125137.fb2 Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

Najwi?ksza tajemnica ludzko?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

— Dobrze. Pójdziemy wszyscy. Statku raczej nam nie ukradną. Pomyślcie, że jesteśmy cholernie daleko od starego Prezydenta...

— I zostaniemy tu na zawsze — zauważył astronom.

— Dlaczego? — zdziwił się Nodar. — przecież to było startowane z sieci elektrycznej a teraz kontakt...

— Mamy jeszcze akumulator — uspokoił go renegat. — Odwalamy szybko nasze badania i wracamy.

— Szybko nie robi się archeologii — powiedział profesor z przyganą. Nie zdejmiemy skafandrów?

— Nie. To zielone gdzieniegdzie to porosty. Tu może być flora bakteryjna.

Po chwili wyszli na powierzchnię planety.

Zrobimy zdjęcie pamiątkowe — powiedział Susłow. — To przełomowa chwila mały krok dla człowieka a dla ludzkości...

— Ludzkość już tu była — zauważył Dziadek Weteran. — Ktoś to zbudował. Typowo Krzyżacka architektura.

Ustawili się rzędem. Susłow umieścił aparat na statywie i zrobił zdjęcie z samowyzwalacza.

Profesor Janusz Seleźniecki, prof Rościsław Pawłowski, Yoko, Nodar, magister Pawło Mitrofanow, Zina, Dziadek Weteran i On. Zdrajca ludzkości renegat i dysydent Sergiej Susłow. Awangarda ziemskiej nauki. Chwilę trwało milczenie a potem aparat błysnął fleszem.

— Chodźmy. Mam tylko nadzieję że nie spotkamy małych zielonych ludzików.

Miasto było coraz bliżej. Budynki z paskudnego betonu wznosiły się majestatyczne i groźne. Styl w którym je wzniesiono był maniakalno pompatyczny. Socrealistyczne formy pośrednie między klasycznymi a barokowymi. Surowa linia greckich świątyń zepsuta ozdobnikami. Już na skraju miasta natrafili na sarkofagi. Wpoprzeg ulicy w całkowitym nieładzie poniewierały się plastikowe skrzynie połączone ze sobą kablami o niegdyś barwnych a obecnie zmatowiałych izolacjach.

— Otwieramy? — zagadnął ostrożnie Jan.

— Hmm — zastanowił się profesor. — Sądząc po wielkości wewnątrz mogą być ciała. Może to nieduże generatory czasu stojącego. Co się stanie jak to otworzymy?

— Może wylezą. Broń trzymajcie w pogotowiu. Ja otworzę.

— Panie kolego, pan lepiej strzela niż ja więc niech pan trzyma broń a ja otworzę. Jestem ostatecznie archeologiem.

— Ustępuję wobec siły.

Profesor klęknął i otworzył dość prymitywny zatrzask. Uniósł pokrywę. Wewnątrz leżało ciało. Z całą pewnością nie było w stanie wyskoczyć. Uległo całkowitej mumifikacji. Nadal oplatały je jakieś macki. W czaszce leżącego wywiercono otwory w których tkwiły jeszcze elektrody.

— Są ze złota lub na takie wyglądają — zauważył ktoś.

Profesor nie miał pojęcia kto. Pochylił się. Ciało było identyczne jak to znalezione w lodowcach.

— Na co on umarł? — szeptem zapytał Pawłowski.

Profesor popatrzył na niego. Zrozumiał, że astronom boi się..

— Wygląda na to że ze starości.

— Cmentarz mutantów?

— Raczej ubojnia. Widzicie te kable? Byli odżywiani dożylnie. Może coś z nich uzyskiwano. Enzymy, hormony, może używano ich umysłów jako czegoś w rodzaju biologicznego komputera?

— Nie podoba mi się to.

— Mi także nie. Ale zobaczmy co jeszcze nas tu czeka. Najważniejsza rzecz to znaleźć archiwa i bazy danych. Na ziemi będziemy mogli się tym pobawić na spokojnie.

— Zaczynam się bać — powiedział Susłow. — To dziwne uczucie, tak dawno o nie doznawałem, że aż się odzwyczaiłem. Dokąd pójdziemy?

— Może przed siebie? Ciekawe czy tego ktoś pilnuje.

— Chyba nie bo i po co. Nikt nie posługuje się teleportacją.

— Poza nami.

— I poza tymi z numerami na czołach — uzupełniła Zina.

Ruszyli. Niebawem natrafili na wysoki budynek. Sarkofagi leżały wszędzie. Wspięli się po schodach. Drzwi zniszczały niemal całkowicie. Wewnątrz budynku panowała cisza. Ale sarkofagów było więcej. Znaleźli stolik z resztkami pożywienia i stojącymi wokoło leżankami.

— Coś sobie żarli — zauważył Gruzin.

— Ale co? Co tu robili i kim byli?

— Przylecieli z kosmosu — Susłow trącił nogą butelkę pokrytą dziwnymi hieroglifami. — A co tu robili? Może byli strażnikami a może po zapakowaniu wszystkich do tych trumien zmęczyli się i zechcieli sobie pojeść. A może siedzieli tu czekając aż wykitują.

Wspinali się coraz wyżej i wyżej. Kondygnacja za kondygnacją. Zaglądali do pustych pomieszczeń. W niektórych leżały resztki mebli zwalone pod ścianami aby zrobić więcej miejsca. Wreszcie znaleźli się na najwyższej kondygnacji. Panorama miasta była stąd znakomicie widoczna. Na ścianie wydrapano kilka podpisów. Trzy były jakimiś hieroglifami czwarty zupełnie normalnym łacińskim alfabetem.

Paweł Koćko Prezydent 6921r.

— Stary Prezydent — wyszeptał Susłow. — To tego pilnuje. Tego się boi...

Za ich plecami rozległ się trzask jakby pod czyimś butem pękła gałązka. Odwrócili się. Ktoś wszedł do pokoju.

X V

Przebudzenie było w sumie przyjemne. Leżał na miękkiej kanapie. Wokół niego kręciło się kilku Tarani. Jeden miał na ramieniu białą opaskę. Lekarz.

— Jak pan się czuje? — zapytał.

— Dziękuję dobrze. Wygrałem?

— Niestety. Statek pański nie wytrzymał gwałtownego uderzenia w powierzchnię wody, a jego powłoki były tak rozgrzane że nastąpiła eksplozja. Życie zawdzięcza pan polu ochronnemu.

— No cóż dziękuję za wszystkie starania. Jak rozumiem jestem waszym jeńcem?

— Naszym nie. Zgodnie z prawami galaktyki przegrywając pojedynek oddaje się pan w ręce przedstawicieli rasy X'htla. Taloctani Hyx który dowodził drugim pojazdem będzie tu za dwie ellkha.

Taloctani, odpowiednik mniej więcej generała, w każdym razie wysoka szarża. Usiadł. Czuł się dobrze, choć skóra piekła go lekko. Widocznie podczas wybuchu przez pole przedarła się duża dawka fotonów. Zadzwonił dzwonek. Lekarz skłonił głowę.

— Zechce pan przejść przez te drzwi i spotkać się z taloctanim.