125124.fb2 Naci?nij Enter - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Naci?nij Enter - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

– Co to miało znaczyć: "Niech się pan nie martwi"? – Kupiłam ten dom cztery dni temu. Wraz z zawartością. Jeśli wydarzy się coś, co pozwoli panu wznowić śledztwo w sprawie morderstwa, dam panu znać. Osborne poniósł zbyt ciężką porażkę, by odczuć gniew. Przyglądał się Lisie w milczeniu. – Chciałbym wiedzieć, jak pani to załatwiła.

– Nie zrobiłam nic nielegalnego. Może pan to sprawdzić. Zapłaciłam za to wszystko żywą gotówką. Dom został wystawiony na sprzedaż. Udało mi się uzyskać dobrą cenę na aukcji u szeryfa. – A co by było, gdybym posadził moich najlepszych ludzi nad tą transakcją? Żeby sprawdzili, czy nie ma w tym jakiejś lewej forsy? Może oszustwa? A jakbym poprosił FBI, żeby się temu przyjrzało? Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. – Bardzo proszę. Szczerze mówiąc, poruczniku Osborne, gdybym chciała, mogłabym ukraść ten cały dom, park Griffith oraz Autostradę Portową i nie sądzę, żeby udało się panu mnie złapać. – W takim razie, co ja mam robić?

– To samo, co przedtem. Ma pan zamkniętą sprawę i obietnicę ode mnie. – Nie podoba mi się, że pani ma to wszystko, jeśli można tym zrobić to, o czym pani mówiła. – Nie spodziewałam się, że będzie się panu podobało. Ale to nie pańska działka, prawda? Dom był przez jakiś czas własnością władz, poprzez zwykrła konfiskatę. Nie wiedzieli, co mają w ręku, i wystawili go na sprzedaż. – Może uda mi się nasłać tu Wydział Oszustw, żeby skonfiskowali pani oprogramowanie. Są w nim dowody przestępstw. – Zawsze wolno panu próbować – zgodziła się.

Patrzyli przez chwilę na siebie; Lisa wygrała ten pojedynek. Osborne potarł oczy i skinął głową. Potem uniósł się ciężko i powlókł do drzwi. Lisa zgasiła papierosa. Słyszeliśmy, jak porucznik odchodził dróżką. – Dziwię się, że tak łatwo ustąpił – odezwałem się.

– Ale czy ustąpił? Nie sądzisz, że spróbuje nalotu na dom? – To mało prawdopodobne. Wie, co jest grane. – Może poinformowałabyś i mnie?

– Po pierwsze, to nie jego działka i on o tym wie.

– Dlaczego kupiłaś dom?

– Powinieneś zapytać, jak.

Spojrzałem na jej twarz. Pod maską pokerzysty pojawił się cień rozbawienia. – Słuchaj, Lisa. Coś ty zrobiła?

– To pytanie zadał sobie Osborne. Znalazł właściwą odpowiedź, bo rozumie, jak działają maszyny Kluge'a. I wie, jak załatwia się różne sprawy. To nie był przypadek, że dom został wystawiony na sprzedaż, i nie przypadkiem byłam jedynym reflektantam. Wykorzystałam jednego z zaprzyjaźnionych radnych Kluge'a. – Przekupiłaś go?

Roześmiała się i pocałowała mnie.

– Chyba w końcu udało mi się zaszokować ciebie, Jankesie. To będzie chyba największa różnica między mną a rodowitym Amerykaninem. Przeciętny obywatel nie wydaje tu forsy na łapówki. W Sajgonie wszyscy to robili. – Przekupiłaś go?

– Nic tak ordynarnego. Tu trzeba trafiać tylnym wejściem. Na koncie pewnego senatora pojawiło się kilka całkowicie legalnych wpłat na fundusz wyborczy, a senator wspomniał komuś o pewnej sytuacji, a ten ktoś miał możność legalnie załatwić to, co mi było potrzebne. – Spojrzała na mnie z ukosa.

– Oczywiście, że go przekupiłam, Victor. Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak tanio. Czy to cię martwi? – Tak – przyznałem. – Nie lubię przekupstwa.

– Mnie jest ono obojętne. Istnieje, podobnie jak siła ciążenia. Można tego nie lubić, ale da się za pomocą tego załatwić parę spraw. – Rozumiem, że zatarłaś ślady.

– Nienajgorzej. W przypadku przekupstwa nigdy nie udaje się całkowicie zatrzeć śladów, ze względu na element ludzki. Radny mógłby mnie wsypać, gdyby stanął przed sądem. Ale nie stanie, ponieważ Osborne nie posunie się do tego. To drugi powód, dla którego wyszedł stąd bez walki. On wie, jak toczy się ten światek, wie, jaką siłą dysponuję, i wie, że z tym nie wygra. Potem nastąpiła dłuższa cisza. Miałem wiele do przemyślenia, z czego większość poważnie mnie trapiła. W pewnej chwili Lisa sięgnęła po papierosy, potem zmieniła zdanie. Czekała, aż sobie wszystko ułożę w głowie. – To straszna siła, prawda? – powiedziałem w końcu.

– Przerażająca – zgodziła się.

– Nie myśl, że ja się nie boję. Nie sądź, że nie miewałam myśli o tym, by stać się nadczłowiekiem. Władza to straszna pokusa i trudno ją odrzucić. Tyle mogłabym osiągnąć. – A zrobisz to?

– Nie mówiłam o kradzieży ani o wzbogaceniu się.

– Wiem, że nie.

– To jest władza polityczna. Ale nie wiem, jak ją sprawować… może to brzmi banalnie, ale chciałabym użyć jej dla dobra. Widziałam wiele zła, które wyrządzono w dobrej wierze. Nie uważam, że jestem na tyle mądra, by zrobić choć trochę dobrego. A mam wszelkie szanse, że skończę tak jak Kluge. Ale brak mi rozumu, żeby się od tego odczepić. Wciąż jeszcze tkwi we mnie łobuziak z Sajgonu, Jankesie. Tyle mam rozsądku, by nie użyć tego, dopóki nie będę naprawdę musiała. Ale nie potrafię się tego pozbyć i nie potrafię tego zniszczyć. Czy to głupie? Nie umiałem znaleźć dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ale miałem złe przeczucia. Moje wątpliwości katowały mnie przez następny tydzień. Nie doszedłem do żadnych wielkich wniosków moralnych. Lisa wiedziała o pewnych przestępstwach i nie doniosła o nich władzom. Nie przejąłem się tym zanadto. Poza tym miała pod palcami możliwość popełnienia wielu innych przestępstw, a to już mnie bardzo niepokoiło. Ale właściwie to nie sądziłem, żeby planowała coś takiego. Była na tyle inteligentna, żeby używać tego wszystkiego tylko do obrony – ale w przypadku Lisy mogło to wiele oznaczać. Kiedy któregoś dnia nie przyszła na kolację, udałem się do domu Kluge'a i znalazłem ją przy pracy w salonie. Trzy metry półek zostały już opróżnione. Obok Lisy stał wielki plastykowy pojemnik na śmieci oraz magnes wielkości piłki do baseballu Patrzyłem, jak przesuwa jakąś taśmę nad magnesem, po czym wrzuca ją do pojemnika, który był już prawie pełny. Spojrzała na mnie, powtórzyła tę sama operację z naręczem dysków, a następnie zdjęła okulary i potarła oczy. – Czujesz się już lepiej, Victor? – spytała.

– O co ci chodzi? Czuję się świetnie.

– Nieprawda. I ja też nie czułam się jak trzeba. Boli mnie to, co robię, ale muszę. Możesz mi przynieść drugi pojemnik? Zrobiłem to, o co prosiła, i pomogłem jej zdjąć z półek kolejną partię oprogramowania. – Chyba nie skasujesz tego wszystkiego, co?

– Nie. Kasuję archiwum i… coś jeszcze.

– Powiesz mi co?

– Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć – rzekła posępnie. W końcu przy kolacji udało mi się ją przekonać. Mówiła niewiele, tylko jadła i potrząsała głową. Ostatecznie jednak ustąpirła. – To właściwie ponura sprawa – powiedziała.

– Przez ostatnie parę dni pakowałam się do paru drażliwych miejsc. Kluge dobrał się do nich z własnej woli, ale mnie to przeraża, jak jasna cholera. Brudne sprawy. Miejsca, gdzie wiedzą takie rzeczy, które, jak mi się zdawało, zawsze chciałam wiedzieć. Zadygotała i zamilkła, jakby nie chcąc mówić dalej. – Mówisz o komputerach wojskowych? CIA?

– To wszystko zaczyna się od CIA. To najłatwiejsza sprawa. Zaglądałam do NORAD-u – to ci faceci, którzy walczyliby w następnej wojnie. Aż ciarki przechodzą mnie na myśl o tym, jak łatwo Kluge się do nich dostał. Dla treningu wykombinował sposób, jak rozpocząć trzecią wojnę światową. Ten program, to jeden z tych, które skasowaliśmy. Przez ostatnie dni nadgryzłam programy prawdziwych ważniaków. Agencji Wywiadu Obrony oraz… czegoś tam Bezpieczeństwa Kraju. DIA i NSA. Każda z nich jest mocniejsza od CIA. Coś wiedziało, że tam się dostałam. Jakiś program strażniczy. Kiedy tylko zdałam sobie z tego sprawę, szybko się wycofałam i przez ostatnie pięć godzin upewniałam się, że nie pogonił za mną. A teraz jestem pewna – i to wszystko już zniszczyłam. – Myślisz, że to oni zabili Kluge'a?

– To najprawdopodobniejsze kandydatury. On miał całe tony ich materiałów. Wiem, że pomagał w projektowaniu największych systemów w NSA, a potem przez całe lata wtykał do nich nos. Wystarczył jeden fałszywy krok. – Czy masz to wszystko? To znaczy, czy jesteś pewna?

– Jestem pewna, że mnie nie wytropili. Nie jestem pewna, czy zniszczyłam cały zapis. Chcę teraz tam wrócić, żeby przyjrzeć się po raz ostatni. – Pójdę z tobą.

Pracę skończyliśmy dobrze po północy. Lisa przeglądała taśmę czy dysk i jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, rzucała go do mnie na zabieg magnetyczny. W pewnym momencie, tylko dlatego, że nie miała pewności, wzięła magnes i przesunęła go wzdłuż całej półki programów. Samo myślenie o tym oszałamiało. Tym jednym zabiegiem kasującym rozproszyła miliardy bitów informacji. Część z nich, być możę, nie istniała gdziekolwiek indziej na świecie. Stanęły przede mną jeszcze trudniejsze pytania. Czy miała prawo to robić? Czy wiedza nie powinna istnieć dla wszystkich? Przyznaję jednak, że stłumienie moich protestów przyszło mi z łatwością. Byłem raczej zadowolony, że to wszystko znika. Stary reakcjonista drzemiący we mnie uznał, że łatwiej jest uwierzyć iż Są Rzeczy Których Nie Powinniśmy Wiedzieć. Prawie już skończyliśmy, gdy monitor Lisy zaczął się psuć. Wydał kilka syków i trzasków, więc Lisa odsunęła się; po chwili zaczął migotać ekran. Przyglądałem mu się przez chwilę; wydawało mi się, że formuje się na nim jakiś obraz. Coś trójwymiarowego. W chwili, gdy zacząłem mieć pojęcie, co to takiego, spojrzałem na Lisę i zobaczyłem, że też na mnie patrzy. Jej twarz migotała. Podeszrła do mnie i zasłoniła mi twarz dłońmi. – Victor, nie powinieneś na to patrzeć.

– Wszystko w porządku – powiedziałem, a kiedy to mówiłem, rzeczywiście wszystko było w porządku, ale chwilę później już nie. I była to ostatnia rzecz na dłuższy czas, którą zapamiętałem. Powiedzieli mi, że były to straszne dwa tygodnie. Niewiele z nich pamiętam. Faszerowali mnie lekarstwami, a po każdym chwilowym przebłysku świadomości następował nowy atak. Pierwszą rzeczą, którą dobrze zapamiętałem, był widok twarzy doktora Stuarta. Leżałem w łóżku szpitalnym. Później dowiedziałem się, że była to klinika Cedars-Sinai, a nie Szpital dla Weteranów. Lisa zapłaciła za separatkę. Stuart zadawał mi zwykłe pytania. Mogłem na nie odpowiadać, choć byłem ogromnie zmęczony. Kiedy zaspokoił swoją ciekawość co do mego stanu, zaczął w końcu odpowiadać na moje pytania. Dowiedziałem się wtedy, jak długo tu jestem i jak się to wszystko stało. – Miał pan ataki następujące jeden po drugim – potwierdził. – Właściwie nie wiem dlaczego. Od dziesięciu lat nie miał pan do nich skłonności. Myślałem, że już wszystko będzie dobrze. Ale chyba nigdy nie można mówić o stabilizacji. – A więc Lisa przywiozła mnie tu na czas.

– Zrobiła dużo więcej. Najpierw nie chciała mi się przyznać. Wygląda na to, że po tym pierwszym ataku, którego była świadkiem, przeczytała wszystko na ten temat, co tylko mogła znaleźć. Od tamtego dnia miała w pogotowiu strzykawkę i roztwór Valium. Kiedy zobaczyła, że pan nie oddycha, wstrzyknęła pamu sto miligramów i nie ma wątpliwości, że to uratowało panu życie. Ze Stuartem znaliśmy się od wielu lat. Wiedział, że nie miałem recepty na Valium, choć rozmawialiśmy o tej sprawie, kiedy ostatni raz byłem hospitalizowany. Ponieważ jednak mieszkałem sam, nie miałby mi go kto wstrzyknąć, gdyby były kłopoty. Bardziej interesował go rezultat niż cokolwiek innego, a to, co zrobiła Lisa. przyniosło pożądany wynik. Wciąż żyłem. Tego dnia nie wpuścił do mnie żadnych odwiedzających. Protestowałem, ale wkrótce zasnąłem. Lisa przyszła następnego dnia; miała na sobie nową koszulkę. Był na niej rysunek robota w todze i kapeluszu profesorskim. Napis głosił: "Rocznik absolwencki 11111000000". Okazało się, że jest to rok 1984 w zapisie dwójkowym. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała: – Cześć, Jankesie! a kiedy usiadła na brzegu łóżka, zacząłem dygotać. Zaniepokoiła się i spytała, czy ma zawołac doktora. – To nie to – udało mi się wykrztusić.

– Chciałbym, żebyś mnie przytuliła. Zdjęła buty i wśliznęła się do mojego łóżka. Przyciskała mnie mocno do siebie. W pewnym momencie zjawirła się pielęgniarka i usiłowała ją wyprosić. Lisa sklęła ją po wietnamsku i chińsku, a nawet dodała kilka zdumiewających obelg po angielsku. Pielęgniarka wyszła po tym wszystkim. Zobaczyłem, jak w chwilę później zagląda doktor Stuart. Kiedy przestałem płakać, poczułem się dużo lepiej. Oczy Lisy były również wilgotne. – Byłam tu co dzień – powiedziała.

– Wyglądasz okropnie, Victor.

– Czuję się dużo lepiej.

– I wyglądasz lepiej niż przedtem. Doktor powiedział jednak, żebyś tu poleżał jeszcze parę dni, dla świętego spokoju. – Chyba ma rację.

– Planuję wielkie przyjęcie dla ciebie, kiedy wrócisz. Czy zaprosimy sąsiadów? Przez jakiś czas milczałem. Było tak wiele rzeczy, których nie uwzględniliśmy. Jak długo miało jeszcze trwać to coś między nami? Jak wiele czasu minie, póki nie stanę się zgorzkniały z powodu mojej bezużyteczności? Kiedy Lisa znuży się życiem ze starym człowiekiem? Nie przypominałem sobie, kiedy zacząłem uważać ją za trwała część mojego życia. A teraz zastanawiałem się, jak w ogóle mogłem coś takiego pomyśleć. – Czy chcesz spędzić jeszcze wiele lat czekając w szpitalach na śmierć człowieka? – Czego ty chcesz, Victor? Zostanę twoją żoną, jeśli o to chodzi. Albo będę żyć z tobą w grzechu. Ja wolę grzech, ale jeśli ma cię to uszczęśliwić… – Nie wiem, po co chcesz się obarczyć epileptycznym starym pierdorła. – Bo cię kocham.

Powiedziała to po raz pierwszy. Mógłbym jeszcze długo pytać – na przykład znowu przywołując wspomnienie majora – ale nie miałem chęci. Teraz cieszę się, że nie pytałem. Więc zmieniłem temat. – Skończyłaś robotę?

Wiedziała, o jakiej robocie myślę. Ściszyła głos i przysunęła usta do mojego ucha. – Lepiej nie wchodźmy tu w szczegóły, Victor. Nie ufam żadnemu miejscu, którego osobiście nie sprawdziłam na podsłuch. Żeby jednak cię uspokoić, powiem ci, że skończyłam i te dwa tygodnie były spokojne. Nikt niczego się nie dowiedział, a nigdy już nie będę się w coś takiego mieszać… Poczułem się znacznie lepiej. Poczułem również wyczerpanie. Próbowałem ukryć ziewanie, ale sama wyczuła, że czas już iść. Pocałowała mnie jeszcze raz przyrzekając dużo więcej w domu i wyszrła. Tego dnia widziałem ją po raz ostatni. Około godziny dziesiątej tego samego wieczoru Lisa weszła do kuchni Kluge'a ze śrubokrętem i paroma innymi narzędziami, i zabrała się za kuchenkę mikrofalową. Producenci tych urządzeń z największą skrupulatnością zapewniają, że nie można kuchenek tych włączyć przy otwrtych drzwiczkach, ponieważ emitują śmiercionośne promieniowanie. Ale gdy ktoś ma kilka prostych narzędzi i dobrze pracujący umysł, zdoła obejść blokady zabezpieczające. Lisa nie miała z nimi najmniejszego kłopotu. Mniej więcej po dzisięciu minutach od wejścia do kuchni włożyła głowę do piecyka i włączyła go. Nie można ustalić, jak długo trzymała tam głowę. Wystarczyło w każdym razie, by jej gałki oczne przybrały konsystencję jajek ugotowanych na twardo. W którymś momencie straciła kontrolę nad mięśniami prążkowanymi i upadła na podłogę pociągając za sobą kuchenkę. Nastąpiło zwarcie i powstał pożar. W rezultacie włączył się wymyślny system alarmowy, który Lisa kazała zainstalować przed miesiącem. Plomienie zobaczyła Betty Lanier i wezwała straż pożarną, podczas gdy Hal przebiegł przez ulicę i wpadł do płonącej kuchni. Wyciągnąl na zewnątrz to, co zostało z Lisy. Kiedy zobaczył, co ogień zrobił z górną połową jej ciała, a szczególnie z piersiami, zwymiotował. Lisę zabrano momentalnie do szpitala. Lekarze amputowali jedną rękę i usunęli przerażającą masę zwulkanizowanego silikonu, wyrwali wszystkie zęby i zastanawiali się, co zrobić z oczami. Podłączyli Lisę do respiratora. Dopiero salowa pierwsza zobaczyła pokrytą sadzą i krwią koszulkę, którą usunięto z ciała Lisy. Część napisu była nieczytelna, ale początek brzmiał: "Nie mogę już dłużej…". Nie potrafiłbym tego opowiedzieć w żaden inny sposób. Odkrywałem prawdę po kawałeczku, poczynając od zatroskanego wzroku doktora Stuarta, kiedy Lisa nie pojawiła się następnego dnia. Nie chciał mi nic powiedzieć, a zaraz później miałem kolejny atak. Następny tydzień pamiętałem jak przez mgłę. Przypominan sobie, jak wypisywano mnie ze szpitala, ale nie pamiętam drogi do domu. Betty była dla mnie bardzo dobra. Dali mi środek uspokajający pod nazwą Tranxene, który był nawet lepszy – tabletki jadłem jak cukierki. Wałosałem się w narkotycznym otumanieniu, jadłem tylko wtedy, gdy Betty mi kazała, spałem w fotelu, budziłem się nie wiedząc, gdzie jestem i kim jestem. Wiele razy powracałem do obozu jenieckiego. Pamiętam, że raz pomagałem Lisie układać odcięte głowy. Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, po mojej twarzy brłakał się lekki uśmiech. Zawdzięczałem go Tranxene, pieszczącemu moje płaty mózgowe. Wiedziałem, że jeśli mam jeszcze trochę pożyć, ja i Tranxene będziemy musieli zostać bardzo dobrymi przyjaciółmi. W końcu stałem się zdolny do czegoś, co mogło uchodzić za racjonylne myślenie. Pomogły mi w tym trochę odwiedziny Osborne'a. Szukałem wówczas jakichś powodów do życia i zacząłem się zastanawiać, czy on miał jakieś. – Bardzo mi przykro – zaczął. Nie odezwałem się.

– Nie jestem tu służbowo. Wydział nie wie, że tu przyszedłem. – Czy było to samobójstwo? – zapytałem go.

– Przyniosłem ze sobą to, co odczytano z jej, hm… listu. Zamówiła go u producenta koszulek w Westwood, trzy dni przed… wypadkiem. Wręczył mi tekst napisu; przeczytałem go. Było tam o mnie, choć nie po imieniu. Byłem "człowiekiem, którego kocha". Stwierdzała, że nie może sobie poradzić z moimi problemami. List był krótki; na koszulce nie zmieści się zbyt dużo. Przeczytałem tekst pięć razy, po czym oddałem go Osborne'owi. – Ona powiedziała panu, że Kluge nie napisał tamtego listu. Ja zaś mówię, że ona nie napisała tego. Skinął głową z wahaniem. Poczułem wielki spokój, pod którym szalał koszmar. Dzięki ci, o Tranxene! – Jak pan to uzasadnia? – Odwiedziła mnie w szpitalu na krótko przed śmiercią. Była pełna życia i nadziei. Mówi pan, że zamówiła tę koszulkę trzy dni wcześniej. Wyczułbym to. Poza tym, ten napis jest patetyczny. Lisa nie miała w sobie nic z patosu. Znowu skinął głową. – Chciałbym coś panu powiedzieć. Nie było żadnych śladów walki. Pani Lanier jest pewna, że nikt nie wszedł od ulicy. Laboratorium kryminologiczne zanalizowało cały dom i jesteśmy pewni, że nikogo tam z nią nie było. Daję głowę, że nikt nie wszedł wtedy do tamtego domu ani z niego nie wyszedł. No więc, ja też nie wierzę, że to było samobójstwo, ale co pan proponuje? – NSA – odrzekłem. Powiedziałem mu o jej ostatnich pracach, kiedy jeszcze byłem z nią. Mówiłem też o jej obawach związanych z rządowymi agencjami wywiadowczymi. Tyle tylko wiedziałem. – A więc, moim zdaniem, one mogłyby coś takiego zrobić, o ile w ogóle ktokolwiek mógłby. Ale powiem panu coś: trudno mi w to uwierzyć. Po pierwsze, nie wiem, jaki byłby powód. Możę pan uważa, że ci ludzie zabijają tak, jak pan i ja zabijamy muchy. – Jego spojrzenie wskazywało, że jest to pytanie.

– Już sam nie wiem, w co wierzę.

– Nie mówię, że nie mogliby zabić w interesie bezpieczeństwa narodowego, czy innego takiego gówna. Ale zabraliby też komputery. Nie pozwoliliby, żeby została tu sama, nawet nie dopuściliby jej w pobliże tego wszystkiego, po tym, jak zabili Kluge'a. – To, co pan mówi, brzmi rozsądnie.

Mamrotał jeszcze o tym przez dłuższy czas. W końcu zaproponowałem mu wino. Przyjął z wdzięcznością. Zastanowiłem się, czy też nie wypić – była to szansa na szybką śmierć – ale nie zrobiłem tego. Osborne wypił cała butelkę i był już mocno pijany, kiedy zaproponował, byśmy poszli do domu Kluge'a na ostatnie oględziny. Miałem zamiar odwiedzić Lisę następnego dnia i wiedziałem, że muszę jakoś zacząć się do tego przygotowywać, więc zgodziłem się mu towarzyszyć. Obejrzeliśmy kuchnię. Ogień poczernił blaty i stopił nieco linoleum, ale większych szkód nie zrobił. Za to woda zniszczyła wszystko. Na podłodze znajdowała się brązowa plama, której byłem w stanie przyglądać się bez emocji. Weszliśmy potem do salonu, gdzie jeden komputer był włączony. Ny ekranie widniał krótki napis. JESLI CHCESZ WIEDZIEC WIECEJ NACISNIJ ENTER – Niech pan tego nie robi – powiedziałem do Osborne'a. Ale nacisnął. Stał mrugając z powagą, gdy poprzednie słowa znikły i pojawił się nowy napis. PODGLADALES Ekran zaczął migotać i nagle znalazłem się w moim samochodzie, w ciemnościach, z jedną kapsułką w ustach i następną w dłoni. Wyplułem kapsułkę i siedziałem przez chwilę słuchając pracy mojego starego silnika. W drugiej ręce trzymałem plastykową butelkę od lekarstwa. Czułem ogromne zmęczenie, ale otworzyłem drzwi od samochodu i wyłączyłem silnik. Po omacku odszukałem drogę do drzwi garażu i otworzyłem je. Powietrze na zewnątrz było świeże i słodko pachniało. Spojrzałem na butelkę od kapsułek i pobiegłem do łazienki. Kiedy skończyłem to, co trzeba było zrobić, w muszli pływało kilkanaście kapsułek, które nawet się nie rozpuściły. Po wielu innych pozostały tylko skorupki, które też tam były, wraz z jeszcze czymś, czego nawet nie chcę opisywać. Policzyłem kapsułki w butelce, przypomniałem sobie, ile ich było przedtem, i zastanowiłem się, czy z tego wyjdę. Poszedłem do domu Kluge'a, ale Osborne'a tam nie znalazłem. Odczuwałem coraz większe znużenie, jednak dobrnąłem do siebie i wyciągnąłem się na kanapie, by sprawdzić, czy jutro będę żył, czy też nie. Następnego dnia wszystko było w gazecie. Osborne wrócił do domu i roztrzaskał sobie głowę pociskiem z rewolweru. Notatka nie była długa. Gliniarzom takie rzeczy zdarzają się często. Listu nie zostawił. Wsiadłem do autobusu i pojechałem do szpitala, gdzie spędziłem trzy godziny usiłując dostać się do Lisy. Nie udało mi się. Nie byłem krewnym, a lekarze stanowczo podkreślali zakaz odwiedzin. Kiedy się wściekłem, zachowywali się, jak mogli najłagodniej. Dopiero wtedy dowiedziałem się, jaki był stopień jej obrażeń. Hal najgorsze zataił przede mną. Inne sprawy nie miałyby znaczenia, ale lekarze przysięgali, że w jej głowie nie pozostało nic. Poszedłem do domu. Lisa umarrła dwa dni później. Ku mojemu zdziwieniu, pozostawiła testament. Dostałem dom z zawartością. Gdy tylko dowiedziałem się o tym, wziąłem słuchawkę i zadzwoniłem do firmy zabierającej śmieci. Kiedy już jechali, po raz ostatni poszedłem do domu Kluge'a. Ten sam komputer był nadal włączony, a na ekranie widniał ten sam tekst. NACISNIJ ENTER Ostrożnie odnalazłem wyłącznik zasilania i przekręciłem go. Kazałem śmieciarzom opróżnić dom do gołych ścian. Przeszedłem się bardzo dokładnie po własnym domu szukając wszystkiego, co miałoby choćby daleki związek z komputerem. Wyrzuciłem radio. Sprzedałem samochód, lodówkę, kuchenkę elektryczną, mikser, zegar elektryczny. Opróżniłem materac z wody i wyrzuciłem grzałkę. Potem kupiłem najlepszą kuchenkę na propan, jaka była w sklepie, i polowałem przez dłuższy czas, aż znalazłem starą chłodziarkę na lód. Kazałem napełnić cały garaż drewnem opałowym. Kazałem wyczyścić komin. Wkrótce zrobi się chłodno. Pewnego dnia pojechałem autobusem do Pasadeny, gdzie ufundowałem Stypendium Pamięci Lisy Foo dla uciekinierów z Wietnamu i ich dzieci. Wpłaciłem na nie siedemset tysięcy osiemdzisiąt trzy dolary i cztery centy. Powiedziałem im, że stypendium może być przeznaczone na dowolny kierunek studiów, z wyjątkiem informatyki. Widziałem, że uważają mnie za ekscentryka. I naprawdę myślałem, że jestem bezpieczny, dopóki nie zadzwonił telefon. Zastanowiłem się przez chwilę, zanim podniosłem słuchawkę. W końcu zrozumiałem, że będzie dzwonić, póki nie odbiorę. Więc podniosłem słuchawkę. Przez kilka sekund rozlegał się dźwięk sygnału centrali, ale mnie to nie zwiodło. Trzymałem słuchawkę przy uchu i w końcu sygnał się wyłączył. Nastąpiła po prostu cisza. Czekałem w napięciu. Usłyszałem parę tych dalekich melodyjnych tonów, które żyją w przewodach telefonicznych. Echa rozmów odbywających się o tysiące kilometrów. I coś nieskończenie bardziej odległego i zimnego. Nie wiem, co im się tam wykluło w NSA. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy był to przypadek; czy w ogóle ma to cokolwiek z nimi wspólnego. Ale wiem, że to tam jest, bo słyszałem, jak jego dusza oddycha w drutach. Zacząłem mówić bardzo uważnie. – Nie chcę wiedzieć nic więcej – powiedziałem – Nikomu nic nie powiem. Kluge, Lisa i Osborne – wszyscy popełnili samobójstwo. Jestem tylko samotnym człowiekiem i nie będę ci sprawiał kłopotów. Rozległ się trzask, a potem sygnał centrali. Odłączenie telefonu przyszło łatwo. Usunięcie wszystkich przewodów było trudniejsze, bo jak już jakiś dom zostanie okablowany, to ma tak zostać na zawsze. Monterzy marudzili, ale kiedy zacząłem sam wyrywać przewody, ustąpili, choć ostrzegli mnie, że będzie to kosztować. Z zakładem energetycznym poszło trudniej. Chyba wydawało im się, że istnieje jakiś przepis, według którego każdy dom ma być podłączony do sieci. Zgadzali się odłączyć prąd – choć wcale nie byli z tego zadowoleni – ale po prostu nie chcieli usunąć linii doprowadzającej go do mojego domu. Wlazłem na dach siekierą i zdemolowałem półtora metra okapu, a oni wytrzeszczali na mnie oczy. Potem zwinęli swoje druty i poszli sobie. Wyrzuciłem wszystkie lampy, wszystkie urządzenia elektryczne. Za pomocą młota, dłutka i piły ręcznej zabrałem się do ściany tuż nad listwami przypodłogowymi. Gdy ogałacałem dom z przewodów, wiele razy zastanawiałem się, po co to robię. Czy warto? Nie zostało mi przecież już wiele lat do ostatecznego ataku, który mnie załatwi. Te lata nie miały być wcale zabawne. Lisa była typem człowieka, który nie poddaje się łatwo śmierci. Ona zrozumiałaby, po co to robię. Raz powiedziała, że ja również jestem takim typem. Przeżyłem obóz. Przeżyłem śmierć rodziców i udało mi się jakoś ułożyć samotne życie. Lisa przeżyła śmierć bez mała wszystkiego. Żaden nawet najtwardszy typ nie możę się spodziewać, że zawsze mu się uda. Ale póki Lisa żyła, starałaby się uniknąć śmierci. I ja też się starałem, wyciągnąłem wszystkie druty ze ścian, przeszedłem z magnesem po całym domu, żeby sprawdzić, czy nie zostawiłem choć kawałka metalu; potem tydzień sprzątałem, zaklejałem dziury, które wykułem w ścianach, suficie, na strychu. Z rozbawieniem wyobrażałem sobie, jak agent sprzedaży nieruchomości będzie reklamował ten dom, gdy mnie już nie będzie. Wspaniały domek, kochani. Zupełnie bez elektryczności… Teraz żyję spokojnie, jak przedtem. Pracuję w ogrodzie przez większą część dnia. Znacznie go poszerzyłem i zasiałem nawet różne rzeczy przed domem. Korzystałem tylko ze światła świec i lampy naftowej. Jem prawie wyłącznie to, co sam wyhoduję. Wiele czasu minęłp, nim odstawiłem Tranxene i Dilantinę, ale zrobiłem to i teraz przyjmuję ataki, kiedy przychodzą. Zazwyczaj mam po nich siniaki, które mogą zaświadczyć. W sercu wielkiego miasta odciąłem się od świata. Nie jestem fragmentem wielkiej sieci rosnącej szybciej, niż potrafię to pojąć. Nie wiem nawet, czy jest ona niebezpieczna dla zwykłych ludzi. TO dostrzegło mnie oraz Kluge'a i Osborne'a. I Lisę. Otarło się o nasze umysły, tak jak ja ruchem ręki odpędzam komara nawet nie zauważając, że go zabiłem. Tylko mnie udało się przeżyć. Ale tak sobie myślę. Byłoby bardzo trudno…

Lisa powiedziała mi, jak TO może przedostać się po przewodach. Istnieje coś takiego, co nazywamy falą nośną, która może poruszać się przewodami dostarczającymi prąd do domów. Dlatego musiałem usunąć elektryczność. Potrzebuję wody do ogrodu. Tu, w południowej Kalifornii, pada zbyt mało deszczu i nie mam pojęcia, jak inaczej mogę zdobyć wodę. Jak myślicie, czy TO może tu przyjść rurami?