125090.fb2 My?liwski r?g czasu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

My?liwski r?g czasu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Mons, Mons, zapłacą za to — zapewnił. Statek wypełnił się głosem kapitana Ilmaraya.

— Właśnie otrzymaliśmy komunikat z promu obserwacyjnego. Nie dotarł jeszcze na wyznaczone miejsce, lecz na ekranach widać już całą hordę pływaczy… nie, to kilka odrębnych stad, są ogromne, na pewno składają się z tysięcy osobników… wszystkie zmierzają ku wyspie, na której przebywacie. Przy takim tempie powinni tam przybyć za parę dni.

Oszołomiony Regor potrząsnął głową.

— Skąd wiedzą?

— Nie wiedzą — wymamrotał Jong.

Neri zerwał się na nogi z gwałtownością tygrysa.

— To właśnie jest nasza szansa. Będziemy mieli okazję zrzucić na nich parę bomb.

— Nie! — krzyknął Jong. Udało mu się również wstać. W ręku ściskał trójząb. — Dał mi to.

— Co takiego?

Regor odwrócił się, a Neri zesztywniał nagłe. Wewnątrz promu zapadła cisza.

— Na dole — wyjaśnił Jong. — Zobaczył mnie i popłynął za mną na dno. Kiedy zrozumiał, co robię, dał mi to. Swoją broń.

— Po co?

— Na znak pokoju. Po cóż by innego? Neri splunął na pokład.

— Pokój z obrzydliwymi kanibalami?

Jong rozprostował ramiona. Ciężar pancernego skafandra nie wydawał się już niemożliwy do zniesienia.

— Gdybyś zjadł małpę, nie byłbyś kanibalem, prawda? Neri odpowiedział mu obscenicznym słowem, lecz Regor powstrzymał go gestem.

— No cóż, to odrębne gatunki — przyznał zimno pilot. — Zgodnie ze słownikiem masz rację. Ale ci zabójcy są rozumni. Nie zjada się innych myślących istot.

— To się zdarzało — zaprzeczył Jong. — Także wśród ludzi. Często był to akt szacunku albo miłości. Próbowano w ten sposób przejąć część mana drugiej osoby. Tak czy inaczej, skąd mogli wiedzieć, kim jesteśmy? Kiedy pływacz zobaczył, że przybyłem po ciało zabitego, oddał mi swoją broń. Jak inaczej mógł mi powiedzieć, że jest mu przykro i że jesteśmy braćmi? Może, gdy już miał czas przemyśleć sprawę, zrozumiał, że to prawda również w dosłownym sensie. Nie sądzę jednak, by ich tradycje sięgały wstecz aż tak daleko. To wystarczy. Właściwie to nawet lepiej, że przyznał, iż jesteśmy mu bliscy tylko dlatego, że dbamy o naszych zmarłych.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — warknął Neri.

— Chwileczkę. — Regor ścisnął poręcze fotela. — Chyba nie uważasz, że… — zaczął cichym głosem.

— Uważam — przerwał mu Jong. — Kim jeszcze mogliby być? Jak na tych kilku wysepkach mogłyby wyewoluować tak duże ssaki, wyposażone w dłonie i wielki mózg? Jak tubylcy mogliby zniszczyć kolonię dysponującą bronią atomową? Myślałem o buncie niewolników, ale to również nie ma sensu. Kto zawracałby sobie głowę tak wielką liczbą niewolników, mając cybernetyczne maszyny? Nie, pływacze są kolonistami. Żadna inna możliwość nie wchodzi w grę.

— Hę? — mruknął Neri.

— To niewykluczone — dobiegł ich przez pustkę przestrzeni głos Ilmaraya. — Jeśli dobrze to sobie przypominam, homo sapiens rozwinął się z form przypominających, hm, neandertalczyków w ciągu jakichś dziesięciu, dwudziestu tysięcy lat. Zakładając małą liczebność i dryf genetyczny, grupa mogłaby się zdegenerować nawet w krótszym czasie.

— Kto mówi, że są zdegenerowani? — sprzeciwił się Jong.

Neri wskazał na leżącą na pokładzie, wpatrzoną w nicość głowę.

— Tu masz dowód.

— Mówię ci, że to był przypadek. Nieporozumienie — upierał się Jong. — Sami jesteśmy sobie winni. Wtargnęliśmy tu zupełnie na oślep. To nie degeneracja, tylko przystosowanie. W miarę jak kolonia coraz bardziej uzależniała się od morza, dochodziło do mutacji i najwięcej dzieci pozostawiali po sobie ci, którzy najlepiej potrafili znieść bytowanie w podobnym środowisku. Statyczna cywilizacja nie zauważyłaby, co się dzieje, dopóki nie byłoby za późno, a nawet gdyby zauważyła, nie potrafiłaby nic na to poradzić. Nowi ludzie mogli się swobodnie poruszać po całej planecie. Przyszłość należała do nich.

— Tak jest, przyszłość dzikusów.

— Cywilizacja naszego typu na nic by się im zdała. Nie pasuje do tego świata. Jeśli spędza się większą część życia w słonej wodzie, raczej nie da się korzystać z elektrycznych maszyn, a krzemień, który można znaleźć prawie wszędzie, jest lepszy od metalu, który trzeba wydobywać spod ziemi i wytapiać. Możliwe, że ich inteligencja nieco się obniżyła. Raczej w to wątpię, ale jeśli nawet, to co? Nigdzie nie udało się nam znaleźć Starszych Gatunków. Być może celem istnienia wszechświata wcale nie jest inteligencja. Osobiście jestem przekonany, że ten lud na swój własny sposób wspina się z powrotem w górę. To jednak nie nasz interes. — Jong uklęknął i zamknął powieki Monsa. — Pozwolono nam zadośćuczynić za naszą zbrodnię — dodał cicho. — Możemy przynajmniej wybaczyć z kolei im? Mam rację? Ponadto… nie wiemy, czy gdzieś we wszechświecie żyją jeszcze jacyś ludzie poza nami i nimi. Nie, nie możemy ich zgładzić.

— Ale dlaczego zamordowali Monsa?

— Oddychają powietrzem — wyjaśnił Jong — i z pewnością muszą się uczyć pływać, tak jak płetwonogi. Nie potrafią robić tego instynktownie. Dlatego potrzebują terenów, na których mogliby się rozmnażać. Plemiona z pewnością zmierzają w stronę tej plaży. Grupa mężczyzn popłynęła przodem, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zobaczyli coś niezwykłego i straszliwego, co chodziło po ziemi, na której miały się urodzić ich dzieci, i zdobyli się na odwagę, by to zaatakować. Przykro mi, Mons — zakończył szeptem.

Neri osunął się na ławę. Wróciła cisza.

— Sądzę, że to prawidłowa odpowiedź — odezwał się po chwili II-maray. — Nie możemy tu zostać. Wracajcie natychmiast i ruszamy w drogę.

Regor skinął głową i dotknął urządzeń sterujących. Silnik obudził się, bucząc głośno. Jong wstał, podszedł do bulaja i wpatrzył się w morze, które rozciągało się na dole niczym płynne srebro. Potem skurczyło się i zniknęło, niebo nabrało twardości i pojawiły się gwiazdy.

Ciekawe, czym właściwie był ten dźwięk, pomyślał Jong. Najprawdopodobniej tylko wiatrem, tak jak mówił Mons, ale nigdy nie dowiem się tego na pewno.

Przez chwilę wydawało mu się, że znowu go słyszy, w bębnieniu energii oraz metalu i w tętnie własnej krwi — róg łowcy ścigającego zdobycz, która płacze podczas ucieczki.