125124.fb2
– Chciałbym podkreślić jedną rzecz. Tylko spróbuj zrobić to wszystko. Jeśli moje ruchy staną się zbyt gwałtowne, lepiej będzie, jeśli staniesz z dala. Lepiej dla nas obojga. Jeśli cię uderzę i stracisz przytomność, nie będziesz mogła mi pomóc, gdy zacznę się dusić w wymiotach. Nadal patrzyłem jej w oczy. Musiała wyczytać, co było w moich myślach, bowiem uśmiechnęła się lekko. – Wiesz co, Jankesie? Ja nie pękam. Znaczy, kapujesz, jak się obcina takie coś i rzygać się człowiekowi chce, to co może mu do łba strzelić, jak nie… -…zakneblować mnie łyżeczką, wiem. Dobrze, w porządku, rozumiem, że zachowałem się głupio. I o to chodzi. Mogłem przecież odgryźć sobie język alba wewnętrzną stronę policzka. Nie przejmuj się. Jeszcze jedno. Czekała, a ja zastanawiałem się, ile jej powiedzieć. Wiele nie mogła poradzić, ale gdybym przy niej umarł, nie chciałem, żeby myślała, że to jej wina. – Czasen trzeba mnie zawieźć do szpitala. Czasem jedmak atak następuje po drugim. Jeśli to trwa zbyt długo, nie oddycham i mój mózg może umrzeć z niedotlenienia. – Na to trzeba zaledwie pięciu minut – powiedziała przerażona. – Wiem. Stanowi ti problem tylko wtedy, gdybym zaczął miewać ataki często, więc zdążymy się jeszcze do tego przygotować. Ale jeśli zdarzy się, że jakiś atak się nie skończy, a drugi zacznie deptać mu po piętach, albo jeśli nie będziesz mogła wykryć oddechu przez trzy czy cztery minuty, lepiej zadzwoń po karetkę. – Trzy czy cztery minuty? Zanim się tu zjawią, będziesz martwy. – Mam do wyboru: albo to, albo życie w szpitalu. Nie cierpię szpitali. – Ja też nie.
Następnego dnia namówiła mnie na jazdę jej Ferrari. Bałem się tej podróży; zastanawiałem się, czy nie zacznie szaleć. Ale jeśli Lisie można było cokolwiek zarzucić, to tylko to, że jechała za wolno. Jadący z tyłu często na nas trąbili. Z tego, z jak przesadną uwagą wykonywała każdy ruch, mogłem wywnioskować, że nie ma zbyt wielkiego doświadczenia. – Szkoda chyba dla mnie tego Ferrari – przyznała w którymś momencie. – Nigdy nie jadę szybciej niż dziewięćdziesiątką. Udaliśmy się do sklepu wnętrzarskiego na Beverly Hills, gdzie Lisa kupiła za zbójecką cenę lampę biurową o niskiej mocy. Nie mogłem zasnąć tej nocy. Chyba bałem się kolejnego ataku, aczkolwiek nie było obawy, że nowa lampa Lisy może go wywołać tak jak świeca. Ciekawa sprawa jest z tymi atakami. Kiedy miałem je po raz pierwszy, nazywano je drgawkami. Potem stopniowo zaczęto o nich mówić jako o atakach, zaś słowo "drgawki" nabrało charakteru cokolwiek niesmacznego. Chyba jest to oznaka starzenia się, gdy czujesz, jak zmienia się język. Były całe masy nowych słów. Wiele z nich dotyczyło rzeczy, które nie istniały, kiedy dorastałem. Na przykład program. Dla mnie wyraz ten oznaczał porządek audycji radiowych. – Co cię napadło, Lisa, że wzięłaś się za komputery? – spytałem ją. – W nich leży potęga, Jankesie.
– Uniosłem wzrok. Lisa była obrócona do mnie twarzą.
– Czy wszystkiego nauczyłaś się tutaj?
– Miałam pewne początki. Nie mówiłam ci o kapitanie, prawda? – Chyba nie. – On był dziwny. Wiedziałam o tym. Był Amerykaninem i zainteresował się mną. Wynajął mi ładne mieszkanie w Sajgonie. I posłał mnie do szkoły. Przyglądała mi się, czekając na moją reakcję. Ale ja nie zareagowałem. – Na pewno był pedofilem i chyba ze skłonnościami homoseksualnymi, skoro ja tak przypominałam chudego chłopaka. Znowu to wyczekiwanie. Tym razem uśmiechnęła się. – Był dla mnie dobry. Nauczyłam się dobrze czytać. Od tego etapu wszystko jest możliwe. – Właściwie nie pytałem cię o tego kapitana. Chodziło mi o to, dlaczego zainteresowałaś się komputerami. – To prawda. O to pytałeś.
– Czy to dla pieniędzy?
– Na początku tak. Ale to jest przyszłość, Victor.
– Sam Pan Bóg wie, że czytałem o tym wiele razy.
– Bo to prawda. To już się stało. To potęga, jeśli ktoś wie, jak tego używać. Widziałeś, co Kluge mógł zrobić. Można na tym zrobić wielkie pieniądze. I nie mam na myśli zarobić, ale zrobić, tak jakby ktoś je sobie wydrukował. Pamiętasz, jak Osborne mówił, że dom Kluge'a nigdy nie istniał? Czy zastanowiłeś się, co to znaczy? – To, że wytarł go ze wszystkich banków pamięci. – To był pierwszy krok. Ale przecież ta działka istniała w tutejszych księgach wieczystych, jak myślisz? W tym kraju jeszcze nie całkiem zarzucono rejestry sporządzane na papierze. – Tak więc tutejsze władze mają wpis o tym domu.
– Nie. Odpowiednia stronica została wydarta.
– Nie rozumiem. Kluge nigdy nie wychodził z domu.
– Sposób stary jak świat, przyjacielu. Kluge przejrzał rejestr policyjny, aż znalazł człowieka, którego wszyscy nazywają Sammym. Posłał mu czek na tysiąc dolarów, a wraz z nim list, w którym napisał, że Sammy może zarobić dwa razy tyle, jeśli uda się do biura notarialnego. Sammy nie dał się na to wziąć, podobnie jak McGee czy Molly Unger. Ale Mały Billy Phipps dał się namówić i dostał potem czek, jak zapowiadał list; od tego czasu on i Kluge utrzymywali przez wiele lat swoistą spółkę. Mały Billy jeździ teraz nowym Cadillakiem i nie ma najmniejszego pojęcia, kim był Kluge i gdzie mieszkał. Kluge nie troszczył się o to, ile wydaje. Pieniądze brał po prostu z powietrza. Zastanowiłem się nad tym chwilę. Chyba to prawda, że jak się ma dość pieniędzy, to można wszystko, a Kluge miał całe złoto świata. – Czy powiedziałaś Osborne'owi o Małym Billym?
– Skasowałam ten dysk, podobnie jak ten z twoimi siedmiuset tysiącami. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać ktoś taki, jak Mały Billy. – Nie boisz się kłopotów z tego powodu?
– Życie to ryzyko, Victor. Najlepsze kawałki zatrzymuję dla siebie. Nie dlatego, że mam zamiar ich użyć, ale dlatego, że jeśli kiedyś potrzebowałbym ich i nie miała, czułbym się strasznie głupio. Przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy, które dzięki temu praktycznie znikły. – Powiedz mi coś, Jankesie. Kluge wybrał cię spośród wszystkich sąsiadów, bo przez trzydzieści lat byłeś grzecznym harcerzykiem. Jaka jest twoja reakcja na to, co robię? – Jesteś radośnie amoralna, udało ci się przeżyć piekło, a przy tym jesteś zasadniczo porządna. Żal mi każdego, kto wszedłby ci w drogę. Uśmiechnęła się, wyprostowała i wstała. – "Radośnie amoralna". Podoba mi się to.
– Usiadła obok mnie wzbudzając wielkie kołysanie w łóżku. – Chcesz się znowu trochę poamoralnić? – Za chwilę.
– Zaczęła nacierać moją pierś.
– A więc trafiłaś do komputerów, bo to trend przyszłości. Czy nigdy one ciebie nie niepokoją?… No nie wiem, może to zabrzmi staroświecko… ale czy myślisz, że one mogą przejąć kontrolę nad światem? – Każdy tak myśli, dopóki sam się do tego nie weźmie – powiedziała. – Musisz zdać sobie sprawę z tego, jakie one są głupie. Bez oprogramowania nie nadają się dosłownie do niczego. Natomiast ja wierzę w to, że ludzie, którzy parają się komputerami, przejmą kontrolę. Już to się stało. Dlatego też zajmuję się nimi. – Chyba nie o to mi chodziło. Może nie umiem tego wyrazić. Zachmurzyła się. – Kluge w coś wdepnął. Podsłuchiwał laboratoria pracujące nad sztuczną inteligencją, a poza tym czytał wiele o badaniach neurologicznych. Myślę, że próbował znaleźć wspólny wątek. – Między ludzkim mózgiem i komputerem?
– Nie całkiem. Myślał o komputerach i neuronach. Komórkach mózgu. – Pokazała na swój komputer.
– Ta maszyna, a także każdy inny komputer znajduje się o całe lata świetlne od tego, by dorównać mózgowi ludzkiemu. Nie potrafi generalizować, wnioskować, kategoryzować czy tworzyć wynalazki. Z dobrym programem może pozornie wykonywać niektóre te czynności, ale to złudzenie. Jest taki stary problem: co by się stało, gdybyśmy w końcu zbudowali komputer zawierający tyle tranzystorów, co mózg ludzki ma neuronów. Czy powstałaby w ten sposób świadomość? Moim zdaniem to bzdura. Tranzystor nie jest neuronem, a kwintylion tranzystorów nie osiągnie więcej niż tuzin. Tak więc Kluge – który, jak się zdaje, podobnie uważał zaczął szukać możliwych podobieństw między neuronem i ośmiobitowym komputerem. Po to zebrał w domu te wszystkie ogólnie dostępne graty, te Trash-80, te Atari, te Texas Instruments, te Sinclairy, na litość boską. Sam był przyzwyczajony do znacznie potężniejszych urządzeń. Te domowe systemy połykał jak cukierki. – I co ustalił?
– Wygląda na to, że nic. Model ośmiobitowy jest bardziej złożony niż neuron, a żaden komputer nie jest w tej samej galaktyce, co mózg organiczny. Ale widzisz, słowa są tu nieprecyzyjne. Powiedziałam, że Atari jest bardziej złożony niż neuron, ale właściwie trudno je porównywać. To tak, jakby konfrontować kierunek z odległością albo kolor z masą. Nie te same jednostki. Z wyjątkiem jednego podobieństwa. – Co to takiego?
– Połączenia. I znowu jest to różnica, ale pojęcie sieci jest to samo. Neuron jest połączony z wieloma innymi. Są ich biliony, a sposób, w jaki przechodzi przez nie rozkaz, determinuje to, czym naprawdę jesteśmy i co myślimy, i co pamiętamy. A za pomocą tego komputera mogę dotrzeć do miliona innych. W zasadzie sieć taka jest większa od mózgu ludzkiego, bowiem zawarta w niej informacja przekracza możliwości przyswojenia przez ludzkość w ciągu miliona lat. Sięga ona od Pioniera 10, który znajduje się poza orbitą Plutona, aż do każdego pomieszczenia, w którym zainstalowany jest telefon. Za pomocą tego komputera możesz otrzymać tony danych, które zebrano, ale nikt nawet nie ma czasu, by na nie spojrzeć. Tym właśnie interesował się Kluge. Ten stary pomysł "masy krytycznej komputera", maszyny liczącej, która zyskuje świadomość, ale z nowego punktu widzenia. Może rozwiązanie leżało nie w wielkości komputera, ale w liczbie systemów. Kiedyś były ich tysiące. Teraz są miliony. Wstawiają je do samochodów. Do zegarków na rękę. W każdym domu jest kilka, począwszy od wyłącznika czasowego w kuchni mikrofalowej aż do gry telewizyjnej czy domowego terminalu. Kluge próbował ustalić, czy w ten sposób udałoby się osiągnąć masę krytyczną. – I do jakiego wniosku doszeDł?
– Nie wiem. Dopiero zaczynał.
– Spojrzała w dół na mnie.
– Ale wiesz co, Jankesie? Zdaje się, że ty osiągnąłeś masę krytyczną, kiedy ja nie patrzyłam. – Chyba masz rację.
– Wyciągnąłem do niej ramiona.
Lisa lubiła się przytulać. Na początku ja nie bardzo, po pięćdziesięciu latach, w czasie których zawsze spałem sam. Ale bardzo szybko spodobało mi się. I właśnie w takiej sytuacji podjęliśmy na nowo naszą przerwaną rozmowę. Po prostu leżeliśmy, trzymając się nawzajem w ramionach, i rozmawialiśmy o różnych sprawach. Nikt jeszcze nie mówił nic o miłości, ale ja wiedziałem, że ją kocham. Nie miałem pojęcia, co z tym począć, ale coś na pewno się wymyśli. – Masa krytyczna – odezwałem się. Potarła mnie nosem w szyję i ziewnęła. – Co masz na myśli?
– Jaka by ona miała być? Wydaje się, że miałaby olbrzymią inteligencję. Taka szybka, taka wszechwiedząca. Jak Bóg. – Możliwe.
– Czy nie… panowałaby nad naszym życiem? Chyba zadaję to samo pytanie, od którego zacząłem. Czy kontrolowałaby świat? Zamyśliła się na dłuższą chwilę. – Zastanawiałam się, czy miałaby co kontrolować. To znaczy, po co by jej to było? Jak moglibyśmy dojśc do tego, czego ona chce? Czy na przykład chciałaby, żeby oddawano jej cześć? Wątpie. Czy chciałaby "zracjonalizować ludzkie zachowanie, by wyeliminować wszelkie emocje", jak zapewne jakiś komputer z filmu sf z lat pięćdzisiątych powiedział do znajdującej się w opałach pięknej heroiny? Można mówić o świadomości, ale co to słowo właściwie znaczy? Ameba musi mieć świadomośc. Mają ją zapewne rośliny. W jednym neuronie może być jakiś stopień świadomości. Nawet w układzie scalonym. Nie wiemy nawet, czym jest nasza własna świadomość. Nigdy nie umieliśmy naświetlić tego do końca, przeanalizować, zrozumieć, skąd pochodzi i dokąd idzie, kiedy umieramy.Stosowanie ludzkich wartości do czegoś takiego, jak owa hipotetyczna świadomość sieci komputerowej, byłoby bardzo głupie. Nie widzę żadnej możliwości interakcji między nią a świadomością ludzką. Ona może nawet nas nie zauważać, tak jak my nie zauważamy komórek w naszym ciele albo neutrin przebiegających przez nas, albo wibracji atomów w otaczającym nas powietrzu. I doszło do tego, że musiała mi wyjaśnić, co to takiego neutrino. Jedna rzecz, którą zawsze mogłem jej zapewnić, to słuchacz-laik. A po tym wszystkim prawie całkowicie zapomniałem o naszym mitycznym hiperkomputerze. – A co się stało z twoim kapitanem? – spytałem Lisę znacznie później. – Naprawdę chcesz wiedzieć, Jankesie? – mruknęła sennie.
– Nie obawiam się tej informacji.
Usiadła i sięgnęła po papierosy. Wiedziałem już, że czasem paliła w chwilach stresu. Mówiła mi, że pali po kochaniu się, ale przy mnie było to tylko raz. W ciemności zamigotał płomyk zapalniczki. Słyszałem, jak wypuszcza dym. – Właściwie to majorem – odezwała się.
– Dostał awans. Czy chcesz wiedzieć, jak się nazywał? – Słuchaj, Lisa, ja nie chcę wiedzieć nic, jeśli mi sama tego nie chcesz powiedzieć. Ale jeśli mi powiesz, to mnie interesuje tylko, czy zajął się tobą. – Nie ożenił się ze mną, jeśli o to ci chodzi. Powiedział, że to zrobi, kiedy wiedział już, że musi wyjechać, ale odwiodłam go od tego. Może to najszlachetniejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam. A może najgłupsza. To nie przypadek, że wyglądam na Japonkę. Moja babkę zgwałcił w 1942 roku Japoniec z sił okupacyjnych. Babka była Chinką, zamieszkała w Hanoi. Tam urodziła się moja matka. Po Dien Bien Phu przeniosły się na południe. Moja babka umarła. Już jeśli ktoś był Chińczykiem, nie miał za dobrze, ale pół-Chinka i pół-Japonka miała jeszcze gorzej. Mój ojciec był pół-Francuzem i pół-Annamitą. Jeszcze jedna parszywa kombinacja. Nigdy go nie znałam. Tak więc stanowię historię Wietnamu w kapsułce. Papieros rozżarzył się raz jeszcze. – Mam twarz jednego dziadka, a wzrost innego. Oraz cycki z przemysłu chemicznego. Chyba tylko zabrakło mi amerykańskich genów, ale o nie starałam się dla moich dzieci. Kiedy zbliżał się upadek Sajgonu, usiłowałam dostać się do ambasady amerykańskiej. Nie udało się. Resztę znasz, aż do chwili, gdy znalazłam się w Tajlandii; i kiedy w końcu Amerykanie zauważyli mnie, okazało się, że mój major wciąż mnie szuka. Zapłacił za moją podróż tutaj i zdążyłam przyjechać, by zobaczyć, jak umiera na raka. Spędziłam z nim dwa miesiące, cały czas w szpitalu. – O mój Boże.
– Przyszła mi do głowy straszna myśl.
– To nie było też przez wojnę, prawda? To znaczy, historia twego życia… -…to historia gwałtu zadanego Azji. Nie, Victor. W każdym razie nie przez tę wojnę. On był wśród tych, którzy oglądali z bliska wybuchy atomowe, w Nevadzie. Był zbyt zdyscyplinowany, żeby się uskarżać, ale myślę, że wiedział, co go zabiło. – Kochałaś go?
– Co mam ci odpowiedzieć? Wyciągnął mnie z piekła.
Papieros znowu się rozjarzył, po czym zobaczyłem, jak go gasi. – Nie – odrzekła.
– Nie kochałam go. Wiedział o tym. Nigdy nikogo nie kochałam. Był mi bardzo bliski, był kimś szczególnym. Zrobiłabym dla niego prawie wszystko. Był dla mnie jak ojciec. – Poczułem, że patrzy w ciemnościach w moją stronę.
– Nie zapytasz, ile miał lat? – Koło pięćdziesiątki – odparłem. – Co do grosza. Czy ja mogę cię o coś zapytać?
– Twoja kolej chyba.
– Ile miałeś dziewczyn, odkąd wróciłeś z Korei?
Uniosłem dłoń i udawałem, że liczę na palcach.
– Jedną – powiedziałem w końcu.
– A ile, zanim się tam znalazłeś?
– Jedną. Zerwaliśmy, zanim mnie powołano.
– Ile w Korei?
– Dziewięć. Wszystkie w uroczym burdeliku pani prezydentowej w Pusanie. – Tak więc kochałeś się z jedną białą i dziesięcioma Azjatkami. Chyba żadna z pozostałych nie była taka wysoka, jak ja. – Koreanki mają też wydatniejsze policzki. Ale wszystkie miały takie same oczy, jak ty. Potarła nosem o moją pierś, wzięła głęboki oddech i westchnęła. – Ale z nas klawa para, co?
Przytuliłem ją i poczułem znowu na piersi jej gorący oddech. Myślałem o tym, jak zdołałem przeżyć tyle czasu bez tak prostego cudu, jak ten. – Tak. Myślę, że masz rację.
Tydzień później znowu pojawił się Osborne. Wyglądał na przybitego. Słuchał tego, co Lisa zdecydowała się mu przekazać, ale bez większego zainteresowania. Wziął od niej wydruk i przyrzekł dostarczyć go do działów, które się tym zajmowały. Ale nie zbierał się do odejścia. – Myślę, że powinienem to panu powiedzieć, Apfel – odezwał się w końcu. – Sprawa Gavina została zamknięta. Minęła chwila, nim przypomniałem sobie, że prawdziwe nazwisko Kluge'a brzmiało Gavin. – Koroner dawno już zdecydował, że to samobójstwo. Udawało mi się przez pewien czas trzymać sprawę otwartą na podstawie moich podejrzeń. – Skinął głową w kierunku Lisy. Oraz na podstawie tego, co ona powiedziała o tym liście samobójczym. Ale nie było po prostu żadnych dowodów. – To prawdopodobnie stało się szybko – powiedziała Lisa. Ktoś go wyłapał, dotarł do niego – to można zrobić; Kluge miał szczęście, że stało się to tak późno – i załatwił go tego samego dnia. – Pan nie uważa, że to było samobójstwo? – spytałem Osborne'a. – Nie. Ale ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolności, chyba że znajdzie się coś nowego. – Powiem panu, jeśli będę coś miała – rzekła Lisa.
– To inna sprawa – powiedział Osborne.
– Nie mogę już pani zezwolić na pracę tutaj. Władze miejskie przejęły dom wraz z jego zawartością. – Niech się pan o to nie martwi – odrzekła cicho Lisa. Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której Lisa sięgnęła do leżącej na stoliku paczki papierosów, by wytrząsnąć z niej jednego; zapaliła go, wypuściła dym i odchyliła się do tyłu w fotelu obdarzając Osborne'a jednym ze swoich najbardziej nieprzeniknionych spojrzeń. Porucznik westchnął. – Nie chciałbym grać z panią w pokera – odezwał się.