125137.fb2
— Może umarł, a ten to uzurpator? — zapytał ktoś z audytorium.
— Jest prostsze wyjaśnienie. Wlazł do lodówki i zatrzasnął za sobą wieko. W polu czasu stojącego mógł przeczekać nawet tysiąc lat.
Ale pozostaje pytanie kto go uwolnił. Od dziesięciu lat jego komórka prowadzi ożywioną działalność. W chwili obecnej jest ich prawdopodobnie więcej niż agentów. Oczywiście tą niewygodną dla nas tendencję postaramy się odwrócić. Waszym zadaniem będzie śledzenie wyznaczonych osób, które podejrzewamy o sprzyjanie Susłowowi. Proszę założyć słuchawki.
Założył automatycznym ruchem. Tym razem dźwięk był inny. Trwał dłużej i przypominał nieco szum fal.
— To wszystko na dzisiaj — powiedział starzec. — Dziękuję za uwagę.
Wszyscy ruszyli do wyjścia. Znalazł Święto Wiosny bez problemu.
— I jak ci się podobało?
— Trochę krótkie to wystąpienie.
— Najważniejszą część wtłoczyli pod hipnozą. To był tylko wstęp.
— Pod hipnozą?
— Gdy kazał po raz drugi założyć słuchawki. Słyszałeś szum w uszach?
— Tak.
— No właśnie. Fale mózgowe odpowiednio spreparowane. Przekaz bezpośredni.
— A to technika.
— Wybacz, czy nie jesteś przypadkiem z Gdańska? Twój akcent wydaje mi się znajomy.
— To zabawne. Teraz jestem z Gdańska ale poprzednio studiowałem w Vancouwer, tyle że to fałszywe wspomnienie.
— Ach w strefie etnicznej. Choć, zjemy coś.
Wyszli przez jedne z drzwi. Artur zatrzymał się jak ogłuszony. Stali na ulicy na, którą wyszli jak się wydawało prosto ze ściany budynku. Ulica wyglądała dziwnie. Była szeroka pokryta asfaltem, jechały nią dymiące w nieprzyjemny sposób pojazdy. Trawniki były zadeptane i pokryte psimi odchodami, a chodnikiem przewalał się tłum zakutanych w kurtki i płaszcze ludzi. Po środku ulicy biegły tory zrobione nie z jednego paska plastyku, ale z dwu sztab metalu. Ze zgrzytem przejechało po nich coś dziwnego, co najwyraźniej czerpało energię z drutów wiszących nad nimi. Po drugiej stronie od głównej ulicy odchodziła kolejna nieco węższa. Teraz dopiero poczuł chłód. Był chłodny jesienny wieczór. W powietrzu pachniało śniegiem. Ucieszył się że zna ten zapach.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał zdumiony.
— To aleja Niepodległości w Warszawie w końcu dwudziestego wieku. Nie, nie cofnęliśmy się w czasie — uśmiechnęła się widząc jego zdumioną minę. — To jest rekonstrukcja. Ścisła rekonstrukcja. Choć przejdziemy na drugą stronę przez stację metra.
Pozwolił się prowadzić jak bezwolne dziecko. Przeszli przejściem podziemnym i znaleźli się po drugiej stronie arterii. Przechodnie śpieszyli się dokądś obojętnie ich mijając.
— Roboty — wyjaśniła. — Wejdźmy tutaj. Zmarzłam kapinkę.
Pchnął drewniane drzwi niedużego budynku. Wewnątrz był bar. Na wysokich stołkach siedzieli staromodnie poubierani ludzie. Pociągnęła go do sali w piwnicach lokalu. Siedli za stolikiem. Dziewczyna przyniosła dwa kufle piwa. Wypił łyk.
— To jest prawdziwe — powiedział. — Myślałem, że może wirtual reality.
— To jest prawdziwe. Tak prawdziwe jak tylko się da. Oczywiście jeśli zaczniesz kopać w trawniku to trafisz na metalowy pancerz oddzielający ten segment.
— A gdybym próbował pojechać metrem?
— No cóż. Dwa przystanki w każdą stronę. Potem proszą o opuszczenie wagonu z powodu awarii.
— A gdyby się nie wysiadło?
— Obawiam się że ewakuują. Tu obowiązuje nadal regulamin.
— Punkt dwudziesty siódmy ustęp drugi: W wydzielonych strefach technicznych oraz środkach komunikacji każdy przebywający zobowiązany jest do wykonywania wszelkich poleceń obsługi ze ślepym posłuszeństwem.
— Znasz to całe na pamięć?
— Oczywiście.
— Jak smakuje?
Wypił łyk. Piwo coś mu przypominało. Tak — znał jego smak.
— Niezłe — wyraził swoje uznanie. — Gdzie produkowane?
— Tutaj według receptury osobiście ułożonej przez Starego Prezydenta.
— Chciałbym, go kiedyś poznać osobiście.
— To trudne, obawiam się nawet, że nie możliwe. To on spotyka się z nami. Najczęściej nawet i to nie. Po prostu budzi cię w nocy dzwonek budzika który miał zadzwonić dopiero rano i znajdujesz koło łóżka kartkę z instrukcją. Ale takie jest życie tajnego agenta.
Uśmiechnął się lekko. A on dostał instrukcje osobiście na laptop. Wypił jeszcze jeden łyk.
— Jak duży jest ten teren? — zatoczył ręką koło.
— Miasto w części która została zrekonstruowana ma jakieś dziesięć kilometrów na pięć i zamieszkuje je kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Jest tu wszystko co może być nam do szczęścia potrzebne. Sklepy, kawiarnie, cukiernie, jedyna zasada jest taka, że nie wolno nic stąd wynosić. Ale co zjemy to nasze.
— Spotkamy się w Gdańsku?
— Jeśli tylko masz ochotę. Mam okienko w poniedziałek o dwunastej, a przerwę obiadową spędzam zazwyczaj w siódmej jadłodajni.
— Kuchnia Nankińska i Tajwańska — odgadł.
— Właśnie.
Uśmiechnął się nieśmiało.
— Możesz mi powiedzieć jak naprawdę masz na imię?
— Umowa o dzieło z Agentami ustęp siódmy.: Agenci kontaktując się między sobą zarówno służbowo jak i prywatnie zobowiązani są utrzymywać swoje personalia w tajemnicy oraz używać umieszczonych na czołach pseudonimów. Niestosujący się do powyższego...
— ...Zostaną pozbawieni możliwości osiągania wyższych funkcji w strukturze, a w przypadkach skrajnego nadużywania na całkowitą zmianę osobowości. — dokończył za nią.