisiaj pijawki napadły na grupę Azizbekowa, na geologów, na nas i na działkę nowej budowy. Wszystko w środku dnia.

— Wszystko na zachód i na północ od Syrtu — zauważył Siergiej.

— Rzeczywiście — przyznała Natasza. — Nawet o tym nie pomyślałam. W każdym razie, postanowiono przeprowadzić obławę.

— I dobrze — powiedział Pieńków. — Nareszcie.

— Jutro rano odbędzie się narada, wzywają wszystkich naczelników grup. Ja pojadę, a ty zostaniesz za starszego, Sierioża. I jeszcze jedno. Dzisiaj nie będziemy prowadzić obserwacji. Kierownictwo poleciło odwołać wszystkie nocne prace.

Pieńków przestał jeść i ze smutkiem popatrzył na Nataszę. Matti rzekł:

— Mnie wszystko jedno i tak na razie nie mam kamery. Ale Pieńkowowi licho weźmie program, jeśli przepuści kilka nocy.

— Wiem — odparła Natasza. — Wszystkim poleci program.

— A może ja bym tak po cichutku? — spytał Pieńków. — Nikt nie zauważy.

— Nie chcę nawet o tym słyszeć — pokręciła głową Natasza.

— A może… — zaczął Pieńków. Matti znowu nadepnął mu na stopę.

Słusznie, nie ma co języka strzępić. I tak wszyscy będą prowadzić obserwacje — pomyślał Pieńków.

— Jaki mamy dzisiaj dzień? — spytał Siergiej. Miał na myśli dzień dekady.

— Ósmy — odrzekł Matti. Natasza poczerwieniała i zaczęła patrzeć w oczy wszystkim po kolei.

— Coś Rybkina długo nie ma — zauważył Siergiej, nalewając sobie kawy.

— Rzeczywiście — powiedział znacząco Pieńków.

— I godzina późna — dodał Matti. — Pomoc się zbliża, a Rybkina nie ma…

— O! — wykrzyknął Siergiej i podniósł palec do góry. W korytarzu brzęknęty drzwi śluzy. — Oto i on! — wyszeptał triumfalnie.

— Cudaki — Natasza zaśmiała się speszona.

— Nie dokuczajcie Nataszy — zażądał Siergiej. — Nie śmiejcie się z niej śmiać.

— Przyjdzie Rybkin, on się z nas pośmieje — powiedział Pieńków.

Do drzwi stołowego ktoś zastukał. Siergiej, Matti i Pieńków jednocześnie przyłożyli palce do ust i popatrzyli znacząco na Nataszę.

— No co wy? — wyszeptała Natasza. — Niech się któryś odezwie… Marti, Siergiej i Pieńków jednocześnie pokręcili głowami.

— Proszę wejść! — zawołała z determinacją Natasza.

W drzwiach stanął Rybkin, jak zawsze akuratny, w czystym kombinezonie, śnieżnobiałej koszuli z wykładanym kołnierzem, gładko ogolony. Jego twarz, podobnie jak twarze wszystkich Tropicieli, sprawiała dziwne wrażenie: opalone na czarno policzki i czoło, białe plamy wokół oczu i biała dolna część twarzy — w tych miejscach, gdzie skórę przykrywały okulary i maska tlenowa.

— Można? — przemówił cicho. Zawsze mówił bardzo cicho.

— Siadajcie, Feliksie — zaprosiła Natasza.

— Zjesz kolację? — spytał Matti.

— Dziękuję — odparł Rybkin. — Wolałbym filiżankę kawy.

— Coś się dzisiaj spóźniłeś — stwierdził prostoduszny Pieńków, nalewając mu kawy.

Siergiej zrobił straszną minę, a Matti kopnął Pieńkowa pod stołem.

Rybkin spokojnie wziął do rąk filiżankę.

— Jestem tu już od pół godziny i obszedłem dom dookoła. Widzę, że u was dzisiaj też była pijawka.

— Dzisiaj tu u nas była batalia — odparła Natasza.

— Tak… Widziałem dziurę w pawilonie.

— Nasze karabiny cierpią na gięcie luf — wyjaśnił Matti. Rybkin zaśmiał się. Miał małe, białe i równe zęby.

— Udało ci się kiedykolwiek trafić jakąś pijawkę? — spytał Siergiej.

— Raczej nie — odparł Feliks. — Bardzo trudno w nie trafić.

— Tyle to i ja wiem — warknął Pieńków. Natasza kruszyła chleb ze spuszczonymi oczami.

— Dzisiaj u Azizbekowa jedną zabili — powiedział Rybkin.

— Naprawdę? — zdumiał się Pieńków. — Kto?

Rybkin znowu się zaśmiał.

— Nikt — zerknął na Nataszę. — Zabawna sprawa, zerwało się ramię dźwigu i przygniotło ją. Zapewne ktoś trafił w linę.

— To dopiero strzał — uniósł brwi Siergiej.

— My też tak umiemy — stwierdził Matti. — W pełnym pędzie, z trzydziestu kroków, prosto w żarówkę nad drzwiami.

— Wiecie co — odezwał się Siergiej — mnie się zdaje, że wszystkie karabiny na Marsie cierpiana gięcie luf.

— Nie — sprzeciwił się Feliks. — Potem się okazało, że w pijawkę u Azizbekowa trafiło sześć kuł.

— Niedługo będzie obława — rzekł Pieńków. — Wtedy im pokażemy, gdzie raki zimują.

— A mnie ta obława wcale nie cieszy — odezwał się Matti. — U nas zawsze, od wieku wieków to samo: trach, trach, wybijamy wszystkie zwierzęta, a potem budujemy rezerwaty.

— No coś ty? — zdumiał się Siergiej — Przecież one przeszkadzają.

— Nam wszystko przeszkadza — odparł Matti. — Za mało tlenu — źle, za dużo też niedobrze, za dużo lasów — nie pasuje, rąbać las… Kim my jesteśmy, że nam tak wszystko przeszkadza?

— Sałatka była niedobra? — odezwał się w zadumie Pieńków. — Ale przecież sam ją przygotowałeś…

— Nie poddawaj się, Pieńków — powiedział Siergiej. — Przecież on chce zacząć ogólną dyskusję. Żeby się Nataszka wypowiedziała.

Feliks popatrzył uważnie na Siergieja. Miał duże jasne oczy. Matti uśmiechnął się.

— A może to wcale nie one nam przeszkadzają — zastanawiał się — tylko my im.

— No? — burknął Pieńków.

— Stawiam roboczą hipotezę — rzekł Matti. — Latające pijawki to rdzenni rozumni mieszkańcy Marsa, chociaż obecnie na niskim poziomie rozwoju. Zajęliśmy rejony, gdzie jest woda, i one chcą nas stąd usunąć.

Pieńków popatrzył na niego z osłupieniem.

— Cóż… — mruknął. — To możliwe.

— No nie… Pospieraj się z nim trochę — powiedział Siergiej. — Zrób mu przyjemność.

— Wszystko potwierdza moją hipotezę — ciągnął Matti. — Żyją w podziemnych miastach. Napadają zawsze z prawej strony — takie mają tabu. I… z-zawsze zabierają swoich rannych…

— Noo, stary… — rozczarował się Pieńków.

— Feliksie — odezwał się Siergiej — zniszcz te błyskotliwe rozważania.

— Taka hipoteza była już wysuwana — orzekł Feliks. (Marti zdumiony uniósł brwi). — Dawno temu, zanim zabito pierwszą pijawką. Teraz wysuwa się znacznie ciekawsze.

— No? — spytał Pieńków.

— Do tej pory nikt nie wyjaśnił, dlaczego pijawki napadają na ludzi. Nie wykluczamy możliwości, że to ich bardzo stary zwyczaj. Nasuwa się myśl, czy jednak na Marsie nie występuje rasa wyprostowanych dwunożnych.

— Występuje — odparł Siergiej. — Od trzydziestu z górą lat.

— Mamy nadzieję, że pijawki naprowadzą nas na tę rasę. — Feliks uśmiechnął się uprzejmie.

Przez jakiś czas panowało milczenie. Matti patrzył z zawiścią na Feliksa. Zawsze zazdrościł ludziom, przed którymi stoją takie zadania. Śledzenie latających pijawek było już samo w sobie pasjonującym zajęciem, a jeśli jeszcze przy tym stawia się takie zadanie…

…Matti w myślach przeliczył wszystkie interesujące zadania, które on sam rozwiązywał w ciągu ostatnich pięciu lat. Najbardziej interesujące było skonstruowanie poszukiwacza-myśliwego na chemostaderach. Patrolowa kamera zamieniała się w ogromne ciekawe oko, obserwujące pojawianie się i ruch „obcych” punktów świetlnych na nocnym niebie. Sieriożka biegał nocą po wydmach, od czasu do czasu machając latarką, a kamera bezszelestnie leciała za nim, śledząc każdy jego ruch… Cóż, pomyślał Matti. To też było interesujące.

Siergiej odezwał się nagle ze złością:

— Przecież my nic nie wiemy! — Pieńków odsunął filiżankę i spojrzał na niego. — I nawet nie próbujemy się dowiedzieć! Dzień za dniem, dekada za dekadą brodzimy zanurzeni po szyję w drobiazgach… Zajmujemy się elektroniką, psujemy sumowniki, naprawiamy sumowniki, ustalamy grafiki, piszemy artykuły, sprawozdania… Ohyda! — Silnie potarł policzki. — Za ogrodzeniem, na tysiąc kilometrów rozciąga się zupełnie nieznany obcy świat. Czasem chciałoby się plunąć na to wszystko i pójść gdzie oczy poniosą, przez pustynię w poszukiwaniu prawdziwej pracy… Wstyd. To śmieszne i poniżające, żeby siedzieć na Marsie i przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nie oglądać nic poza grafikami i ponurą fizjonomią Pieńkowa…

Ten ostatni powiedział łagodnie:

— Pluń na to wszystko, Sierioża. Idź, gdzie oczy poniosą. Może cię przyjmą budowniczowie. Albo idź do Feliksa. — Odwrócił się do Rybkina. — Weźcie go do siebie, co?

Feliks wzruszył ramionami.

— Nie, Pieńków, przyjacielu, to na nic. — Siergiej zacisnął wargi, potrząsnął jasną czupryną. — Trzeba coś umieć. A co ja umiem? Naprawiać automaty błyskowe… Liczyć do dwóch i całkować na małej maszynie. Crawler umiem prowadzić, a i to nieprofesjonalnie… Co jeszcze umiem?

— Biadolić za to umiesz profesjonalnie — powiedział Matti. Było mu głupio za Sieriożę przed Feliksem.

— Nie biadolę, tylko się złoszczę. Jacy my jesteśmy zadowoleni z siebie, jacy ograniczeni! I skąd się to bierze? Dlaczego uważa się, że znalezienie miejsca dla obserwatorium jest ważniejsze niż przemierzenie planety wzdłuż południka, od bieguna do bieguna? Dlaczego ważniejsze jest szukanie nafty niż tajemnicy? Co, nafty nam brakuje?

— A co, tajemnic ci brakuje? — spytał złośliwie Matti. — Usiadłbyś i rozwiązał ograniczone T-zadanie…

— Nie chcę go rozwiązywać! Nudzi mnie to, mój biedny Matti! Nudzi! Jestem zdrowym, silnym chłopakiem, zginam gwoździe palcami… Dlaczego mam siedzieć nad papierami?

Zamilkł. Zapanowało ciężkie milczenie i Matti pomyślał, że dobrze by było zmienić temat, ale nie wiedział jak.

— W zasadzie nie zgadzam się z Sierioża, ale to prawda — za bardzo ugrzęźliśmy w codziennej pracy — odezwała się Natasza. — 1 czasem człowieka bierze złość… No niechby nawet nie my, niechby ktokolwiek zajął się Marsem jak nową ziemią. Przecież to nie wyspa, nawet nie kontynent — terra incognita — to planeta! A my siedzimy tu trzydzieści lat, cichutko, tchórzliwie, ciśniemy się do wody i kosmodromów. I jest nas śmiesznie mało. Naprawdę można się zdenerwować. Siedzi tam w zarządzie jakiś siwy staruszek z bojową przeszłością i zrzędzi: „Za wcześnie! Za wcześnie!”

Usłyszawszy słowa: „za wcześnie”, Pieńków drgnął i spojrzał na zegarek.

— Do licha — wymamrotał, wstając zza stołu. — Już dwie gwiazdy tu z wami przesiedziałem. — W tym momencie popatrzył na Nataszę, otworzył usta i szybko usiadł. Miał tak zabawny wyraz twarzy, że wszyscy, nawet Siergiej, roześmiali się.

Matti zerwał się i podszedł do okna.

— Co za noc! — powiedział. — Jakość obrazu musi być dzisiaj niewiarygodna! — Spojrzał przez ramię na Nataszę. Feliks się ożywił.

— Natasza — powiedział — jeśli trzeba, mogę popilnować, póki będziecie pracować.

— Ale wy… Przecież na was już czas… — Natasza zaczerwieniła się. — To znaczy, chciałam powiedzieć, że zwykle o tej porze wychodzicie.

— Po co nas pilnować? — zdumiał się Matti. — Sam mogę popilnować. I tak mi diabli wzięli kamerę.

— W takim razie pójdę się ubrać — rzekł Rybkin.

— No dobrze — ustąpiła Natasza. — W wyniku odwołania mojego polecenia z godziny dziewiętnastej…

Pieńkowa już nie było. Siergiej też wstał i wyszedł, na nikogo nie patrząc. Matti zaczął sprzątać naczynia.

— Pomogę — zaproponował Feliks i akuratnie zawinął rękawy.

— A w czym tu pomagać? — odparł Matti. — Pięć talerzy, pięć filiżanek…

Spojrzał na ręce Feliksa i ugryzł się w język.

— A to po co? — spytał zdziwiony.

Feliks miał po dwa zegarki na każdej ręce. Rybkin stwierdził z powagą:

— To jedna z hipotez. Więc sam pozmywasz?

— Sam — odrzekł Matti. Dziwny facet z tego Feliksa, pomyślał.

— W takim razie pójdę — powiedział Feliks i wyszedł. Stojąca w kącie radiostacja nagle ożyła, zasyczała, brzęknęła

i basowy zmęczony głos zahuczał:

— Pierwsza, tu Syrt. Syrt wzywa pierwszą. Matti krzyknął:

— Natasza, Syrt wzywa! Podszedł do mikrofonu i powiedział:

— Tu pierwsza!

— Zawołajcie naczelnika — zabrzmiało z głośnika. — Już.

Wbiegła Natasza w rozpiętej kurtce, z maską tlenową na piersi.

— Mówi naczelnik.

— Jeszcze raz potwierdzam zarządzenie. Nocne prace są zabronione — ciągnął głos. — Ciepły Syrt otoczony jest pijawkami. Powtarzam…

Matti słuchał, wycierając talerze. Weszli Pieńków i Siergiej; Matti z zainteresowaniem obserwował, jak wydłużają się im twarze.

— …Ciepły Syrt otoczony jest pijawkami. Jak mnie zrozumieliście?

— Zrozumiałam was dobrze — zakomunikowała zdenerwowana Natasza. — Syrt otoczony pijawkami, nocne prace zabronione.

— Dobranoc — powiedział głos i głośnik przestał syczeć.

— Dobranoc, Pieńków — mruknął Siergiej i zaczął rozpinać kurtkę.

Pieńków nie odezwał się słowem. Sapnął tylko gniewnie i poszedł do swojego pokoju.

— To ja idę — stwierdził Feliks.

Wszyscy spojrzeli na niego. Stał w drzwiach, niewysoki, silny, z nieproporcjonalnie wielkim karabinem przy nodze.

— Jak pójdziesz? — spytał Matti. Feliks pokazał palcami, jak pójdzie.

— Zwariowałeś — rzekł Matti. Feliks uśmiechnął się zdziwiony.

— Co z tobą?

— Słyszeliście, co mówili? — spytała szybko Natasza.

— Słyszałem — odparł Feliks. — Aleja, jako Tropiciel, nie podlegam komendantowi Syrtu. — Założył maskę na twarz, opuścił okulary, machnął dłonią w rękawiczce i wyszedł. Wszyscy w osłupieniu patrzyli na drzwi.

— No jak to? — odezwała się stropiona Natasza. — Przecież go zjedzą…

Siergiej gwałtownie zerwał się z miejsca i zapinając kurtkę rzucił się za Feliksem.

— Dokąd?! — krzyknęła Natasza.

— Podwiozę go! — odkrzyknął w biegu Siergiej i trzasnął drzwiami. Natasza ruszyła za nim. Matti chwycił ją za rękę.

— Dokąd, po co? — powiedział spokojnie. — Sierioża dobrze zrobił.

— A kto mu pozwolił? — spytała zapalczywie Natasza. — Dlaczego on się nie słucha!

— Przecież trzeba człowiekowi pomóc — orzekł rozsądnie Matti. Poczuli, jak zadrżała podłoga. Siergiej wyprowadzał crawler.

Natasza opadła na krzesło, zacisnęła ręce.

— To nic — powiedział Matti. — Za jakieś piętnaście minut wróci. — A jak będzie wracał, jeśli zaatakują Sieriożę?

— Jeszcze nie było przypadku, żeby pijawka rzuciła się na maszynę — zauważył Matti. — Zresztą, Sierioża tylko by się ucieszył…

Siedzieli i czekali. Matti nagle pomyślał, że Feliks Rybkin tyle razy przychodził do nich do obserwatorium wieczorami i późno wychodził. A przecież pijawki każdej nocy krążą wokół Syrtu. Śmiały facet z tego Feliksa, pomyślał Matti. Popatrzył na Nataszę. Może ma tylko dziwny sposób adorowania kobiet: nieśmiałe oblężenie…

Matti spojrzał w okno. W czarnej pustce widać było tylko jasne gwiazdy.

Wszedł Pieńków, niosąc stertę papierów i powiedział, nie patrząc na nikogo:

— Kto mi pomoże zrobić grafik?

— Ja mogę — powiedział Matti.

Pieńków zaczął z hałasem sadowić się za stołem. Natasza siedziała wyprostowana, czujnie nasłuchując. Pieńków, rozłożywszy papiery, odezwał się z ożywieniem:

— Wychodzi interesująca rzecz! Pamiętacie prawo Dega?

— Pamiętamy — odezwał się Matti. — Sekans w stopniu dwie trzecie.

— Na Marsie nie występuje sekans dwie trzecie! — stwierdził triumfalnie Pieńków. — Natasza, popatrz no… Natasza!

— Daj jej spokój!

— A co? — szepnął Pieńków.

— Jedzie! — Natasza zerwała się z miejsca.

— Kto? — zastanawiał się Pieńków.

Pod nogami znowu zadrżała podłoga, potem zrobiło się cicho, brzęknęła śluza. Wszedł Siergiej, zdzierając z twarzy oszronioną maskę.

— Ale mróz! — powiedział wesoło.

— Gdzie byłeś? — spytał zaskoczony Pieńków.

— Rybkina odwoziłem do Syrtu — wyjaśnił im Siergiej.

— Zuch — ucieszyła się Natasza. — Zuch z ciebie, Sierioża! Teraz mogę spać spokojnie.

— Dobrej nocy, Natasza — odparli. Natasza wyszła.

— Dlaczego mnie nie wziąłeś? — powiedział z pretensją w głosie Pieńków.

Uśmiech zniknął z twarzy Siergieja. Podszedł do stołu, usiadł i odsunął papiery.

— Słuchajcie, chłopaki — rzekł półgłosem. — Ja nie znalazłem Rybkina. Do samego Syrtu dojechałem, dawałem sygnały, świeciłem reflektorami, ale nigdzie go nie było. Jakby się pod ziemię zapadł.

Zapanowała cisza. Matti znowu podszedł do okna. Wydało mu się, że gdzieś w rejonie Starej Bazy wolno porusza się słabe światełko, jakby ktoś szedł z latarką.