125137.fb2
— Nie zapominaj że to oni rozwiązali problem bytu podwójnego i pojawiania się w przeszłości podczas skoków teleportacyjnych. Mogą nam tu przerzucić miliard wojowników celując co do sekundy.
— Hmm, nie pomyślałem o teleportacji w czasie rzeczywistym. Coś się poradzi.
— Byle szybko.
— Oni chcą doprowadzić do swobodnego przemieszczania się ziemian po galaktyce. Nie doceniają nas. Weź na przykład kodeks honorowy rasy Ałławvi. Siedemnaście tysięcy paragrafów. Złamanie około cztrech tysięcy pociąga za sobą wyzwanie na pojedynek, lub wypowiedzenie wojny w obronie honoru. Jeśli nasi ludkowie nie są od tylu tysięcy lat w stanie zapamiętać dziesięciorga przykazań, a mój Regulamin pobytu jest nieustannie łamany mimo drakońskich kar przewidzianych...
— Może częste łamanie wywołane jest jego niedoskonałością?
— Zaczynasz mówić jak dysydenci. Musiałem go ułożyć w ciągu czterech godzin. Nie wiesz jak trudne było to zadanie. Ale jeśli masz jakieś sugestie to gotów jestem nanieść poprawki. Zwróć uwagę na jedno. Najlżejsze poluzowanie dyscypliny będzie miało katastrofalne skutki. Mieliśmy kilka przykładów w historii. Po przegranej Wojnie Krymskiej w połowie dziewiętnastego wieku nastąpiła tzw. Odwilż Posewastopolska. Car na okupowanym przez Rosję kawałku ziem polskich zniósł stan wojenny, zezwolił na powstanie partii politycznych, otworzył zamknięty uniwersytet. Polacy gdy tylko poczuli że ręka cara batiuszki gniotąca ich dotąd w karki nieco osłabiła swój chwyt natychmiast podnieśli głowy i chwycili za broń. A potem było palenie wsi, najlepsi patrioci trafili na Sybir. Koszmar. W połowie dwudziestego pierwszego mój poprzednik złagodził kodeks karny, zezwolił na przeprowadzanie aborcji, dopuścił narkotyki do wolnej sprzedaży. Zanim się obejrzał naród stracił dwadzieścia pięć procent populacji. Gdy ja doszedłem do władzy w rękach obywateli było po trzy sztuki broni palnej na głowę wliczając starców i noworodków, po kilogramie trotylu, co pięć minut w wyniku strzelaniny ginął człowiek. Dziewięćdziesiąt procent zgonów następowało na skutek zastrzelenia. Co trzeci żywy Polak był uzależniony od narkotyków. Co drugi był nałogowym alkoholikiem. Zafundowałem im boom gospodarczy, ale to pomogło tylko trochę. Naród zszedł na psy. Gdy wybuchła moja mała wojna z niezależnym terytorium ekonomicznym Posen ogłosiłem pobór na ochotnika. Spodziewałem się wystawić milionową armię w ciągu trzech dni. Do komisji poborowych zgłosiło się dwunastu chętnych w tym trzech umysłowo chorych, czterech niemieckich agentów oraz osiemdziesięcioletni staruszek. Urządziłem prawdziwy przymusowy pobór. Połowy poborowych w ogóle nie udało się złapać. Poprowadziłem ich osobiście do walki, to znaczy tych zmobilizowanych. Sądziłem, że natchnę ich osobistym przykładem. Widziałem jak poddawały się całe oddziały. Widziałem jak oddawali bez walki świętą ziemię swojej ojczyzny. W boju traciliśmy sztandary bojowe. Wreszcie udało się wgrać. Tylko dlatego że nałapali tylu polskich jeńców, że nie mogli ich wywieźć na tyły i osadzić w obozach jenieckich. Jeńców było tak wielu , że zablokowali im linie kolejowe i wyżarli całą żywność. Połowa Niemców musiała zajmować się ich pilnowaniem transportowaniem i zaopatrywaniem. A ci znali na wyrywki konwencję genewską łącznie ze wszystkimi poprawkami. Żądali żarcia o odpowiedniej wartości kalorycznej, odpowiednich pomieszczeń na cele, jedna trzecia miała ostry głód narkotykowy, żądali panienek z burdeli, gwarantowała im to któraś poprawka, na koszt oczywiście niemieckiego podatnika. Zarazili te panienki hifem i syfilisem, a potem pozarażali się od nich. Żądali odszkodowań za utratę zdrowia i to jeszcze w czasie trwania działań wojennych. W twardej walucie albo w złocie. Ściągali sobie amerykańskich adwokatów, amerykańską telewizję. Robili raban na cały świat jak to z Niemców wyłazi faszyzm. Genewa słała ostrzeżenia, obłożyła szkopów embargiem za nieludzkie traktowania jeńców wojennych, zaczęły się procesy strażników. Jeńcy domagali się odszkodowań za stracony na skutek niewoli żołd. Gdyby to nie było takie smutne widzieć upodlenie mojego narodu zaśmiewałbym się do łez widząc co wyrabiają. Gdy wdarliśmy się do Poznania w całym mieście nie było jednego żelaznego przedmiotu. Gwoździ, drutów, łopat. Wszystko co się dało przetopili żeby zrobić drut kolczasty do ogrodzenia obozów. Niemcy żebrali o chleb u naszych żołnierzy, bo jeńcy wyżarli w ciągu sześciu miesięcy całoroczne zapasy. Jeśli popuścimy trochę tym na ziemi powtórzy się historia. Ludzkość radośnie pogrąży się w prostytucji, narkomanii, wybuchną z dawną siłą nacjonalizmy. Liczba ofiar pójdzie w miliony. Czasami mam taką szaloną ochotę wysadzić w powietrze cały ten kurnik a potem palnąć sobie w łeb.
— Nie podejmiemy żadnych przygotowań do nadchodzącej konfrontacji?
Wstał z fotela i przeszedł się kilka kroków. Stanął na krawędzi tarasu i przyglądał się czerwonym grzbietom ryb.
— Widzisz oni wcale nie chcą tej wojny — powiedział wreszcie.
— Ale wytoczą nam...?
— Oczywiście. Jeśli wystawimy oddział uzbrojony w kije od szczotek to wedle kodeksu Bushido który zakłada jednakowe uzbrojenie obu stron konfliktu wystawili by taki sam. Im nie chodzi o wojnę w naszym pojęciu tego słowa. Nie chcą dokonywać szaleńczych operacji w których giną miliony żołnierzy. Nie chcą likwidować cywilów, nie zależy im nawet na zabijaniu naszych żołnierzy. Będą zadowoleni jeśli uda im się nas upokorzyć i to będzie koniec wojny. Wylądują na planecie otworzą swoje konsulaty i zajmą terytorium które im nieopatrznie obiecałem.
— A gdybyśmy zechcieli prowadzić totalną wojnę partyzancką aż do całkowitej likwidacji?
— Z żalem serca, czy też tego co pełni w ich organizmach rolę serca, odpłacą nam się pięknym za nadobne. Zostanie z nas mokra plama. Siedemdziesiąt planet to zaplecze gospodarcze do toczenia wojny z połową kosmosu.
Zmarszczyła brwi.
— Poważnie myślałeś o hodowli nadludzi?
— Raczej o produkcji. Owszem rozważałem przez chwilę taką możliwość. Przydali by się, ale to zbyt nieobliczalna siła. Zresztą gdybyśmy złamali ten punkt układu to zabrali by się za nas na ostro. Nawet gdyby musieli zabić wszystkich ludzi i zniszczyć planetę.
— Aż tak się boją?
— Bardziej.
Zamyślił się głęboko.
— O czym myślisz? — zapytała księżniczka.
— Myślałem o ucieczce.
— Chcesz zostawić tą planetę i zwiać?
— Chodziło mi coś takiego po głowie. Oczywiście nie samotnie. Zebrało by się grupę specjalnie wyselekcjonowanych ludzi. Załadowało na stację a potem wykonało skok do sąsiedniej galaktyki. Z dala od tych zielonych sukinsynów.
— Ile na to potrzeba energii?
— Wystarczyło by wygasić słońce. W tamtej galaktyce pojawili byśmy się wcześniej. Drugi skok spowrotem i jesteśmy nad Ziemią w początkach dwudziestego wieku.
Popatrzyła na niego uważnie.
— Chciałbyś?
— Pierwsza wojna światowa nie wybucha wcale. Czołowych rewolucjonistów zlikwidować. Cała historia pójdzie innym torem.
— Ale czy interwał czasowy nie zabiłby nas? Teoria z zabójstwem własnego dziadka...
— Jasne, ale można też nie wracać. Zostać tam. Zanim nas znajdą wśród miliardów gwiazd minie druga nieskończoność.
Przeszedł przez mostek na brzeg jeziora. Klacz pasła się na trawniku. Na jego widok podniosła głowę.
— No i jak ci się wiedzie — zagadnął. — Jesteś zadowolona?
— O tak. Jest dokładnie tak jak sobie wymarzyłam.
Objął jej szyję i przytulił się. Oparła mu głowę na ramieniu. Wciągnął w nozdrza ciepły zapach konia.
— Dawno dawno temu siedziałem w rosyjskim więzieniu w celi śmierci — powiedział w zadumie. — To zabawne, ale marzyłem wówczas tylko o jednym. Chciałem jeszcze choć raz w życiu poczuć opór jaki daje pług sunący przez oraną ziemię.
— Jeśli masz życzenie to możemy się umówić i zaorzemy kawałek parku — powiedziała klacz.
W pierwszej chwili wstrząsnęło nim to a potem wpadł na pewien pomysł.
— Helu, mam do ciebie prośbę.
— Tak?
— W razie gdybyśmy przegrali umiesz obsługiwać aparaturę do klonowania.
— Tak. A co chcesz zrobić?
— Zapis operacji naszej przyjaciółki jest zapisany w komputerach stacji. Powtórzysz ją na mnie i zrzucisz na ziemię w postaci konia. Zakichają się zanim mnie znajdą. Koni jest chyba więcej niż ludzi. Zresztą to chyba głupi pomysł.
— Koniem trzeba się urodzić — powiedziała Karolina.
Uśmiechnął się.
— I kto to mówi.
— Ja urodziłam się koniem, tyle tylko że w ludzkiej powłoce.
— Niekiedy ludziom wydaje się że są kobietami uwięzionymi w ciałach mężczyzn lub na odwrót. W czasach zanim zostałem prezydentem robili takim bidokom operacje polegające na pozornej zmianie płci na drodze chirurgicznej. Potem gdy nauka poszła trochę do przodu nauczono się wymieniać same mózgi. Dobierano odpowiednio parami. Potem nauczono się takich nieszczęśników leczyć. Wystarczyło kilka tabletek.
— Dlaczego nie dałeś mi tabletki? — zaciekawiła się Karolina.
— Och po prostu obudził się we mnie eksperymentator. Powołałem do życia istotę doskonałą. Klacz z ludzkim umysłem i ludzką dusza. Jeśli sobie życzysz to mogę w każdej chwili przywrócić ci pierwotną postać.