125137.fb2 Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Twarz dziwnego studenta była całkowice wyprana z emocji.

— Dobrze. Jakieś problemy?

—Żadnych. Dyspozycje?

— Skończ rysować i do wieczora masz wolne. Tylko, żeby inni nie widzieli. Nie należy wprowadzać niezdrowego fermentu.

Usta studenta wygięły się w porozumiwawczym uśmiechu. Reszta jego twarzy pozostała nieruchoma. Żaden cień uśmiechu nie dotarł do oczu, które pozostały objętne jak porcelanowe kulki.

— Powiem, że polecił mi pan przeprowadzić rekonesans na wzgórzach.

— Dobrze. Weź sondę to będzie bardziej prawdopodobnie wyglądało.

— To może od razu zrobię ten rekonesans... Tak dźwigać sodę bez pożytku...

Profesor uśmiechnął się szeroko.

— Jaka to przyjemność widzieć studenta któremu chce się pracować. Pamiętaj. Po naradzie.

— Dobrze.

Profesor wygramolił się po drabince na górę. Otworzył zegarek. Powiał leciutki wiatr. Obłok pyłu osiadł na nim jak popiół. Przetarł szkiełko skajem rękawa. Biały nalot zniknął bez śladu. Został za to na rękawie. Czas.

V

Uderzenie pogruchotało lód. Ludzka dłoń, ciągnąc za sobą nitki czarnego śluzu wynurzyła się na powierzchnię. Jej palce z wysiłkiem zacisnęły się w pięść, a potem ponownie opadła w dół kryjąc się spowrotem w czarnym oleistym roztworze.

VI

Profesor Janusz Seleźniecki wszedł na szczyt pagórka i oparł się o maszt. Nad jego głową powiewał sztandar wydziału Archeologii. Godło, szpachelka i miernik, połyskiwały na nim złotą nicią. Goście już się toczyli drogą. Ruszył na ich spotkanie. Na lądowisku opodal słupa zatrzymał się szkolny poduszkowiec. Wysypała się z niego gromadka dzieci. Mrużąc oczy w ostrym wiosennym słońcu rozglądali się ciekawie po okolicy. Uśmiechnął się. Pamiętał jak był w ich wieku i po raz pierwszy oglądał takie widoki. Szaro białawą glebę tworzącą garby, poprzecinaną niewielkimi śladami cieków wodnych. Z tym uśmiechem na ustach ruszył w ich stronę. Z luku bagażowego wyjmowali właśnie krzesełka. Ustawili je w krąg. Dla niego i dla nauczycielki przygotowali obite czerwonym aksamitem. To była oznaka godności pedagogicznej. Dzieci wydobyły notatniki, niektóre noteboki i dyktafony. Nauczycielka była młoda i ładna. Miała na sobie jedwabne kimono od Stankowskiego ręcznie malowane w chryzantemy. Gdy podszedł bliżej wykonała ceremonialny ukłon. Odpowiedział takim samym. Dzieci także się ukłoniły.

— Witam panią. Witajcie dzieci — powiedział.

— Dzień dobry profesorze.

Chóralna odpowiedź była dokładnie taka jak powinna. Uśmiechnął się. Przemówiła nauczycielka. Znali się już wcześniej. Wiedział, że nazywa się Yoko Pawłowska. Z jej bratem astronomem chodził do jednej klasy.

— Drogie dzieci oto światowej sławy profesor Janusz Seleźniecki. Pan profesor jest archeologiem badającym to i wiele innych miast naszych przodków i zgodził się poświęcić nieco swojego cennego czasu i opowiedzieć nam to i owo.

Popatrzył na nich. Trzynaście, może czternaście lat. Ciemne proste włosy i skośne oczy. Ubrani byli w większości normalnie, tylko grupka tradycjonalistów założyła kimona lub kontusze z pasami. Przypomniał sobie aktualnie przerabiany program szkół wstępnych. Miał ochotę na początek powiedzieć coś od siebie, ale poczuł ogarniające go zażenowanie i dlatego zaczął bez wstępów.

— To na czym obecnie siedzicie to warstwa zerodowanego betonu. Zapewne w ramach lekcji geografii zwiedzaliście góry, które przeszły proces krasowienia?

Kiwnęli poważnie głowami.

— To samo niemal zjawisko zachodzi tutaj. Pozostałości starego betonu wystawione na działanie deszczu i wiatru stopniowo rozpuszczają się. Oczywiście warstwa węglanów, siarczanów i innych związków wapnia jest tu zbyt cienka aby zjawiska te mogły rozwinąć się w naprawdę poważny sposób, ale tam w dolinie — machnął ręką na pobliską niemal zupełnie płaską powierzchnię — Tam są znacznie bardziej czytelne. Powstały tam nawet niewielkie jaskinie.

Jakaś dziewczynka podniosła palce do góry.

— Mam pytanie, można?

— Proszę. Jestem tu po to żeby odpowiedzieć na wszystkie wasze pytania.

— Dlaczego powiedział pan panie profesorze że tam jest dolina.

— Znajdujemy się teraz w najwyższym punkcie starego miasta. Pierwotnie znajdowała się w tamtym kierunku dolina Wisły. Obecnie rzeka ta toczy wody dwadzieścia kilometrów stąd w kierunku wschodnim. Wodę musimy dowozić cysterną, ta pustynia jest doskonale sucha. Warstwa na której stoimy ma w tym miejscu od dwu do sześciu metrów grubości. Tam — ponownie machnął ręką — ma przeszło dwadzieścia.

— Co było przyczyną takich zniszczeń? — podpowiedziała pytanie nauczycielka.

Zaczynała się część zasadnicza wykładu. Uśmiechnął się. Uśmiech zawsze pomaga przełamać nieufność.

— Słyszeliście zapewne o okresie wielkiego krachu cywilizacji? Być może opowiadano wam o tym w domach. Być może zaczęliście już realizować tą część programu? — popatrzył pytająco na nauczycielkę.

— Zaczęliśmy — potwierdziła.

Był tego pewien, ale wolał się upewnić .

— Tak więc cywilizacja naszych przodków w dwudziestym pierwszym wieku rozwijała się bardzo żywiołowo. Postęp techniczny gdybyśmy chcieli ukazać go za pomocą wykresu wyglądałby w ten sposób — kawałkiem antycznej cegły narysował na podłożu.

Rys I!!!!!!!!

— Jak zapewne się domyślacie na tej linii należy dokładać czas a na tej ilość nowych osiągnięć technicznych. To było więcej niż postęp geometryczny. Jednocześnie nie nadążały za tym rozwojem konieczne przemiany społeczne. Okres stu lat, właściwie cały wiek dwudziesty pierwszy to okres nieustannych wojen i chaosu. W ich trakcie stosowano najpierw broń jądrową, a gdy okazało się, że nie wystarcza dla eliminacji wrogów sięgnięto po antymaterię i na samym końcu destrutox.

— Z czego składał się ten związek chemiczny i do czego służył? — zapytała dziewczynka z jasnymi warkoczykami.

Endemiczna cecha, jeszcze jeden przypadek , profesor uśmiechnął się do niej.

— Och, wzoru chemicznego nie jest w stanie podać nikt żyjący obecnie. Może jedynie Stary Prezydent go zna — popatrzył w zadumie na niebo.

Dzień był zbyt jasny, nie mógł dojrzeć wiszącej gdzieś tam stacji orbitalnej.

— Ale nie liczcie na to że podzieli się z nami tą wiedzą. Był to środek który z grubsza rozkładał materię redukując ją do postaci prostych związków chemicznych takich jak węglan wapnia.

Podniósł cienki płat betonu i przełamał go w dłoniach. Ukazała się smolista warstewka trochę jakiegoś połyskliwego proszku oraz cienka żółta nitka.

— To co tu widzicie mogło być dachem budynku. Mamy tu oczywiście wapień z dawnego betonu. Ta odrobina węgla może być pozostałością pokrycia dachowego wykonanego ze smoły lub podobnej substancji bitumicznej. Ta żółtawa warstewka to zapewne kaolinit pochodzący z rozłożonego aluminium, czyli glinu. Ten pył to tlenek kwarcu z szyb. Po zniszczeniu masa ta przez długi czas znajdowała się w stanie półpłynnym i dopiero potem zestaliła się, a dziś ulega rozmywaniu przez deszcze. Oczywiście jest całkowicie jałowa stąd też miejsca po dawnych miastach widzimy z powietrza w postaci niedużych białych placków.

— Czy archeologia bada tę warstwę?

— Nie, nie ma takiej potrzeby. Ani nawet specjalnych możliwości. Te warstwy nic nam nie powiedzą. Wyobraźcie sobie że jesteście w ciepły letni poranek na plaży. Budujecie zamek z piasku. A potem przychodzi fala i rozmywa go. Powstaje górka. Ten piasek jest tam nadal. Ale nie odtworzycie już swojego zamku. Ziarna piasku przemieszały się. Co więcej nie pozostaną w tym żadne artefakty dawnych cywilizacji. Wszystko zostało zniszczone. Przeżarte jak kwasem. Aby uprzedzić następne pytanie. My archeolodzy zdejmujemy tę warstwę mechanicznie aż osiągniemy miejsce gdzie destrutox przegryzłszy się przez taką ilość cementu stracił swoją zjadliwość. Jest to warstwa kilkunasto, zazwyczaj, centymetrowa. Poniżej mamy już warstwy, które nie zostały zniszczone.

— Jakie były następstwa wielkiego załamania? — zapytała jakaś dziewczynka o czarnych włosach i skośnych błękitnych oczach.

Zamknął na chwilę oczy. Wolałby mówić im o swojej pracy i warstwach kulturowych z okresu carskiej Rosji, które ostatnio odkryto.

— W końcu dwudziestego wieku zakończyła się tak zwana zimna wojna. Nastąpiła jesień ludów i wiele narodów uzyskało niepodległość. W tym samym czasie grupa związków przestępczych zaczęła przejmować władzę. Sądzono, że okres wielkich wojen należy już do przeszłości, ale popełniono pewien błąd. Wielkie wojny w których operowały milionowe armie i wielomilionowe związki taktyczne rzeczywiście skończył się. Zaczęły się jednak wojny mniejsze, a za to równie krwawe. Nie mamy specjalnie dużo wiadomości o tym okresie. Większość z nich znamy tylko nazw. Wojny Kaukaskie trwały do drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Wojna Mafijna o Ural. Druga Wojna Mafijna, Secesja Syberii, rozbiory Białorusi, Krymu, potem także Ukrainy. A na tych ziemiach secesja Niezależnego Terytorium Koncesyjnego Pomorze. Wojna Mafijna o Terytorium Powiernicze Konigsberg. Wojna Mafijna o Wolną Strefę Ekonomiczną Posen. Najazdy wojowniczych księstw i terytori ekonomicznych z Niemiec. Wojna celna ze Skandynawią, gdy po raz pierwszy w obronie interesów korporacji Vandersyfta użyto prywatnej bomby wodorowej. Ten wstępny okres chaosu udało się opanować w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego. Opanować tylko groźbą użycia broni opartej na antymaterii. Mafie częściowo zalegalizowały się jako korporacje, częściowo zbiegły na wschód, gdzie panował stan permamentnej wojny. W latach pięćdziesiątych dwudziestego pierwszego sytuacja powtórzyła się. Interesy walczących o rynki potężnych korporacji liczących setki tysięcy członków i pracowników stały się punktem zapalnym. Wybuchła wojna, która w ciągu dwudziestu godzin ogarnęła cały świat. Wszystkie praktycznie archiwa zostały zniszczone toteż nie wiemy ani dokładnie kiedy wybuchła ani o co poszło. Skończyła się po stu latach. Wygasła z braku paliwa amunicji i rezerw ludzkich. W dwudziestym pierwszym wieku żyło na ziemi czternaście miliardów ludzi. W dwudziestym trzecim gdy powrócił Stary Prezydent na ziemi zamieszkiwało dwanaście tysięcy istot gatunku Homo Sapiens. Bytowali w niewielkich grupkach. Od nich to pochodzimy. Popatrzcie na siebie. Jesteśmy Polakami.

Kiwnęli poważnie głowami.

— Czy wiecie że jeszcze w początkach dwudziestego wieku Polacy byli w przeważającej masie ciemnymi lub jasnymi blondynami? I należeli zdecydowanie do rasy białej. Obecnie jesteśmy rasą żółtą. Wzięło się to zapewne z czasów gdy Chińczycy najechali Europę, ale brak dowodów takiego najazdu. Rasa żółta okazała się też najodporniejsza. Moi uczeni koledzy kwestionują fakt najazdu Chińczyków. Wskazują raczej na japońskie kryty naszej kultury oraz niektóre zapożyczenia językowe które funkcjonowały u nas przed reformą i oczyszczeniem języka sprzed około stu dwudziestu lat. Na podstawie starych książek udało się kosztem poważnych obciążeń społecznych odtworzyć nasz pierwotny narodowy język. I utrzymujemy go w stanie nieskażonej czystości. Choć na przykład do zapisu używamy cyrylicy, jako jedyni obecnie na świecie, ten alfabet okazał się wygodniejszy. Natomiast nasza kultura... Cóż nie jest czysto polska: nosimy kimona hodujemy jedwabniki. Dziewczęta wplatają sobie szpilki we włosy. Obowiązuje nas kodeks honorowy Bushido. Stare rody samurajskie przekazują z pokolenia na pokolenie miecze. Sam mam jeden — poprawił uwierającą go broń. — Ale nasz klimat jest zbyt surowy abyśmy mogli hodować herbatę i sadzić ryż, więc dieta jest niemal doskonałą rekonstrukcją diety dawnych Polaków. Jemy dużo przetworów z mąki i sporo mięsa. Natomiast powszechne używanie samowarów jest niewątpliwie rytem rosyjskim. Wprawdzie Rosjanie gotowali w nich wodę na herbatę, a my używamy ich do grzania piwa na rodzinne uroczystości ale na przykład mosiężne lub srebrne czarki z których je pijemy pochodzą ze średniowiecznej Norwegii.

Roześmieli się.