125137.fb2 Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

— Nu ładno — powiedział.

Popatrzył na zegarek. Tlenu na trzynaście godzin. Albo i lepiej, bo nie policzył kubatury przedsionka i szybu. Wyłamanie kratki od ciągu wentylacyjnego było dziełem chwili. Prętem wysadził z gniazda unieruchomiony przez rdzę wentylator. Szyb był odrobinę zbyt szeroki aby można się było nim wspinać zapierając rękami i nogami ale za pomocą pręta z łatwością mógł wybić w pokrytych stalową blachą ścianach wygodne uchwyty dla rąk i nóg. Nie było tu oświetlenia, ale nie przejmował się tym. Zaczął kuć. I nawet nieźle mu to szło. Blacha podawała się jak gruba tektura. I wchodził coraz wyżej i wyżej.

Część 2

I

Warszawa PNTK 8 czerwca 2486

Ranek na wykopie był chłodny i leciutko mglisty. Dno było jednak suche jak pieprz. Studenci z trudem powstrzymując ziewanie złazili po drabinkach do swoich dziur w ziemi. Tomasz Miszczuk zszedł tak jak zwykle na dno wykopu. Powiał wiatr i delikatny betonowy pył osiadł na nim. Otrząsnął się z obrzydzeniem. Pył przypominał mu popiół. Z przerzuconej przez ramię torby wyjął szpachelkę i klęknął koło profilu. Profil był właściwie jednolity. Cztery metry oślepiająco białego betonu. Dopiero u samego dołu pojawiła się warstwa czerwona przechodząca niebawem w dobrze zachowane cegły. Delikatnymi ruchami doczyścił ten odcinek i przedłużył gwoździem rozmieszczone co metr pionowe linie stanowiące pomoc przy rysowaniu. Cofnął się i wyjął z torby cyfrowy aparat fotograficzny. Wykonał siedem fotografii profilu a potem popatrzył na zegarek. Dwie godziny. Westchnął. Ujął w dłoń gracę i pociągnął na próbę warstwę niemal całkowicie przemielonych cegieł na dnie. Spod białego całunu pyłu, który osypał się tu przez noc błysnął krwistoczerwony gruz. Uśmiechnął się lekko kącikami ust. Skrobnął nieco mocniej. Warstwa gruzu miała nie więcej niż dwa centymetry grubości. Pod nią leżały płyty chodnikowe wykonane z ordynarnego betonu z dużą domieszką kruszywa. Rozstawił niwelator laserowy i wcisnął guzik.

Promień rozbłysł zatrzymując się na ułamki sekund na dnie wykopu po czym rozpoczął swoją wędrówkę. Przeskakiwał z miejsca na miejsce wzdłuż ściany a potem jeszcze raz w nieco większej odległości. I jeszcze raz i jeszcze aż całe dno wykopu pokryła siatka pomiarów równo co centymetr. Zadowolony poczekał aż maszyna wyda cichy dźwięk i wyłączył ją. Z torby wyjął laptopa i połączył kablem z odpowiednim gniazdkiem. Wywołał na monitorze plan wykopu. Z satysfakcją obserwował jak na siatkę współrzędnych błyskawicznie naniesione zostają cyfry oznaczające wysokość nad poziomem morza z dokładnością do dziesiątej części milimetra.

Praca jego pozbawiona była sensu w sposób cudownie doskonały. Warstewka gruzu była warstwą niwelacyjną i jedynie przypadek decydował czy jej grubość wyniesie w danym miejscu o milimetr więcej czy mniej. Zabrał się za odsłanianie leżącej niżej warstwy płyt chodnikowych. Ponownie ujął w dłoń grackę i pracował szybkimi ruchami. Przymknął na moment oczy. Zajęcie to wybrał sobie jako terapię. Był już kiedyś archeologiem, i choć wówczas badano zupełnie co innego zapamiętał, że było mu z tym dobrze. Czuć w dłoni ciężar gracki, ostrzyć szpachelkę ułamanym pilnikiem. Ale teraz było inaczej. Nie wiedział dlaczego ale praca nie dawała mu tyle radości. Czuł niemal fizycznie jak każda minuta spędzona w wykopie obdziera go z życia. Czuł jak czas wycieka mu między palcami. Były lodówki. Lodówka oznaczała wieczność, wieczne trwanie ale nie wieczne życie. Teoretycznie mógł zamknąć się w środku i poczekać na czasy gdy słońce przejdzie ze spalania wodoru na hel, napuchnie i zrobi się czerwone. Mógł doczekać chwili gdy słońce zgaśnie. Zamieni się w białego karła a potem w niedużą kulę superciężkich pierwiastków, małą grawitacyjną pułapkę na zabłąkane meteory. Ale cały czas spędzony w lodówce nie wydłużyłby jego życia nawet o sekundę. Mógł je przerwać. Mógł zacząć na nowo jeśli zainstalowałby automat w odpowiedniej chwili wyłączający prąd. Uniósł dłoń do czoła i chroniąc wzrok przed ostrymi promieniami słońca popatrzył w niebo. Mały punkt świecący odbitym od jego powierzchni światłem słonecznym był jak nieduża gwiazdka wisząca nad południowym horyzontem. Stacja Orbitalna. Wykrzywił wargi w szyderczym uśmiechu. Ktoś zasłonił sobą światło. Damao. Stała na krawędzi wykopu, ale w bezpiecznej odległości.

— Mogę cię na chwilę prosić? — zagadnęła. — mam w swoim wykopie coś dziwnego.

— Ależ oczywiście — uśmiechnął się lekko i wstał z krzesełka na którym siedział. Wspiął się z małpią zręcznością po drabinie.

— Cóż takiego ciekawego pojawiło się u ciebie — zagadnął przyjaźnie.

— Choć to zobaczysz.

Ruszyła naprzód dość szybkim krokiem. Po chwili zeszli na dno wykopu którym zajmowały się ona i Sumiko. Sumiko pstrykała właśnie aparatem zdjęcia czegoś dziwnego. Jeden rzut oka przekonał go, ze dziewczęta są na tym samym poziomie co on. Tyle tylko, że na dnie ich wykopu odsłonił się kawałek dwudziestowiecznej arterii komunikacyjnej z wyraźnymi jeszcze śladami mocno skorodowanych torów tramwajowych. Wbita w starą nawierzchnię ulicy tkwiła maszyna. Ciemnoczarna obudowa połyskiwała lekko mimo, że minęło trzysta lat. Na boku wiły się wężyki nieziemskiego alfabetu. Skupił na nich wzrok i natychmiast z głębin mózgu wyskoczył mu pokład fonetyczny:

Ziaballasku arrafołot Uhetnemedustarkaw.

— U cholera — powiedział jakby z żalem.

Damao stała bliżej i teraz ku swojemu przerażeniu zobaczyła jak w jego oczach odbija się straszliwa zimna determinacja i zdecydowanie.

On faktycznie jest agentem — pomyślała. — Znalazłyśmy coś zakazanego a teraz nas zabije.

Rysy twarzy lekko mu zmiękły.

— Bardzo niedobrze się stało że to znalazłyście — powiedział.

Jego głos był spokojny i rzeczowy.

— Bardzo niedobrze — powtórzył z naciskiem.

Teraz także Sumiko zrozumiała.

— Nic nie powiemy — powiedziała

Uśmiechnął się tym razem prawie szczerze.

— A czego to nie powiecie?

— To coś nie pochodzi z ziemi. To obce...

— Aha — jego uśmiech stał się nieco ironiczny. — To faktycznie nie pochodzi z ziemi.

— A ty jesteś agentem Starego Prezydenta.

Popatrzył jej w oczy.

— Można to tak określić.

— My to znalazłyśmy a teraz nas zabijesz żeby się nie wydało.

— Dlaczego miałbym to zrobić?

Damao już od dłuższej chwili coś knuła za jego plecami. Widział dość niewyraźnie jej cień. Ujęła w dłoń grackę i uderzyła go z całej siły w głowę. Wczepy biocybernetyczne złagodziły wstrząs a wpleciona pod skórę siatka pozbawiła ostrze momentu pędu. Na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Trzonek pękł z suchym trzaskiem. Odwrócił się i uśmiechnął.

— No i po co?

Wyjął jej delikatnie z rąk resztkę kija.

— Są prostsze metody — powiedział. — Przecież gdyby dwie studentki zniknęły bez śladu to od razu było by podejrzane.

— To co mamy poprzysiądz na Biblię że nic nie powiemy? — zdziwiła się Sumiko.

Wyjął z torby swój laptop. Wsadził końcówkę w złącze na skroni. Patrzyły na niego zdumione. Po chwili zmaterializowało się w powietrzu nieduże pudełko. Pudełko wykonane było z ordynarnej tektury i trochę zakurzone. Wisiało nad dnem wykopu najwyraźniej niczym nie podtrzymywane. Wyjął kabel ze złącza i otworzył je, Wydobył ze środka dwie metalowe obręcze.

— Panie pozwolą — podał im.

— Co? — zaczęła Damao.

— Proszę abyście założyły je na głowy.

— To takie przenośne krzesło elektryczne? — z zaczepką w głosie zapytała Sumiko.

Uśmiechnął się.

— Ależ co za podejrzenie. To po prostu urządzenie do zacierania pamięci. Wytnę wam ostatnie dwadzieścia minut i możemy uznać że nic się nie stało. Spostrzegł nagły błysk w oku Sumiko i zapamiętał to sobie.

— A jeśli tego nie włożymy? — zapytała Damao.

— Wolałbym uniknąć przemocy, — powiedział, — ale oczywiście jeśli będę zmuszony...

Z ociąganiem włożyły. Uśmiechnął się do nich uspokajająco i wcisnął kilka guzików na swoim laptopie. Myśli zgasły im nagle. Podtrzymał najpierw jedną a potem drugą i położył ostrożnie na dnie wykopu. Teraz musiał się spieszyć. Podszedł do tajemniczego obiektu. Wystukał polecenie i na monitorze pojawiła się lista: Katalog sprzętu zagubionego podczas niszczenia artefaktów cywilizacji na planecie ziemia. Naniósł dane walca. Komputer błyskawicznie wyświetlił odpowiednią informację.

Generator strumienia podfazowego cząstek ultratachionowych. Zagubiony na teranie Europy Środkowej. Uszkodzony, aktywny.

— Aha — powiedział sam do siebie.

Leżącego przed nim urządzenia nie dało by się rozpuścić destrutoxem. Technologia ludu Vixcx była odporna na ten związek. Z kolei próba usunięcia tego za pomocą teleportacji spowodowała by rozpad sieci krystalicznej i punkt docelowy przestałby istnieć spłaszczony natychmiast do dwu wymiarów. Kiedyś wiele set lat wcześniej istnieli na ziemi specjalni ludzie — saperzy. Zajmowali się właśnie z grubsza tym czym on miał się zająć. Rozbrajali niebezpieczne pozostałości lokalnych konfliktów. A teraz przyszła kolej na niego. W całym układzie słonecznym nie było ani jednego sapera. Okopał pospiesznie obiekt gracką aż dotarł do niedużej klapy. Wyjął z kieszeni na piersi kartę kodową, połączywszy ją kablem z laptopem wystukał na nim polecenie i wsadził w szczelinę percepcyjną. Mechanizm zaszumiał delikatnie. Komputer rozpoczął procedurę łamania kodów. Po dwu minutach klapa odskoczyła. Tomasz włączył generator pola siłowego. Nie chciał aby leżące na dnie wykopu dziewczyny zginęły jeśli jemu się nie powiedzie. Z kieszeni wydobył wskaźnik i wsunął go w złącze informatyczne. Przebicie było tak silne za aż mu w oczach łzy stanęły.

— Aha — powiedział sam do siebie.

Wiedział już co się stało. Pokręcił przy generatorze pola siłowego. Jego otoczenie stawało się coraz ciemniejsze w miarę jak pole odcinało dopływ światła. Gdy wokoło było tak ciemno jak w nocy, zapalił latarkę. Sam wybuch nie zrobiłby nikomu krzywdy, pole wytrzymało by, ale rozbłysk takiej ilości fotonów zabiłby każdą żywą istotę w promieniu trzydziestu kilometrów. Ci którzy konstruowali układ wewnątrz maszyny mieli sześć macek. Jemu musiało wystarczyć dziesięć palców u dwu rąk. Przez chwilę wahał się czy nie wyklonować sobie jeszcze jednej pary, ale doszedł do wniosku, że podporządkowanie ich ruchów sygnałom z mózgu trwało by co najmniej dwadzieścia minut i dlatego zrezygnował. Ostrożnie podważył ostrzem noża wewnętrzną powłokę.