124813.fb2
— Każdy popełnia błędy — Reinach uśmiechnął się — ja również widzę swoje własne. Na przykład kompletnie spartoliłem sprawę ostatecznego załatwienia się z tymi…
Fourre uparcie potrząsnął głową.
— Nie rozumiesz, Jacques. Nie o takie biedy mi chodzi. Twój podstawowy błąd polega na tym, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, że mamy pokój. Wojna się skończyła.
Reinach kpiąco uniósł brwi.
— Ani jedna barka nie płynie Renem, nie odbudowaliśmy. ani kilometra trakcji kolejowej, musimy za to zwalczać bandytów, lokalnych watażków i wpółszalonych fanatyków najrozmaitszego autoramentu. To są te twoje pokojowe czasy?
— Widzisz, to kwestia odmiennych założeń — odparł Fourre. Ludzie są zwierzętami tego rodzaju, że najważniejszą dla nich sprawą jest rezultat, a nie prowadzące doń środki. Wojna jest moralnie nieskomplikowana — masz jeden cel: narzucić swą wole wrogowi, nie skapitulować przed słabszym. Ale spójrz choćby na instytucję policji. Policjant strzeże całego społeczeństwa, którego integralną częścią są również kryminaliści. A polityk? Musi uciekać się do kompromisów nawet z niewielkimi stronnictwami, nawet z ludźmi, których osobiście lekceważy, czy którymi gardzi. Ty, Jacques, myślisz jak żołnierz — a my nie chcemy, by dalej rządzili nami żołnierze.
— Cytujesz tego zgrzybiałego głupca Valtiego — warknął Reinach.
-Gdyby nie profesor Valti i jego logika socjosymboliczna, użyta przy planowaniu naszej strategii, wojna ciągnęłaby się do dziś. W owym czasie nie mieliśmy żadnej szansy na to, by wyzwolił nas ktoś z zewnątrz. Po pierwszym starciu nuklearnym Anglosasi nie mieli prawie żadnych rezerw. Inwazja na Europę była niepodobieństwem. Musieliśmy wyzwolić się sami, mając do dyspozycji naszych łachmaniarzy, bataliony rowerowe i samoloty, składane do kupy ze stosów starych wraków. Gdyby nie plany Valtiego i by być sprawiedliwym — gdyby nie twoja ich realizacja, nigdy byśmy tego nie dokonali.
Fourre znów potrząsnął głową. Jacques w żadnym wypadku nie mógł wyprowadzić go z równowagi.
— Myślę, że daje to profesorowi prawo do szacunku — skończył.
— Dobrze… niech ci będzie… — Reinach zaczął mówić gwałtownie, podniesionym głosem. — Ale teraz to starzec! Starzec bełkoczący coś o przyszłości i trendach długofalowych… Czy najemy się przyszłością? Ludzie giną z głodu, od chorób i anarchii! Teraz!!!
— Valti przekonał mnie — odparł Fourre. — Jeszcze rok temu myślałem identycznie, lecz on wykształcił mnie w podstawach swej nauki i wskazał mi ku czemu zamierzamy. Eino Valti to stary człowiek, ale pod tą łysą czaszką kryje się pierwszorzędny umysł.
Reinach wyraźnie się odprężył. Jego twarz przybrała wyraz życzliwej wyrozumiałości.
— Bardzo dobrze, Etienne, ku czemu zatem zmierzamy?
Fourre zdawał się patrzyć na wylot przez niego, wprost w ciemności nocy.
— Ku wojnie — wyjaśnił miękko — nowej wojnie jądrowej za jakieś pięćdziesiąt lat. I nie ma żadnej pewności, czy rodzaj ludzki w ogóle ją przetrwa.
Deszcz, znów gęsty, walił w okiennice. W opustoszałych uliczkach wył wiatr. Fourre spojrzał na zegarek. Zostało niewiele czasu. Musnął palcami zawieszony na szyi gwizdek policyjny. Reinach wzdrygnął się, lecz po chwili znów złagodniał.
— Gdybym sądził, że tak jest w istocie — odparł — podałbym się do dymisji w tej chwili.
— Wiem — wymamrotał Fourre — dlatego właśnie moja rola tak mi ciąży.
— Ale wcale tak nie jest! — Reinach machnął ręką, jakby chciał odpędzić od siebie koszmarną zjawę. — Ludzkość odebrała tak koszmarną lekcję, że…
— Ludzie, jako zbiorowość, nigdy niczego się nie uczą — przerwał Fourre. — Czy Niemcy wyciągnęły jakieś wnioski z Wojny Stuletniej albo my z Hiroszimy? Jedyną metodą zapobieżenia przyszłej wojnie jest ustanowienie pokojowej władzy o zasięgu ogólnoświatowym. Należy odbudować ONZ i wyposażyć ją w realną siłę…
— Doskonale, doskonale — niecierpliwie odezwał się Reinach. To zrozumiałe. Wytłumacz mi tylko, w czym to ja się mylę?
— W bardzo wielu rzeczach, Jacques. Słyszałeś o nich w Radzie. Naprawdę muszę powtarzać te długą listę?
Głowa Fourrego obróciła się z wolna, jakby z wysiłkiem pokonując opór nieposłusznych kręgów szyjnych; jego oczy wbiły się nieruchomo w mężczyznę po drugiej stronie biurka.
— Improwizacja w czasie wojny — kontynuował — to zupełnie inny problem. Ale ty działasz bez zastanowienia w czasie pokoju. Przeforsowałeś decyzje o wysłaniu zaledwie dwóch osób, które miałyby reprezentować nasz sojusz na konferencji w Rio. Czemu? Bo nie mamy środków transportu, wykwalifikowanych urzędników, papieru, ba, nawet przyzwoitych ubrań! Tę sprawę należało starannie rozważyć. Być może traktowanie Europy jako całości jest słuszne, być może nie; prawdopodobnie spowodowałoby to wzrost tendencji nacjonalistycznych, nie o to zresztą chodzi. Ty natomiast podjąłeś decyzje dosłownie w chwili, gdy pojawił się sam problem i zakazałeś jakiejkolwiek dyskusji.
— Oczywiście — odparł szorstko Reinach. — Jeśli sobie przypominasz, było to tego dnia, w którym dowiedzieliśmy się o neofaszystowskim zamachu stanu na Korsyce.
— Korsyka istotnie nie mogła dłużej czekać. Tak… byłoby ją znacznie trudniej odbić, gdybyśmy nie zaatakowali od razu. Ale sprawa naszych przedstawicieli w ONZ może zadecydować o całej przyszłości naszego…
— Wiem, wiem! To Valti i jego teoria „opcji kluczowych”. Eeee…
— Ta teoria sprawdza się, mój stary!
— Do pewnego stopnia. Przyznaje, Etienne, jestem człowiekiem praktycznym. — Reinach pochylił się nad blatem biurka i wsparł podbródek na dłoniach. — Czy nie uważasz, że czasy wymagają zdrowego rozsądku? Kiedy wokół szaleje piekło, nie ma czasu, by zawracać sobie głowę filozofiami lub… lub próbować wyborów do parlamentu, co jak rozumiem, jest kolejnym zaniedbaniem, jakie zarzuca mi Valti.
— Tak właśnie — odparł Fourre . — Czy lubisz róże? — dodał.
— Co?… Dlaczego?… Tak. — Reinach zamrugał w osłupieniu. — W każdym razie lubże się im przyglądać. — Przez jego twarz przemknął cień zadumy. — Skoro już o tym wspomniałeś, to wiele lat minęło od momentu, gdy po raz ostatni widziałem różę.
— Ale nienawidzisz pracy w ogrodzie! Pamiętam to dobrze z dawnych dni.
Dziwna czułość mężczyzny w stosunku do mężczyzny, uczucie, którego nikt jeszcze do końca nie wytłumaczył, boleśnie targnęła Fourrem. Odepchnął ją od siebie, nie śmiać postąpić inaczej i dodał bezosobowo:
— Lubisz także rządy demokratyczne, ale nigdy nie interesowała cię czarna robota, jakiej wymaga ich wprowadzenie. Teraz właśnie nadszedł czas, by posiać ziarno. Jeśli tego nie uczynimy, zrobi się za późno i rządy twardej ręki staną się nawykiem nie do wykorzenienia.
— Tak, ale teraz trzeba także przeżyć. Po prostu pozostać przy życiu. Nic więcej.
— Jacques, nigdy nie oskarżałem cię o nieczułość. Przeciwnie, jesteś sentymentalny; gdy zobaczysz dziecko opuchłe z głodu lub dom oznaczony krzyżem mówiącym, że przeszła przezeń zaraza, Czarna Śmierć, przepełnia cię litość i tracisz zdolność myślenia. To my… Valti, ja i inni… my jesteśmy beznamiętni, gotowi teraz poświecić kilka tysięcy istnień ludzkich więcej, pozbawiając ich tego, co niezbędne, po to, by uratować całą ludzkość za lat pięćdziesiąt.
— Być może masz racje — odparł Reinach. — Mam na myśli to, co powiedziałeś o swoim braku uczuć ludzkich — mówił to tak cicho, że głos jego gubił się w szumie padającego deszczu.
Fourre znów zerknął ukradkiem na zegarek. Wszystko to trwało dłużej niż pierwotnie przewidywał.
— Bezpośrednią przyczyną wszystkiego, co dzieje się tej nocy, jest sprawa Pappasa — wyrzucił z siebie pospiesznie, kalecząc słowa…
— Tak też myślałem — przyznał Reinach spokojnie. — I ja go nie znoszę. Wiem równie dobrze jak ty, że to zbrodniczy łajdak, którego nienawidzą nawet właśni żołnierze. Ale, do jasnej cholery! Człowieku, czy ty wiesz, że szczury robią rzeczy znacznie gorsze niż wyżeranie naszej żywności i oczu naszym śpiącym dzieciom?! Nie zdajesz sobie sprawy, że to one roznoszą zarażę?!… A Pappas zaofiarował nam usługi jedynej zdolnej do działania kompanii deratyzacyjnej w całej Europie! W zamian za to nie żąda niczego, poza uznaniem istnienia Wolnej Macedonii i zapewnieniem mu miejsca w Radzie.
— To zbyt wysoka cena — sprzeciwił się Fourre. — Za dwa lub trzy lata sami poradzimy sobie ze szczurami.
— A zanim to nastąpi?
— Musimy mieć nadzieję, że nikt z tych, których kochamy nie zachoruje.
Reinach uśmiechnął się smutno.
— To nie jest wyjście. Nie mogę się na to zgodzić. Jeżeli kompania Pappasa pomoże nam, przyspieszy to odbudowę przynajmniej o rok, uratuje tysiące istnień ludzkich.
— Po to, by zniszczyć ich miliony w przyszłości.
— A, daj spokój! Malutka prowincja w rodzaju Macedonii.
— Nie! Jeden bardzo wielki precedens!!! Nie możemy po prostu przyznać jakiemuś podrzędnemu kacykowi prawa do tego, co zrabował. Wtedy zgodzilibyśmy się na — Fourre uniósł pobrudzoną dłoń i zaczął wyliczać na palcach — na prawo istnienia dyktatur, a takie, o ile zaistnieją, oznaczają wojnę, wojnę i jeszcze raz wojnę; na przestarzałą i zgubną w skutkach zasadę nieograniczonej suwerenności narodowej; na obrażę zaprzyjaźnionej Grecji, która odpłaciłaby nam pięknym za nadobne; na nieuniknione reperkusje polityczne w rejonie Bliskiego Wschodu — i tak wystarczająco niespokojnego; w konsekwencji na wojnę z Arabami, bowiem musimy mieć ropę naftową; na miejsce w Radzie dla zdolnego i bezwzględnego łajdaka, który, bądźmy szczerzy, Jacques, może myśleć o wykończeniu ciebie; na… Nie!