125137.fb2
— Aha. A nie wyglądam?
Biały Rosjanin. Ostatni biały Rosjanin na planecie ziemia. Można by brać od niego materiał genetyczny...
— Wszystko gra — zapewnił go Susłow. — Dobrze działa pański teleporter?
— Były trochę kłopoty po drodze. Jakichś dwu łebków usiłowało mnie załatwić jak wyszedłem z nadprzestrzeni zwartej po skoku teleportacyjnym. Ale byłem trochę szybciej niż oni. I chyba gdzie indziej bo stali na jakichś kamieniach, a ja byłem koło garażu.
— Ciekawe jak nas namierzają
Starzec zmarszczył brwi i przymknął oczy. Usiłował coś sobie przypomnieć.
— Oni to umieli — powiedział wreszcie. — Pieprzone małpoludy. My robili to tak prosto w puszkach — potrząsnął swoim teleporterem. — Ale czasem oni zaraz przylatywali.
Uśmiechnął się smutno.
— Jakie małpoludy? — zapytał Susłow.
Strzec wysilił pamięć.
— Hitlerszczaki. To nie byli ludzie — powiedział wreszcie. — A my nazywaliśmy ich małpoludami bo byli tacy wielcy i silni.
— Jacyś obcy?
— Jacy tam obcy, co to ja obcego nie widziałem? — zdenerwował się starzec.
Umilkł i potrząsał głową.
— Przecież widziałem — powtórzył.
W jego oczach była pustka.
— Wiesz jak to jest Serżo. Jak piorą pamięć to wycinają nie wszystko i coś tam przebija. Po bokach. Ale środek mam wypalony. Nic nie wiem. Nawet nie pamiętam jak się nazywałem. Tyle tylko że wołali mnie Dziadek a ten sukinsyn — popatrzył w stronę niewidocznego stropu sali — nazywał mnie Weteran.
Zamyślił się.
— Powiedział, że to jest niebezpieczne za dużo pamiętać i że pomoże mi. Zabrał mi wszystko. — Zmarszczył brwi. — Ale przecież miałem swój oddział. Oddział Alfa. Tu stały stoły, a tam w kącie leżały skrzynki z amunicją.
— Walczyliście z małpoludami.
— To nie były małpoludy. Cholera. Nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądali. Duzi i silni ale jakiego koloru?
Zamyślił się i po chwili jego twarz rozpogodziła się. Wypił jeszcze łyk bimbru.
— Nazywaliśmy ich jeszcze Krzyżaki.
Susłow wysilił pamięć. Historia nie była jego mocną stroną.
— Był taki zakon rycerski w średniowieczu — powiedział wreszcie. — Nosili białe płaszcze z czarnymi krzyżami i nawracali Polaków i Litwinów ogniem i mieczem.
Weteran pokręcił głową.
— Nie, oni nie chodzili w płaszczach. Pamiętam mięśnie, mieli jasną skórę, która nie łapała zbyt dobrze opalenizny.
— Czy to byli Niemcy? — zapytał Susłow. — Wspominał pan coś o faszystach. A Hitler o chyba był taki ich przywódca z zamierzchłej przeszłości...Chyba z dwudziestego wieku.
— Może Niemcy. A może nie. Ale nosili swastyki a to staroniemiecki znak. Z czasów Adolfa.
Widać było, że znowu jakaś myśl dobija się do jego mózgu, ale uleciała zanim zdążył ją złapać.
— Dobrze, nie ważne przypomnisz sobie — pocieszył go Susłow.
— Spróbuję. Pamiętam wszystko. Wróciłem na ziemię i były ruiny. On czymś je opylił i już nie było wiadomo co to jest bo się rozkruszały ale zobaczyłem posąg małpoluda i przypomniałem sobie trochę. Pomyślałem, że trzeba się schować, bo nic dobrego z tego Prezydenta nie wyjdzie. Ale znowu mnie złapał. Ach on zawarł z nami pakt.
— Pakt? Jak wrócił?
— Tak. Ale nie dotrzymał. Nie wiem jaki. Nie pamiętam, ale nie dotrzymał. Szkoda życia a jeszcze chcę zobaczyć jak się ten dziad wykopyrtnie.
— To nie problem. Mam tu lodówkę.
Staruszek popatrzył na niego chytrze.
— A obudzisz?
— Pewnie. Ale najpierw napisz co wiesz. Dobra?
— Nich będzie. Tylko nie zapomnij, bo jeszcze ci się zemrze zanim otworzysz.
Roześmieli się. W polu czasu stojącego czas stoi. Można mieszkać w lodówce milion lat.
Jeśli ktoś ją oczywiście otworzy, zanim słońce zgaśnie, a planeta przestanie się kręcić. Zresztą jak słońce przygaśnie to zabraknie prądu, a wówczas samo się wyłączy. Ale na wszelki wypadek dobrze mieć takiego Susłowa pod ręką, żeby otworzył we właściwym czasie.
— No to do zobaczenia Serżo — powiedział. — Idę pisać wspomnienia.
— Koło kuchni jest wolny pokój.
— Do zobaczenia. Ale jakbyście strzelali do stacji orbitalnej to...
— Skąd wiesz?
Dziadek uśmiechnął się chytrze i pokazał brudnym paluchem na hologram a potem a laser w kącie.
— Oczywiście, zawołamy.
Przeszedł do przedsionka jaskini i nakrył ślizgacz brezentem. Słońce już zachodziło i powietrze stało się chłodne. Zanosiło się na deszcz. Renegat przeciągnął się i wrócił do jaskini. Czekała go praca. W zadumie pociągnął łyk śliwkowego bimbru. Przez ciało przebiegł mu rozkoszny dreszcz.
— Czekaj ty — powiedział pod adresem Starego Prezydenta. — Jeszcze się dowiemy o co tak naprawdę chodziło.