125162.fb2 Nazywam si? Joe - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Nazywam si? Joe - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

— Z czego pan to wnosi?

— Nie należy pan do grona najbardziej uzdolnionych kłamców na świecie. A poza tym popierał pan bardzo stanowczo projekt Angleseya, wysłania na dół pozostałych marionetek. Bardziej, niż można było tego oczekiwać po przybyszu z zewnątrz.

— Mówiłem panu, chciałem, żeby jego uwaga skupiła się na czymś w czasie, kiedy…

— Aż tak panu na tym zależy? — zapytał ochryple Viken.

Cornelius milczał przez chwilę. Potem westchnął i odchylił się do tyłu.

— W porządku — powiedział. — Będę musiał polegać na pańskiej dyskrecji. Widzi pan, nie byłem pewien, jak zareagowałby stary personel Stacji. W związku z tym nie chciałem się ujawniać ze swoimi podejrzeniami, które mogą być fałszywe. Niezbite dowody, zgoda — powiem im; ale nie chciałem atakować ludzkiej religii na podstawie byle hipotezy.

Viken zmarszczył brwi.

— O czym, u licha, pan mówi?

Cornelius mocno ssał cygaro; jego koniuszek bladł i rozjaśniał się niczym czerwona diaboliczna gwiazda w miniaturze.

— Piąty jest czymś więcej niż stacją naukową — powiedział spokojnie. — To styl życia, prawda? Nikt nie przyleci tu nawet na jeden zaciąg, jeżeli praca nie będzie dla niego rzeczą ważną. Ci, co zostają dłużej, muszą odnajdować w pracy coś, czego Ziemia ze wszystkimi swoimi bogactwami nie jest w stanie im zaoferować. Czyż nie?

— Tak — odparł Viken. To byt niemal szept. — Nie przypuszczałem, że zrozumie pan to aż tak dobrze. Ale co z tego?

— No cóż, wolałbym nie mówić, chyba że będę potrafił to udowodnić: że może wszystko poszło na marne, że zmarnowaliście życie i mnóstwo pieniędzy, a teraz będziecie musieli pakować się i wracać do domu.

W pociągłej twarzy Vikena nie drgnął ani jeden mięsień; sprawiała wrażenie zakrzepłej. Zapytał jednak z całkowitym spokojem: — Dlaczego?

— Proszę rozważyć Joego — powiedział Cornelius. — Jego mózg jest równie pojemny, jak przeciętny mózg dorosłego człowieka. Rejestruje wszystkie dane czuciowe, które docierają do niego od chwili urodzenia — tworząc w sobie ich zbiór, w swoich własnych komórkach, a nie wyłącznie w technicznym banku pamięci Angleseya tutaj na orbicie. Wie pan również, że myśl także stanowi daną czuciową. A myśli nie poruszają się po odrębnych, konkretnych torach, one tworzą ciągłe pole. Zawsze kiedy Anglesey jest w kontakcie z Joem i myśli, to owa myśl przechodzi zarówno przez synapsy Joego, jak i przez jego własne — i każda myśl niesie łańcuchy skojarzeń, i wszystkie kojarzone wspomnienia są rejestrowane. Na przykład kiedy Joe buduje chatę, kształty belek mogą przypominać Angleseyowi jakąś figurę geometryczną, która z kolei może mu się kojarzyć z twierdzeniem Pitagorasa…

— Rozumiem, o co chodzi — powiedział oględnie Viken. — Przy odpowiednim nakładzie czasu mózg Joego przejmie wszystko, co kiedykolwiek było w mózgu Eda.

— Słusznie. A więc funkcjonujący system nerwowy z utrwalonym zapisem wzoru doświadczeń, w tym wypadku nieludzki system nerwowy — czyż to nie całkiem dobra definicja osobowości?

— Przypuszczam, że tak. Dobry Boże! — Viken aż podskoczył. — Czy to znaczy, że Joe… przejmuje?

— W pewnym sensie. Subtelnie, mimowolnie, nieświadomie. — Cornelius wziął głęboki oddech i skoczył na głęboką wodę: — Pseudojowiszanin to niemal doskonała forma życia: wasi biologowie wmontowali w nią całe doświadczenie zdobyte na błędach popełnionych przez naturę w procesie tworzenia nas. Początkowo Joe był tylko zdalnie sterowaną maszyną biologiczną. Potem Anglesey i Joe stali się dwoma przejawami tej samej osobowości. Następnie — och, bardzo powoli — silniejsze i zdrowsze ciało… większy zakres możliwości dla jej myślenia… rozumie pan? Joe zaczyna dominować. Weźmy tę sprawę wysłania na dół innych pseudo — Angleseyowi tylko wydaje się, że ma logiczne powody, dla których tego chce. Faktycznie jego powody to tylko rozumowe argumenty dla instynktownych pragnień drugiego przejawu osobowości — dla pragnień Joego.

Podświadomość Angleseya musi odnieść się do nowej sytuacji z niechęcią, w sposób reaktywny; musi odczuwać, że świadoma część jego osobowości zostaje stopniowo przygniatana przez ogromną siłę instynktów Joego i pragnień Joego. Stara się obronić swoją tożsamość i zostaje przytrzaśnięta przez przeważającą siłę własnej rodzącej się podświadomości Joego.

Przedstawiłem to skrótowo — zakończył tonem ubolewania — lecz właśnie to jest odpowiedzialne za oscylację w lampach K.

Viken kiwał głową powoli, jak starzec.

— Tak, rozumiem — odparł. — Obce środowisko tam na dole… inna struktura mózgu… Dobry Boże! Ed jest wchłaniany przez Joego! Władca i animator marionetek sam się zmienia w marionetkę! — Wyglądał, jakby zrobiło mu się słabo.

— To są tylko moje spekulacje — powiedział Cornelius. Raptem poczuł się bardzo zmęczony. Nie było mu przyjemnie mówić to wszystko Vikenowi, którego lubił. — Ale rozumie pan dylemat, czyż nie? Jeśli mam rację, wówczas każdy espmen przeistoczy się powoli w Jowiszanina — potwora o dwu ciałach, z których ciało ludzkie będzie nieważnym dodatkiem. A to oznacza, że w przyszłości żaden espmen nie zgodzi się poprowadzić jakiejkolwiek marionetki — a więc koniec z waszym projektem.

Wstał.

— Przykro mi, Arne. Zmusił mnie pan, żeby powiedzieć, co myślę, a teraz będzie pan leżał bezsennie i cierpiał, a ja mogę się całkowicie mylić i pan gryzie się niepotrzebnie.

— W porządku — burknął Viken. — Być może pan się nie myli.

— Sam już nie wiem. — Cornelius przemieszczał się w stronę drzwi. — Jutro zamierzam znaleźć niektóre odpowiedzi. Dobranoc.

* * *

Wstrząsający powierzchnią Piątego grzmot rakiet, bach, bach, bach, startujących ze swoich wyrzutni, dawno przeminął. Obecnie flotylla szybowała wśród żywiołów jowiszowego nieba na metalowych skrzydłach, odkształconych dodatkowymi silnikami strumieniowymi.

Gdy Cornelius otwierał drzwi sterowni, tamten spoglądał na konsoletę z czujnikami. W innym miejscu ktoś przekazywał jednostajnym głosem wiadomość do wszystkich stacji. Jeden statek rozbity, dwa statki rozbite, lecz Anglesey nie pozwalał żadnym dźwiękom wedrzeć się do jego świadomości w czasie, gdy nosił hełm. Uprzejmy technik zamocował nad esprojektorem Corneliusa tablicę z piętnastoma czerwonymi i niebieskimi sygnalizatorami świetlnymi, by również i on był informowany na bieżąco. Dla pozorów, oczywiście, umieszczono je tam wyłącznie ze względu na Angleseya, chociaż espmen zaręczał, że nawet na nie nie spojrzy.

Cztery spośród czerwonych lampek były ciemne, a zatem i cztery niebieskie nie zaświecą się, by zawiadomić o pomyślnym lądowaniu. Trąba powietrza, piorun, ruchomy okruch lodowy, stado płaszczkowatych ptaków o ciałach twardych i sztywnych jak żelazo — mnóstwo rzeczy mogło zgnieść cztery statki i rozrzucić ich szczątki wśród trujących lasów.

Cztery statki, cholera! Pomyśl o czterech żywych istotach ze wspaniałością mózgu dorównywującego twojemu, najpierw skazanych na lata mroku w nieświadomości, a potem — nigdy nie oprzytomniałych, z wyjątkiem jednej niedorzecznej chwili — roztrzaskiwanych na krwawe drzazgi o górę lodową. Bezsens tej brutalności jak zimny kamień przygniatał serce Corneliusa. Musiało się tak stać, niewątpliwie, jeśli na Jowiszu miało pojawić się kiedykolwiek rozumne życie; ale z drugiej strony niechby się to już stało prędko i przy jak najmniejszych stratach, tak aby następne pokolenie mogło być zrodzone dzięki miłości, a nie przez maszyny!

Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę stał wstrzymując oddech. Ed Anglesey to był tylko fotel na kółkach i miedziana krzywizna hełmu na tle ściany po przeciwnej stronie laboratorium. Żadnego ruchu, najmniejszego zainteresowania tym, co się dzieje dookoła. To dobrze. Byłoby niezręcznie, może wręcz katastrofalnie, gdyby Anglesey dowiedział się o tej potajemnej obserwacji. Ale nie miał w ogóle takiego zamiaru. Odgrodził się od wszelkich widoków i odgłosów z zewnątrz murem swojej koncentracji.

Niemniej jednak psionik ostrożnie przenosił swą masywną postać na drugi koniec pokoju ku nowemu esprojektorowi. Nie lubił pełnić roli szpicla, nie podjąłby się jej wcale, gdyby widział jakieś inne wyjście. Nie odczuwał jednak z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia. Jeśli prawdą było to, co podejrzewał, to Anglesey zupełnie nieświadomie wikłał się w coś nieludzkiego; podglądanie go w tej sytuacji mogło się równać ratowaniu mu życia.

Cornelius delikatnie uaktywnił instrumenty pomiarowe i rozpoczął nagrzewanie swoich lamp. Z oscyloskopu wbudowanego w maszynę Angleseya pobierał jego dokładny rytm alfa, służący psionikowi jako podstawowy zegar biologiczny. Najpierw się z tym zestrajasz, potem odkrywasz na wyczucie składniki subtelniejsze, a kiedy wasza aparatura jest już całkowicie zgodna w fazie, możesz niezauważenie zagłębić się i…

Stwierdzić, co było nie tak. Przestudiować udręczoną podświadomość Angleseya i przekonać się, co takiego jest w Jowiszu, że zarówno pociąga go, jak i przeraża.

Pięć statków rozbitych.

Przecież to już najwyższy czas, żeby wreszcie lądowaty. Może tylko pięć przepadnie na zawsze. Może dziesięć pozostałych się przebije. Dziesięcioro przyjaciół dla — dla Joego?

Cornelius westchnął. Popatrzył na siedzącego inwalidę, głuchego i ślepego na ludzki świat, który go wpędził w kalectwo, i ogarnęło go uczucie litości oraz gniewu. Ani pierwsze, ani drugie nie było sprawiedliwe.

Nawet w stosunku do Joego. Joe wcale nie byt jakimś diabłem pożerającym ludzkie dusze. Nie zdawał sobie przecież dotychczas sprawy, że jest odrębną istotą zwaną Joem, że Anglesey staje się marnym dodatkiem. Joe nie prosił się na świat, a odebranie mu jego ludzkiego odpowiednika bardzo prawdopodobnie oznaczałoby zniszczenie go.

Jakoś tak się dzieje, że kiedy ludzie przekroczą granice przyzwoitości, czeka ich kara.

Cornelius w myśli sklął siebie. Jest zadanie do wykonania. Usiadł i założył na głowę hełm. Fala nośna dawała niewielką pulsację, niesłyszalną, drganie neuronów w głębi jego umysłu. Tego się nie da opowiedzieć.

Sięgnąwszy ręką do góry dostroił się do alfy Angleseya. Jego własna miała nieco niższą częstotliwość, więc było to niezbędne, by przenieść sygnały przez proces heterodynowania. Wciąż brak odbioru. No trudno, trzeba naturalnie odnaleźć dokładny kształt fali, barwa tonu była równie zasadniczą sprawą dla myśli, jak dla muzyki. Nie spiesząc się pokręcał gałkami z najwyższą ostrożnością.

Coś mignęło w jego świadomości, wizja chmur kłębiących się na fioletowym niebie, wiatru, który cwałował przez bezkresny ogrom — stracił ją. Palce mu drżały, gdy się na nowo dostrajał.

Wiązka psi między Joem a Angleseyem pogrubiała. To włączyło Corneliusa do obwodu. Patrzył oczami Joego, stał na wzniesieniu i wpatrywał się w niebo nad lodowymi górami, wytężając wzrok w poszukiwaniu śladu pierwszej rakiety, a równocześnie nadal był Janem Corneliusem, jak przez mgłę widzącym wskaźniki, myszkującym za emocjami, symbolami, jakimś kluczem do uwięzionego w duszy Angleseya przerażenia.

Przerażenie wezbrało i uderzyło go w twarz.

Detekcja psioniczna nie polega na biernym podsłuchiwaniu. Podobnie jak odbiornik radiowy, który z konieczności staje się również słabym nadajnikiem, tak i system nerwowy w rezonansie ze źródłem energii widma psi zaczyna emanować. W normalnych warunkach zjawisko to nie ma oczywiście znaczenia; lecz kiedy przepuszczasz impulsy w obie strony przez układ heterodynujących i wzmacniających urządzeń z głębokim ujemnym sprzężeniem zwrotnym…

Na wczesnym etapie rozwoju psychoterapia psioniczna nie została dopuszczona do praktyki leczniczej, gdyż wzmocnione myśli jednego człowieka po przeniknięciu do mózgu drugiego łączyły się z jego procesami nerwowymi zgodnie ze zwykłym prawem pola wektorowego. W rezultacie dwoje ludzi odczuwało nowe częstotliwości w formie koszmarnego trzepotania myśli; doświadczony w samokontroli psychoanalityk mógł to ignorować, jego pacjent — nie, i reagował gwałtownie.

Ostatecznie jednak zmierzono podstawowe długości ludzkich fal i terapia psioniczna zawitała do gabinetów lekarskich. Nowoczesne esprojektory analizują wchodzący sygnał i przekształcają jego indywidualne cechy na zgodne z „wzorcem” odbiorcy. Rzeczywiście odmienne impulsy mózgu „nadawcy”, których w żaden sposób nie można przyporządkować wzorowi neuronów odbiorczych — tak jak sygnałów o przebiegu wykładniczym praktycznie nie da się wiernie nałożyć na sinusoidę — zostają odfiltrowane.

Skompensowana w taki sposób cudza myśl może być zrozumiana równie łatwo jak własna. Jeśli pacjenta umieścić w obwodzie wiązki psi, doświadczony terapeuta może się podłączyć bez jego wiedzy. Byłby w stanie albo sondować myśli drugiego człowieka, albo zaszczepić mu swoje własne.

Plan Corneliusa, oczywisty dla każdego psionika, polegał na tym: przejmie sygnały nieświadomej tego pary Anglesey/Joe. Jeśli jego hipoteza jest słuszna i osobowość espmena przepoczwarzała się w osobowość jakiegoś monstrum, jego myślenie okaże się zbyt obce, by mogło przejść przez filtry. Odbierze jakieś strzępy albo w ogóle nic. Jeśli hipoteza była fałszywa, i Anglesey był wciąż Angleseyem, odbierze jedynie zwykły ludzki strumień świadomości i będzie mógł sondować dalej w poszukiwaniu innych powodujących trudności czynników.