124648.fb2
Po kolacji wujek Wałnoga wszedł do świetlicy i nie patrząc na nikogo powiedział:
— Potrzeba mi wody, kto na ochotnika?
— Ja — zgłosił się Kozłów.
— I ja — rzekł Potapow, podnosząc głowę znad szachownicy.
— Oczywiście, ja też — odezwał się Kostia Stecenko.
— A czyja mogę? — zapytała cieniutkim głosem Zojka Iwanowa.
— Możesz — odpowiedział Wałnoga, spoglądając w sufit. — No więc przychodźcie.
— A ile potrzebujecie tej wody? — zapytał Kozłów.
— Niedużo — odrzekł wujek Wałnoga. — Jakieś dziesięć ton.
— Dobra — powiedział Kozłów. — Zaraz będziemy. Wujek Wałnoga wyszedł.
— Pójdę z wami — oświadczył Gregor.
— Lepiej zostań tutaj i zastanów się nad swoim posunięciem — odrzekł mu Potapow. — Twój ruch. Zawsze nad każdym ruchem zastanawiasz się z pół godziny.
To nic — odparł Gregor. — Zdążę się jeszcze zastanowić.
— Halu, pójdziesz z nami? — zapytał Stecenko.
Hala leżała w fotelu przed magnetowideofonem. Leniwym głosem odpowiedziała:
— Chyba pójdę.
Podniosła się z fotela i przeciągnęła rozkosznie. Hala miała dwadzieścia osiem lat, wysoka, o smagłej cerze i bardzo ładna — była najładniejszą kobietą tu, na stacji. Połowa chłopaków stacji kochała się w niej. Hala kierowała pracami obserwatorium astrometrycznego.
— Chodźmy — rzekł Kozłów, zapiął sprzączki przy podkowach magnetycznych i ruszył do drzwi.
Wszyscy skierowali się do magazynu, wzięli stamtąd futrzane kurtki, piły elektryczne i samobieżną platformę.
Miejsce, gdzie stacja zaopatrywała się w wodę na potrzeby techniczne, higieniczne i konsumpcyjne, nazywało się „Eisgrotte”. Amaltea — spłaszczona kula o średnicy około stu trzydziestu kilometrów — była zbudowana z czystego lodu. Najzwyklejszego lodu z wody, zupełnie takiego samego, jak na Ziemi, tyle że na powierzchni przysypanego nieco pyłem meteorytów oraz odłamkami kamieni i żelaza. O pochodzeniu lodowej planetki nikt nie potrafił powiedzieć nic konkretnego.
Jedni, mało obeznani z kosmogonią, utrzymywali, że Jowisz w pradawnych czasach zerwał otoczkę wodną z jakiejś planety, która nieostrożnie zbliżyła się do niego. Inni skłonni byli przypisywać powstanie piątego satelity procesowi kondensacji kryształów wody. Jeszcze inni twierdzili, że Amaltea nie należała w ogóle do systemu słonecznego, że przybyła z przestrzeni międzygwiezdnej i została przechwycona przez Jowisza. Jakkolwiek by było, ważne, że nieograniczone zapasy lodu, istniejące na Amaltei, stanowiły dla „Stacji J” wielką wygodę.
Platforma przejechała korytarzem dolnego poziomu i zatrzymała się przed szerokimi odrzwiami „Eisgrotte”. Gregor zeskoczył z platformy, podszedł do drzwi i, mrużąc oczy krótkowidza, zaczął szukać guzika od zamku automatycznego.
— Niżej, niżej, ślepy puchaczu — rzekł Potapow.
Gregor odnalazł guzik i odrzwia rozwarły się. Platforma wjechała do „Eisgrotte”. „Eisgrotte” była lodową pieczarą, tunelem
wyrąbanym w litym lodzie. Trzy gazowe rurki oświetlały tunel, ale światło odbijało się od ścian lodowych i sufitu, rozpraszało i iskrzyło na wszystkich występach, dlatego też wydawało się, że „Eisgrotte” oświetla cały system luster.
Nie było tutaj pola magnetycznego, należało więc chodzić bardzo ostrożnie. Panował tu niezwykły chłód.
— Lód — rzekła Hala, rozglądając się wokół. — Zupełnie jak na Ziemi.
Zojka skuliła się z zimna, otulając się szczelnie futrzaną kurtką.
— Jak na Antarktydzie — wyszeptała.
— Byłem na Antarktydzie — oświadczył Gregor.
— Gdzieś ty nie bywał! — powiedział Potapow. — Wszędzie byłeś!
— No, chłopcy, do roboty — zakomenderował Kozłów.
Chłopcy ujęli piły elektryczne, podeszli do najbardziej oddalonej ściany i zaczęli wypiłowywać bloki lodu. Piły cięły lód jak gorący nóż masło. W powietrzu zamigotały lodowe opiłki. Zojka i Hala podeszły bliżej.
— Daj mi — poprosiła Zojka, spoglądając na pochylone plecy Kozłowa.
— Nie dam — odparł Kozłów, nie odwracając się. — Możesz sobie oczy uszkodzić.
— Zupełnie jak śnieg na Ziemi — powiedziała Hala, podstawiając dłoń pod smużkę lodowych drobinek.
Tego dobra wszędzie jest dosyć — rzekł Potapow. — Na przykład na Ganimedzie śniegu, ile dusza zapragnie.
— Byłem na Ganimedzie — oświadczył Gregor.
— Zwariować można — rzekł Potapow. Wyłączył swą piłę i odwalił ze ściany olbrzymi blok lodu. — No tak.
— Potnij na kawałki — poradził mu Stecenko.
— Nie tnij — rzekł Kozłów. Właśnie wyłączył swą piłę i także odwalił ze ściany bryłę lodu. — Przeciwnie… — Z wysiłkiem pchnął bryłę, która powoli odjechała do wyjścia z tunelu. — Przeciwnie, Wałnodze wygodniej, gdy bloki są duże.
— Lód — powtórzyła Hala. — Zupełnie jak na Ziemi. Teraz zawsze będę tu przychodziła po pracy.
— Czy bardzo tęsknicie za Ziemią? — nieśmiało zapytała Zojka. Zojka była o dziesięć lat młodsza od Hali, pracowała jako laborantka w obserwatorium astrometrycznym i w obecności swej kierowniczki czuła wyraźne onieśmielenie.
— Bardzo — odpowiedziała Hala. — Tęsknię w ogóle za Ziemią, Zojeczko, tak bym chciała posiedzieć sobie na trawie, pójść wieczorem na spacer do parku, potańczyć… I to nie te nasze napowietrzne tańce, lecz zwyczajnego walca. I pić z normalnych szklanek, a nie z tych idiotycznych grusz. I nosić suknie, a nie spodnie. Strasznie stęskniłam się za zwykłą spódniczką.
— Ja też — rzekł Potapow.
— Za spódniczką, no tak — powiedział Kozłów.
— Dzieciaki.
— Pleciuchy — odparła Hala. — Dzieciaki.
Podniosła odłamek lodu i rzuciła nim w Potapowa. Potapow podskoczył, uderzył plecami o sufit i wleciał na Stecenkę.
— Daj spokój — rozzłościł się Stecenko. — Nie wpadnij pod piłę.
— No, chyba już dosyć — rzekł Kozłów, odwalając ze ściany trzeci blok. — Ładować, chłopaki.
Załadowali lód na platformę, po czym Potapow chwycił znienacka jedną ręką Halę, a drugą Zojkę i obydwie rzucił na lodowe bryły. Zojka zapiszczała przeraźliwie i chwyciła się kurczowo Hali. Hala roześmiała się.
— No, jazda — zawołał Potapow. — Zaraz Wałnoga da wam premię: po misce zupy z chlorelli na gębę.
— Nie odmówiłbym — odburknął Kozłów.
— I przedtem nigdy nie odmawiałeś — stwierdził Stecenko. — Co więc mówić teraz, gdy głód…
Platforma wyjechała z „Eisgrotte” i Gregor zamknął odrzwia.
— Jakiż to głód? — odezwała się Zojka z wysokości lodowej piramidy. — Niedawno czytałam książkę o wojnie z faszystami, tam to rzeczywiście był głód. W Leningradzie, w czasie blokady.
— Byłem w Leningradzie — oświadczył Gregor.
— Przecież zajadamy czekoladę — ciągnęła dalej Zojka — a tam wydawano po sto pięćdziesiąt gramów chleba na dzień. I to jakiego chleba! Pół na pół z trocinami.
— O, zaraz z trocinami — niedowierzał Stecenko.
— Wyobraź sobie, że właśnie z trocinami.
— Czekolada czekoladą — stwierdził Kozłów — ale nietęgo będzie z nami, jeśli „Tachmasib” nie przyleci.
Kozłów niósł piłę elektryczną na ramieniu jak karabin.
— Przyleci — powiedziała z przekonaniem Hala. Zeskoczyła z platformy i Stecenko skwapliwie ją podtrzymał. — Dziękuję, Kostia. Na pewno przyleci, zobaczycie, chłopcy.
— Myślę, że mimo wszystko trzeba zaproponować kierownikowi zmniejszenie racji dziennych — rzekł Kozłów. — Choćby tylko dla mężczyzn.
— Bzdury — stwierdziła Zojka. — Gdzieś czytałam, że kobiety o wiele łatwiej znoszą głód niż mężczyźni.
Szli korytarzem w ślad za powoli jadącą platformą.
— Tak, kobiety — skomentował Potapow. — Ale nie dzieci.
— Ależ dowcip — odparła Zojka. — Nie ma co!
— Nie, koledzy, naprawdę — powiedział Kozłów.
— Jeśli Bykow nie przyleci jutro, trzeba zwołać ogólne zebranie
1 zapytać wszystkich, czy się zgadzają na zmniejszenie racji.
— No cóż — przyznał Stecenko. — Przypuszczam, że sprzeciwów nie będzie.
— Ja nie będę się sprzeciwiał — oświadczył Gregor.
— To dobrze — rzekł Potapow. — A ja już zastanawiałem się nad tym, co zrobimy, jeśli okaże się raptem, że się nie zgadzasz.
— Cześć woziwodom! — zawołał przechodzący obok astrofizyk Nikolski.
Hala odezwała się z rozdrażnieniem:
— Nie rozumiem, jak można troszczyć się tylko o swój brzuch. Przecież „Tachmasib” nie jest automatem i na jego pokładzie są też żywi ludzie.
Potapow poczerwieniał ze wstydu, speszył się i nawet nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Ostatni kawałek drogi do kuchni wszyscy przeszli w milczeniu. W kuchni wujek Wałnoga siedział pochmurny i zgnębiony przy olbrzymiej maszynie do wymiany jonów podczas oczyszczania wody. Platforma zatrzymała się u wejścia do kuchni.
— Wyładowujcie — rzekł wujek Wałnoga, wpatrując się w podłogę.
W kuchni było niezwykle cicho, trochę zimno i nie czuć tu było żadnych zapachów. Wujek Wałnoga ciężko przeżywał tę sytuację.
W milczeniu zdjęto bloki lodu z platformy i włożono w otwartą gardziel filtrów wodnych.
— Dziękuję — rzekł wujek Wałnoga, nie podnosząc wzroku.
— Prosimy bardzo, wujku Wałnoga — odpowiedział Kozłów. — No, koledzy, chodźmy.
W milczeniu ruszyli do magazynu, a potem w milczeniu wrócili do świetlicy. Hala wzięła książkę i położyła się w fotelu przed magnetowideofonem. Stecenko pokręcił się nieśmiało obok niej, popatrzył na Kozłowa i Zojkę, którzy znów zasiedli do odrabiania zadań (Zojka studiowała na wydziale zaocznym Instytutu Energetyki, a Kozłów pomagał jej w nauce), westchnął głęboko i ruszył wolniutko do swego pokoju. Potapow zwrócił się do Gregora: — Twój ruch. Twoja kolej.